Выбрать главу

Krzywiąc się lekko, Barrett pokonał resztę drogi do swojego baraku. Dawno temu pogodził się ze swoim zesłaniem, ale pogodzenie się z kalectwem było zupełnie czymś innym. Zawsze szczycił się siłą fizyczną. Bał się starości, bo mogła oznaczać zanik tej siły, ale stuknęła mu sześćdziesiątka i lata nie osłabiły go tak bardzo, jak się obawiał. W zasadzie nie miał powodów do narzekań, wyjąwszy ten niedorzeczny wypadek, który wszak mógł go spotkać w każdym wieku. Już nie był opętany obsesją znalezienia sposobu na odzyskanie wolności, ale z całej duszy pragnął, aby te anonimowe władze Górnoczasu przysłały sprzęt, który pozwoliłby mu odbudować stopę.

Wszedł do swojego baraku, odrzucił kulę i runął na pryczę. Nie mieli łóżek, gdy zjawił się w Stacji Hawksbilla. Spało się na podłodze, a podłogą byłą lita skała. Jeśli ktoś miał większe ambicje, przeszukiwał szczeliny i rysy skalnej tarczy, zbierając garstki rodzącej się gleby, i robił sobie grube na cal ziemne posłanie. Teraz było trochę lepiej.

Barrett został zesłany w czwartym roku operacji, kiedy w stacji był tylko tuzin budynków i niewiele wygód. Miało to miejsce w 2008 Górnoczasu. Stacja była wtedy surowym, żałosnym miejscem, ale dzięki stałym dostawom z Górnoczasu życie stało się względnie znośne.

Z około pięćdziesięciu zesłańców, którzy poprzedzali Barretta, żaden nie został przy życiu. Od prawie dziesięciu lat był w obozie najstarszy stażem, od śmierci siwobrodego starego Pleyela, którego uważał za świętego. Czas tutaj płynął w korelacji jeden do jednego z Górnoczasem; Młot, zakotwiczony w jednym punkcie czasu, jednostajnie sunął w przyszłość, dlatego Lew Hahn, który przybył tutaj ponad dwadzieścia lat po Barrecie, według kalendarza Górnoczasu wyruszył dokładnie w dwadzieścia lat i parę miesięcy od daty wysłania Barretta. Hahn przybył z 2029 — jedno całe pokolenie po świecie, który opuścił Barrett. Nie miał odwagi tak szybko przystąpić do wypompowywania z Hahna informacji na temat tego pokolenia. Dowie się wszystkiego, co będzie chciał wiedzieć, w swoim czasie, i tak czy owak nie przyniesie mu to większej pociechy.

Sięgnął po książkę, ale kuśtykanie po Stacji wyczerpało go bardziej niż myślał. Przez chwilę patrzył na kartkę. Potem odłożył książkę i zamknął oczy.

Twarze pływały mu pod powiekami. Bernstein. Pleyel. Hawksbill. Janet. Bernstein. Bernstein. Bernstein.

Zapadł w sen.

CZWARTY

Jimmy Barrett miał szesnaście lat. Jack Bernstein mówił do niego: — Jak ktoś taki wielki i brzydki jak ty może mieć w nosie niedolę słabych ludzi tego świata?

— Kto mówi, że mam ich w nosie?

— Nie trzeba tego mówić. To jasne. Gdzie twoje zaangażowanie? Co robisz, żeby zapobiec upadkowi cywilizacji?

— To nie jest…

— Jest — rzucił Bernstein z pogardą. — Ty wielki matole, nawet nie czytasz gazet, co? Zdajesz sobie sprawę, że w tym kraju panuje kryzys konstytucyjny i że dopóki ludzie tacy jak ty i ja nie zaczną działać, za rok od dzisiaj w Stanach Zjednoczonych będziemy mieć dyktaturę?

— Przesadzasz. Jak zwykle.

— A widzisz? Nie obchodzi cię to ani trochę! Barrett został wyprowadzony z równowagi, ale nie było to niczym nowym. Jack Bernstein wyprowadzał go z równowagi od kiedy się poznali cztery lata wcześniej, w 1980. Obaj mieli wówczas po dwanaście lat. Barrett już wtedy miał blisko sześć stóp wzrostu, był krzepki i potężny. Jack, chudy i blady, niski jak na swój wiek, wydawał się jeszcze mniejszy, gdy stał obok Barretta, Coś przyciągnęło ich do siebie, być może przeciwieństwa. Barrett podziwiał szybki, bystry umysł kolegi i podejrzewał, że jest mu potrzebny jako obrońca. Jack rzeczywiście potrzebował ochrony. Zaliczał się do tych, których człowiek ma ochotę walnąć w pysk bez konkretnego powodu, nawet kiedy się nie odzywał — a kiedy otwierał usta, chęć przylania mu wzrastała w dwójnasób.

