Выбрать главу

Z napięciem w głosie powiedział:

— Idziemy. Może nowy już jest.

Wyszli na zewnątrz. Deszcz słabł, burza przesuwała się nad morze. Na wschodzie, nad oceanem, który pewnego dnia miał zostać nazwany Atlantykiem, skłębione pasma szarej mgły nadal zasnuwały niebo, ale na zachodzie wyłaniała się odmienna szarość; ten odcień szarości sygnalizował suchą pogodę. Przed zsyłką Barrett wyobrażał sobie, że niebo będzie praktycznie czarne, ponieważ w tak dalekiej przeszłości nie powinno być cząsteczek pyłu, które załamywałyby światło i nadawały mu błękitną barwę. Ale niebo okazało się męcząco szare, I tyle, jeśli chodzi o teorie tworzone z wyprzedzeniem. Dobrze, że nigdy nie zgrywał naukowca.

W kroplach słabnącego deszczu szli w kierunku głównego budynku stacji. Norton dostosował się do tempa Barretta, a ten, wściekle wymachując kulą, robił co mógł, żeby jego ułomność ich nie spowalniała. Dwukrotnie niemal stracił równowagę i za każdym razem wychodził ze skóry, żeby Norton tego nie zauważył.

Przed nimi rozpościerała się Stacja Hawksbilla.

Stacja tworzyła półkole o powierzchni ponad pięciuset akrów. Na środku stał główny budynek, obszerna kopuła mieszcząca większość wyposażenia i zapasów. Z boków, w sporych odległościach jeden od drugiego, niczym groteskowe zielone grzyby ze śliskiej skalnej tarczy, wyrastały plastikowe bąble kwater mieszkalnych. Niektóre, jak barak Barretta, osłonięte były arkuszami blachy z przesyłek od Up Frontu. Inne wyglądały dokładnie tak, jak w chwili wyjścia z wytłaczarki.

Było ich około osiemdziesięciu. W tej chwili w Stacji Hawksbilla przebywało stu czterdziestu więźniów, blisko granicy pojemności, i ich liczba świadczyła o rosnącej temperaturze sceny politycznej Górnoczasu. Materiały do budowy baraków nie napływały już od dawna, więc wszyscy nowsi przybysze musieli mieszkać po dwóch. Barrett i ci, którzy zostali zesłani przed 2014, korzystali z przywileju zajmowania pojedynczych kwater, jeśli chcieli. Niektórzy nie chcieli mieszkać samotnie, ale Barrett czuł, że on musi to robić w celu zachowania autorytetu.

Nowych zesłańców dokwaterowywano do tych, którzy mieszkali sami. Prywatne baraki przydzielano w porządku starszeństwa. Większość zesłańców z 2015 była zmuszona przyjąć współlokatorów. Jeśli przybędzie kolejny tuzin więźniów, ci z 2014 też będą musieli podzielić się kwaterami. Oczywiście, od czasu do czasu ktoś umierał, tak wśród nowych, jak i starych, co trochę ułatwiało sprawę, a poza tym wielu mężczyzn nie miało nic przeciwko towarzystwu w swoich barakach — niektórzy wręcz gorąco go pragnęli.

Barrett jednakże uważał, że człowiekowi skazanemu na dożywocie bez prawa ubiegania się o zwolnienie warunkowe powinien przysługiwać przywilej prywatności. Jeden z największych problemów w Stacji Hawksbilla polegał na powstrzymaniu ludzi od wariowania z powodu jej braku. Nieustanny kontakt z innymi w takim miejscu z czasem stawał się nie do zniesienia.

Norton wyciągnął rękę w stronę wielkiej, lśniącej zielonej kopuły głównego budynku.

— Idzie Altman. I Rudiger. I Hutchett. Coś się dzieje!

Barrett przyspieszył, krzywiąc się lekko. Paru z wchodzących do budynku administracji rezydentów dostrzegło zwalistą sylwetkę wyłaniającą się zza garbu skalnej tarczy i pomachało rękami. Barrett wzniósł masywną dłoń w odpowiedzi. Czuł narastające drżenie podniecenia. Przebycie nowego było w stacji wielkim wydarzeniem — praktycznie jedynym ważnym wśród tych, jakie miały tu miejsce. Bez nowych nie mieliby pojęcia, co się dzieje w Górnoczasie. Nikt nie przybył do Hawksbilla od sześciu miesięcy, po kaskadzie nowych pod koniec zeszłego roku. Przez pewien czas zjawiali się po pięciu, sześciu dziennie, a potem potok wysechł. I pozostał suchy. Sześć miesięcy i żywego ducha: najdłuższa przerwa w zsyłkach, jak Barrett sięgał pamięcią. Mogło się wydawać, że już nikł nigdy nie trafi do stacji.

