Выбрать главу

Przerwałem na chwilę, a kiedy owa chwila przekształciła się w długą chwilę, wypiłem kolejny łyk whisky i odłożyłem dyktafon, aby się zastanowić.

Jedynym pytaniem, jakie zdążyłem zadać, było słowo „co”, a i tak ledwie zdołałem wypowiedzieć to słowo, zanim Rayner uderzył mnie krzesłem. Poza tym udało mi się połowicznie zabić człowieka i wyjść, żywiąc głęboką nadzieję, że jego druga połowa również nie żyje. Umieszczanie tego rodzaju zwierzeń na taśmie magnetycznej nie jest najlepszym pomysłem, chyba że człowiek wie, co robi. Ja, o dziwo, nie wiedziałem.

Wiedziałem jednakże dostatecznie wiele, aby rozpoznać Raynera, zanim jeszcze poznałem jego nazwisko. Nie miałem pewności, czy śledził mnie przez cały czas, ale mam dobrą pamięć do twarzy — czym rekompensuję sobie beznadziejną pamięć do nazwisk — a twarz Raynera nie była trudna do zapamiętania. Dostatecznie wyraźnie zaanonsował swoją obecność na lotnisku Heathrow, w barze w hotelu Devonshire Arms na King's Road i przy wejściu do metra na Leicester Square; nawet dla takiego idioty jak ja.

Miałem przeczucie, że w końcu się spotkamy, dlatego poczyniłem stosowne przygotowania na czarną godzinę, odwiedzając Blitz Electronics na Tottenham Court Road, gdzie wybuliłem dwa funty osiemdziesiąt na trzydziestocentymetrowy kawałek grubego kabla elektrycznego. Giętkiego, ciężkiego i — kiedy przychodzi do odpierania ataków zbójców i rozbójników — lepszego niż jakakolwiek specjalnie do tego celu przystosowana pałka. Nie nadaje się na broń jedynie w sytuacji, kiedy zostawi się go w kuchennej szufladzie w sklepowym opakowaniu. Wtedy rzeczywiście staje się zupełnie nieskuteczny.

Co do nieznanego mężczyzny rasy białej, który chciał mi zlecić zabójstwo, to, prawdę mówiąc, nie robiłem sobie wielkich nadziei, że kiedykolwiek uda mi się go namierzyć. Dwa tygodnie temu pojechałem do Amsterdamu, eskortując bukmachera z Manchesteru, który żywił głęboką wiarę w istnienie jakichś agresywnych wrogów. Zatrudnił mnie, aby podtrzymać w sobie to urojenie. Tak więc przytrzymywałem dla niego drzwi od samochodu, sprawdzałem, czy na okolicznych budynkach nie czają się snajperzy (choć wiedziałem, że ich tam nie ma), a następnie spędziłem wyczerpujące czterdzieści osiem godzin, przesiadując z nim w klubach nocnych i patrząc, jak szasta pieniędzmi na wszystkie strony z wyjątkiem mojej. Kiedy wreszcie opadł z sił, wróciłem do swojego pokoju w hotelu, gdzie leniuchowałem, oglądając filmy erotyczne w telewizji. Zadzwonił telefon — jak pamiętam, w trakcie wyjątkowo dobrego kawałka — i męski głos zaprosił mnie do baru na drinka.

Upewniłem się, że bukmacher leży bezpiecznie w ciepłym łóżeczku z miłą i gorącą prostytutką, po czym wymknąłem się na dół, mając nadzieję, że naciągnę jakiegoś starego znajomego z armii na kilka drinków i zaoszczędzę w ten sposób czterdzieści funciaków.

Jak się jednak okazało, głos w słuchawce należał do niskiego, grubego, zdecydowanie mi nieznanego jegomościa w drogim garniturze. Nie miałem też specjalnej ochoty, aby go poznać, aż sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął zwitek banknotów mniej więcej tak gruby jak ja.

Amerykańskich banknotów. Wymienialnych na dobra i usługi w tysiącach punktów sprzedaży detalicznej na całym świecie. Przesunął po stole studolarowy banknot w moim kierunku, więc na pięć sekund zdążyłem nawet polubić małego człowieczka, ale miłość wygasła niemal natychmiast.

Podał mi kilka „suchych faktów” na temat mężczyzny nazywającego się Woolf — gdzie mieszkał, czym, dlaczego i za ile się zajmował — po czym powiedział, że leżący na stole banknot ma tysiąc małych przyjaciół, którzy staną się moją własnością, jeżeli uda się dyskretnie doprowadzić owego Woolfa do śmiertelnego zejścia.