Teraz mieli po szesnaście lat i Barrett miał nadzieję, że osiągnął pułap wzrostu, sześć stóp pięć cali, i wagi, dobrze ponad dwieście funtów. Musiał codziennie się golić, a głos miał niski i ponury. Jack Bernstein nadal wyglądał tak, jakby znajdował się po niewłaściwej stronie okresu dojrzewania. Miał pięć stóp i pięć, najwyżej siedem cali wzrostu, wąskie, prawie niewidoczne ramiona, kończyny tak chude, że Barrett czasami myślał, że mógłby złamać je jedną ręką, wysoki, piskliwy głos, ostry, agresywny nos. Twarz szpeciła mu jakaś choroba skóry, a gęste, splątane brwi tworzyły grubą linię, widoczną z połowy przecznicy. Z wiekiem stawał się coraz bardziej zgryźliwy i porywczy. Niekiedy Barrett tolerował go z najwyższym trudem. To był jeden z tych przypadków.

— Czego chcesz ode mnie? — zapytał.

— Przyjdziesz na nasze zebranie?

— Nie chcę wdawać się w działalność wywrotową.

— Wywrotową! — pisnął Bernstein. — Slogan. Śmierdząca semantyczna etykietka. Każdy, kto chce podreperować trochę świat, w twoim katalogu figuruje jako wywrotowiec, co nie, Jimmy?

— No…

— Weź Chrystusa. Nazwałbyś go wywrotowcem?

— Chyba tak — odparł Barrett ostrożnie. — Poza tym wiesz, co się z nim stało.

— Nie był pierwszym męczennikiem za idee i nie ostatnim. Chcesz siedzieć jak mysz pod miotłą przez całe życie? Chcesz obrastać w mięso i tłuszcz i patrzeć, jak wilki pożerają świat? Jak to sobie wyobrażasz, Jimmy? Gdy będziesz miał sześćdziesiąt lat, świat być może będzie jednym wielkim obozem niewolników, a ty zakuty w łańcuchy powiesz: Żyję, więc wyszło całkiem nieźle? Barrett powiedział chłodno:

— Lepszy żywy niewolnik niż martwy wywrotowiec.

— Jeśli tak uważasz, jesteś większym kretynem niż myślałem.

— Powinienem cię walnąć. Brzęczysz, Jack. Jak komar.

— Naprawdę wierzysz w to, co powiedziałeś o żywym niewolniku? Wierzysz? Wierzysz? Barrett wzruszył ramionami.

— A jak myślisz?

— W takim razie przyjdź na zebranie. Wyleź ze swojego kokonu i zacznij coś robić, Jimmy. Potrzebujemy takich jak ty. — Głos Jacka zmienił wysokość i barwę. Przestał być piskliwy i zrzędliwy, nagle stał się niższy, bardziej przekonujący, rozkazujący. — Ludzi twojej postury, Jimmy, ludzi z wrodzonym autorytetem. Byłbyś wspaniały. Gdybyś tylko zrozumiał, że to, co robimy, jest ważne…

— Jakim cudem paczka szczeniaków z gimnazjum może zbawić świat?

Jack zacisnął cienkie, drżące wargi, tłumiąc narzucającą się odpowiedź. Po chwili tym samym dziwnym nowym głosem powiedział:

— Nie wszyscy z nas są szczeniakami z gimnazjum, Jimmy. Większość ludzi w naszym wieku jest taka jak ty — brakuje im zaangażowania. Mamy starszych, dwudziesto- i trzydziestoparoletnich, a niektórzy są jeszcze starsi. Jeśli ich poznasz, zrozumiesz, o co mi chodzi. Pogadaj z Pleyelem, jeśli chcesz wiedzieć, co to jest prawdziwe oddanie sprawie. Pogadaj z Hawksbillem. — Oczy Jacka błysnęły figlarnie. — Może nawet warto przyjść dla samych dziewczyn. Mamy parę w grupie. Mogę ci powiedzieć, że są całkiem wyzwolone. Na wypadek, gdyby interesowały cię takie rzeczy.

— Czy to ugrupowanie komunistyczne, Jack?

— Nie. Zdecydowanie nie. Mamy swoich marksistów, pewnie, ale ruch obejmuje całe spektrum polityczne. Nasza podstawowa orientacja ma charakter antykomunistyczny, ponieważ opowiadamy się za minimalną ingerencją państwa w życie i myśli obywateli, a wiesz, że marksiści są planistami. W tym sensie jesteśmy prawdziwymi anarchistami. Można nawet określić nas jako radykalnych prawicowców, bo chcielibyśmy zdemontować znaczną część aparatu rządowego. Widzisz teraz jak niewiele znaczą te wszystkie polityczne etykietki Odbiliśmy tak daleko na lewo, że staliśmy się prawicowcami, i tak daleko na prawo, że jesteśmy lewicowcami Ale mamy program. Przyjdziesz na zebranie?