Co byłoby katastrofą. Tylko przybycie nowych dzieliło starszych od obłędu. Nowi przynosili wieści z przyszłości, wieści ze świata, od którego zostali odcięci na zawsze. I ożywiali relacje w zamkniętej grupie, które, stale groziło niebezpieczeństwo marazmu.

Barrett był też świadom, że niektórzy — nie on — żywili złudną nadzieję, iż następnym przybyszem będzie kobieta.

Dlatego pędzili gromadnie do głównego budynku pragnąc zobaczyć, co się stanie, gdy Młot zacznie się jarzyć. Barrett kuśtykał ścieżką. Ostatni strumyczek deszczu wysechł, gdy dotarł do wejścia.

W komorze Młota tłoczyło się sześćdziesięciu czy się siedemdziesięciu mieszkańców stacji — mniej więcej wszyscy zdrowi na ciele i umyśle oraz na tyle witalni, by być zainteresowani nowym. Krzykliwie witali Barretta, gdy zmierzał w ich stronę. On kiwał głową, uśmiechał się, zbywał gorączkowe pytania przyjaznymi gestami.

— Kto to będzie tym razem, Jim?

— Może dziewczyna, co? Jakieś dziewiętnaście lat, blondynka, zbudowana jak…

— Mam nadzieję, że będzie umiał grać w stochastyczne szachy.

— Patrzcie na blask! Pogłębia się! Barrett, podobnie jak wszyscy, wbijał oczy w Młot, obserwując zmiany zachodzące w grubej kolumnie. Było to urządzenie umożliwiającym podróże w czasie. Skomplikowany, spiralny zestaw tajemniczych instrumentów płonął jasną czerwienią, co świadczyło o napływie Bóg wie ilu kilowatów, pompowanych przez generatory na drugim końcu linii przesyłowej. Rozległ się syk, podłoga lekko zadrżała. Żar rozlał się po Kowadle, szerokiej aluminiowej płycie, na której lądowały wszelkie przesyłki z przeszłości. Chwilę później…

— Stan szkarłat! — wrzasnął ktoś. — Jest!

DRUGI

Miliard lat w górę linii czasu fala mocy wlewała się do prawdziwego Młota, którego ten ze stacji był tylko częściową repliką. Potencjał rósł nieustannie w wielkim ponurym pomieszczeniu, które wszyscy w Stacji Hawksbilla pamiętali tak żywo. Człowiek — albo coś innego, może tylko pakunek z zapasami — stał na środku prawdziwego Kowadła, porwany przez wir przeznaczenia. Barrett wiedział, jak to jest, stać na Kowadle i czekać, aż pole Hawksbilla spowije cię i wykopie do wczesnego paleozoiku. Zimne oczy patrzyły, jak czekasz na swoje wygnanie, a lśniący w nich triumf mówił, że pozbywają się ciebie z przyjemnością. A potem Młot wykonywał swoją robotę i wysyłał cię w podróż bez powrotu. Efekt przesyłania w czasie przypominał uderzenie gigantycznym młotem, który przebija pasażera przez ściany continuum: stąd takie a nie inne nazwy funkcjonalnych części maszyny.

Wszyscy w Stacji Hawksbilla przybyli przez Młot.

Zakładanie stacji było długim, powolnym, kosztownym przedsięwzięciem, dziełem metodycznych ludzi, którzy nie wzbraniali się przed niczym, byle tylko pozbyć się swoich przeciwników w sposób w dwudziestym pierwszym wieku uważany za humanitarny. Młot wybił ścieżkę w czasie i najpierw wysłał rdzeń stacji odbiorczej. Skoro w paleozoiku nie czekała na niego stacja odbiorcza, nastąpiły pewne nieuniknione straty. W zasadzie Młot i Kowadło na drugim końcu nie były nieodzowne, służyły tylko do zminimalizowania strat. Zapobiegały rozproszeniu temporalnemu, bo bez urządzenia odbierającego pole przenoszące miało tendencje do niewielkich odchyleń. Bez naprowadzania przez sprzęt odbiorczy dostawy pochodzące z kolejnych punktów wzdłuż linii czasu, wysyłane w tym samym dniu czy tygodniu, mogły rozproszyć się na przestrzeni dwudziestu czy trzydziestu lat przeszłości. Wokół Stacji Hawksbilla znajdywano mnóstwo takich temporalnych śmieci, materiałów przeznaczonych dla pierwotnej instalacji, które wskutek niedokładności strojenia w dniach „przedmiotowych" wylądowały parę dziesiątków lat (i paręset mil) od miejsca przeznaczenia.