Z odpowiedzią musiałem zaczekać, aż nasza część baru się opróżni, co, jak wiedziałem, nastąpi dość szybko. Przy cenach, jakich sobie tam życzyli za alkohol, na świecie istniało prawdopodobnie tylko kilka tuzinów ludzi, którzy mogli sobie pozwolić na drugą kolejkę.

Kiedy przy barze zrobiło się pusto, nachyliłem się do grubasa i wygłosiłem przemówienie. Było nieszczególnie ciekawe, mimo to słuchał z uwagą, ponieważ sięgnąłem ręką pod stół i chwyciłem go za mosznę. Powiedziałem mu, jakiego typu człowiekiem jestem, jakiego typu błąd popełnił i co może sobie podetrzeć swoimi pieniędzmi. Po czym się rozstaliśmy.

To wszystko. Nic więcej nie wiedziałem i w dodatku bolała mnie ręka.

Położyłem się do łóżka.

Śniło mi się wiele rzeczy, którymi nie będę wprawiał was w zakłopotanie. Na koniec wydawało mi się, że muszę odkurzyć dywan. Odkurzałem i odkurzałem, ale cokolwiek zrobiło plamę na dywanie, nie chciało zejść.

Wreszcie zdałem sobie sprawę, że już nie śpię, a plamę na dywanie tworzy światło słoneczne wpadające do pokoju, ponieważ ktoś gwałtownym ruchem rozsunął zasłony. W mgnieniu oka zwinąłem ciało, wykonałem przysiad, przyjmując pełną napięcia postawę „No, spróbuj się tylko do mnie zbliżyć”. W dłoni miałem kabel elektryczny, a w sercu żądzę krwawego mordu.

Wtedy jednak zdałem sobie sprawę, że to również mi się przyśniło, i tak naprawdę leżę w łóżku i patrzę na wielką, owłosioną rękę znajdującą się bardzo blisko mojej twarzy. Ręka zniknęła, zostawiając kubek z wydobywającą się ze środka parą i zapachem popularnego naparu z herbaty sprzedawanego pod nazwą PG Tips. Być może w owym mgnieniu oka ustaliłem, że intruzi, którzy przychodzą z zamiarem poderżnięcia komuś gardła, nie gotują wody w czajniku i nie rozsuwają zasłon.

— Która godzina?

— Trzydzieści pięć minut temu minęła ósma. Czas na pańskie piątki, panie Bond.

Podniosłem się z łóżka i przyjrzałem się Solomonowi. Był niski i pogodny, jak zawsze, i miał na sobie ten sam koszmarny brązowy płaszcz przeciwdeszczowy, który kupił z ogłoszenia znalezionego na ostatnich stronach „Sunday Express”.

— Zakładam, że przyszedłeś przeprowadzić śledztwo w sprawie kradzieży? — powiedziałem, przecierając oczy, aż zaczęły się w nich pojawiać białe plamki światła.

— O jaką kradzież miałoby chodzić, sir?

Solomon zwracał się „sir” do wszystkich z wyjątkiem swoich przełożonych.

— Kradzież dzwonka w moich drzwiach — wyjaśniłem.

— Jeżeli w swoim sarkastycznym stylu nawiązuje pan do faktu, iż po cichu wszedłem na pański teren, pozwolę sobie przypomnieć, że zawodowo praktykuję czarną magię. A jak wszyscy, którzy praktykują coś zawodowo, muszę praktykować, aby to pojęcie w ogóle miało sens. A teraz niech pan będzie grzecznym chłopcem i wrzuci coś na siebie, dobrze? Już jesteśmy spóźnieni.

Zniknął w kuchni i usłyszałem brzęczenie mojego czternastowiecznego tostera.

Zwlokłem się z łóżka, krzywiąc się przy poruszeniu zdrętwiałej lewej ręki, wcisnąłem się w koszulę oraz parę spodni i z elektryczną maszynką do golenia wszedłem do kuchni.

Solomon przygotował dla mnie nakrycie i zdążył już wyłożyć na stół koszyk z kilkoma tostami. Nawet nie wiedziałem, że go mam. Istniała też możliwość, że Solomon przyniósł go ze sobą, ale wydawało mi się to mało prawdopodobne.

— Jeszcze herbaty, pastorze?

— Spóźnieni na co? — zapytałem.

— Na spotkanie, panie, na spotkanie. Masz może krawat, panie?

Spojrzał na mnie z nadzieją swoimi wielkimi, brązowymi, błyszczącymi oczami.

— Mam dwa — odpowiedziałem. — Jeden z nich ma logo klubu Garrick, do którego nie należę, a drugi przytrzymuje rezerwuar w toalecie.