Выбрать главу

Zamyślony Sorcor zmarszczył czoło.

– Czy Faldin znał tego kapitana? Powinien. Zna prawie wszystkich w Łupigrodzie, a przeprowadzenie statku przez bagna wymaga doświadczenia, nawet w dzień.

– Znał – potwierdził swobodnie Bystry. – To niejaki Arogant Treli z Miasta Wolnego Handlu. Rozumiem, że w poprzednim sezonie robił interesy w Łupigrodzie na „Skoczku” ze starym Płetwą. – Bystry udał, że znów rzuca okiem na list. – Może ten Treli to jakiś nadzwyczajny nawigator ze wspaniałą pamięcią, ale Faldin podejrzewa, że to raczej zasługa jego statku. Żywostatku. Z odrąbaną twarzą. O nazwie „Niezrównany”.

Prawego zdradziła twarz. Na wzmiankę o Trellu poczerwieniały mu policzki. Teraz stał bez słowa i spocony. Interesujące. To niemożliwe, żeby był w zmowie z sinkurem Faldinem; po prostu nie miał dość wolnego czasu w Łupigrodzie. A zatem to coś innego. Jakby przypadkiem napotkał spojrzeniem wzrok chłopca. Uśmiechnął się do niego łagodnie i czekał.

Prawy sprawiał wrażenie wstrząśniętego. Dwa razy otworzył usta i je zamknął, aż wreszcie słabo odchrząknął.

– Sir?- udało mu się szepnąć.

– Prawy? – zapytał ciepło Bystry.

Prawy skrzyżował ręce na piersiach. Bystry zadał sobie pytanie, jaką tajemnicę chłopiec chce ukryć?

– Powinieneś posłuchać ostrzeżenia Faldina – odezwał się cicho Prawy. – Arogant Treli był pierwszym oficerem mojego dziadka, kapitana Ephrona Vestrita. Może rzeczywiście chce się do ciebie przyłączyć, ale wątpię w to. Przez wiele lat służył na pokładzie „Vivacii” i być może wciąż jest lojalny wobec Vestritów. Wobec mojej rodziny.

Przy tych ostatnich słowach chłopiec zacisnął palce na przedramionach. Więc o to chodzi. Prawy wybrał lojalność wobec Bystrego, lecz nadal odczuwał to jako zdradę swojej rodziny. Interesujące. Prawie wzruszające. Bystry zetknął czubkami palców dłonie oparte o stół.

– Rozumiem.

Na wzmiankę o jego dawnym kapitanie, przez statek przebiegło nieokreślone drżenie. To było jeszcze bardziej interesujące od podzielonej lojalności Prawego. Błyskawica twierdziła, że z dawnej „Vivacii” nic nie zostało. Dlaczego więc drżała na dźwięk nazwiska kapitana Vestrita?

Zapanowała cisza. Prawy wpatrywał się krawędź stołu. Twarz miał bardzo spokojną i zaciśnięte szczęki. Bystry pomyślał chwilę i dorzucił ostatni fragment informacji.

– A więc wyjaśniałoby to obecność w załodze Althei Vestrit. Dezerterzy z „Niezrównanego” mówią, że zamierza odebrać mi „Vivacię”.

Statek znów zadrżał. Prawy znieruchomiał i pobladł.

– Althea Vestrit jest moją ciotką – powiedział słabym głosem. – Była mocno związana ze statkiem, jeszcze przed jego przebudzeniem. Spodziewała się, że odziedziczy „Vivacię”. – Chłopiec przełknął ślinę. – Ja ją znam, Bystry. Niezbyt dobrze, nie pod każdym względem, ale jeśli chodzi o statek, ona nie da się odwieść od swoich zamiarów. Spróbuje odzyskać „Vivacię”. To pewne jak wschód słońca.

Bystry uśmiechnął się słabo.

– Pokona węże? Jeśli przeżyje starcie z nimi, przekona się, że „Vivacia” nie jest już tym, kim była. Chyba nie muszę się bać.

– Nie jest już tym, kim była – powtórzył szeptem Prawy. – Czy ktokolwiek z nas jest tym, kim był kiedyś? – zapytał i ukrył twarz w dłoniach.

Słodka miała dość statków. Nie znosiła ich zapachów, kołysania, okropnego jedzenia, szorstkich mężczyzn, a najbardziej ze wszystkiego nie znosiła satrapy. Nie, poprawiła się. Najbardziej ze wszystkiego nie znosiła tego, że nie może mu okazać, jak bardzo go nienawidzi i nim pogardza.

Statek z Krainy Miedzi przejął ich przed wielu dniami. Ciało Kekki zostało ochoczo pozostawione na fatalnie przeciekającej galerze. Kiedy Słodka i pozostali byli wciągani na pokład trójmasztowca, ich ratownicy pokazywali sobie ze śmiechem tonącą galerę. Słodka podejrzewała, że kapitan galery utracił wiele prestiżu z powodu jej straty, co pociągało za sobą zrzeczenie się praw do swoich „gości”, ponieważ od czasu znalezienia się na pokładzie żaglowca Słodka go nie widziała.

Pomieszczenie, które teraz dzieliła z satrapą, było większe, miało prawdziwe drewniane ściany i drzwi z zasuwką. Było cieplejsze i bardziej suche od prowizorycznej płóciennej kabiny na galerze, ale równie puste. Nie miało okna i znajdowały się w nim tylko absolutnie niezbędne sprzęty. Jedzenie przynoszono, a potem zabierano nakrycia. Co dwa dni chłopiec zabierał wiadro z nieczystościami. W kabinie było duszno; jedyna latarnia zwisająca z belki na suficie nieustannie dymiła, co jeszcze bardziej zagęszczało powietrze.

Do ściany był przymocowany rozkładany stolik oraz wąska koja z wygniecionym materacem i dwoma kocami. Satrapa jadł, siedząc na koi; Słodka stała. Nocnik znajdował się pod koją, zabezpieczony przed przesuwaniem się niską barierką. Na podobnie zabezpieczonej półce przy drzwiach stały dzbanek na wodę i jeden kubek. To było wszystko. Ponieważ Słodka nie chciała dzielić koi z satrapą, za łóżko miała podłogę. Kiedy satrapa zasypiał, czasami udawało jej się wyjąć z jego słabego uścisku jeden koc.

Kiedy wprowadzono ich do kajuty i zamknięto za nimi drzwi, satrapa rozejrzał się powoli.

– Nie mogłaś znaleźć nam nic lepszego? – zapytał z wargami pobielałymi z wściekłości.

Słodka wciąż nie przyszła do siebie. Była oszołomiona niedoszłym gwałtem, śmiercią Kekki i nagłą zmianą statku.

– Znaleźć nam? – zapytała niemądrze.

– Idź do nich! Powiedz im, że nie będę tego tolerował! Już!

Słodka straciła panowanie nad sobą.

– A niby jak mam to zrobić? – zapytała, wściekła na łzy, które przepełniły jej oczy i spływały po policzkach. – Nie mówię językiem Krainy Miedzi i nie wiem, komu miałabym się poskarżyć. Poza tym te zwierzęta nie chciałyby mnie słuchać. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, w Krainie Miedzi kobiet nie darzy się wielkim szacunkiem.

Satrapa prychnął pogardliwie.

– Na pewno nie kobiety takie, jak ty. Gdyby tu była Kekki, zaraz by wszystko naprawiła. To ty powinnaś umrzeć. Kekki przynajmniej wiedziała, jak się wszystkim zająć!

Satrapa podszedł do drzwi, otworzył je szarpnięciem i zaczął krzyczeć, chcąc zwrócić na siebie uwagę; kiedy nadszedł jakiś marynarz pokładowy, wrzasnął na niego w języku Krainy Miedzi. Marynarz z wyraźnym zdziwieniem przez chwilę wodził wzrokiem od satrapy do Słodkiej, po czym skłonił się niedbale i zniknął.

– Jeśli nie wróci, to będzie twoja wina! – warknął satrapa.

Rzucił się na koję, naciągnął na siebie koc i nie zwracał uwagi na Słodką. Dziewczyna usiadła w kącie na podłodze w ponurym nastroju. Marynarz nie wrócił.

Ten kąt stał się jej częścią kajuty. Siedziała tam teraz, wparta plecami w ścianę, i wpatrywała się w swoje brudne stopy. Marzyła, żeby wyjść na pokład, zaczerpnąć czystego, zimnego powietrza, zobaczyć niebo, a nade wszystko chciała sprawdzić, w jakim kierunku płyną. Galera wiozła ich na północ, w stronę Krainy Miedzi. Statek, który ich przejął, żeglował wtedy na południe. Słodka nie wiedziała jednak, czy zachował kurs, czy zawrócił do Krainy Miedzi. Takie zamknięcie i niewiedza, kiedy zakończy się ich podróż, stanowiło kolejne źródło udręki. Materią dni Słodkiej stała się przymusowa bezczynność i monotonia.

Nie mogła też wydobyć żadnej informacji z satrapy. Kołysanie tego okrągłodennego statku przyprawiało go o mdłości. Kiedy nie wymiotował, narzekał na głód i pragnienie. Kiedy przynoszono mu jedzenie i picie, natychmiast się obżerał i po kilku godzinach wszystko zwracał. Z każdym posiłkiem przynoszono mu niewielką ilość poślednich ziół do palenia. Zadymiał małą kajutę, aż Słodkiej kręciło się w głowie od smrodu, cały czas narzekając, że przez złą jakość ziół ma podrażnione gardło i że wcale go nie uspokajają. Słodka na próżno prosiła go, by zażył trochę powietrza; satrapa tylko leżał na koi i jęczał albo żądał, by Słodka masowała mu stopy albo kark.