Выбрать главу

Z narastającą zgrozą uświadomiłem sobie, że nie mogę teraz wrócić do domu! Aby zawrócić, musiałbym zatrzymać wehikuł, a gdybym to zrobił, zostałbym nagle wyrzucony w krainę próżni i spiekoty, równie posępną co powierzchnia Księżyca. Ale czy miałem odwagę kontynuować wędrówkę w nieznaną przyszłość i żywić nadzieję, że gdzieś w otchłani czasu znajdę świat, w którym mógłbym zamieszkać?

Obecnie nabrałem pewności, że coś jest nie tak z moimi spostrzeżeniami, lub wspomnieniami, z podróżowania w czasie. Mogłem bowiem wyobrazić sobie, że podczas mojej pierwszej wyprawy w przyszłość przeoczyłem likwidację pór roku — choć trudno mi było w to uwierzyć — nie mogłem się jednak pogodzić z tym, że nie zauważyłem zmniejszenia szybkości obrotu Ziemi.

Nie było co do tego żadnych wątpliwości: podróżowałem przez wydarzenia zdecydowanie różne od tych, których byłem świadkiem w trakcie mojej pierwszej wyprawy.

Z natury jestem człowiekiem skorym do rozmyślań i na ogół potrafię w mig sformułować kilka hipotez, ale w tym momencie doznałem takiego szoku, że nie potrafiłem zliczyć do trzech. Czułem się tak, jakby moje ciało nadal brnęło w czas, lecz mózg pozostał w tyle, gdzieś w kleistej przeszłości. Wydawało mi się, że wcześniej odznaczałem się odwagą, bo miałem świadomość, ba, pewność, iż choć kierowałem się ku niebezpieczeństwu, było to w gruncie rzeczy niebezpieczeństwo, z którym już kiedyś się zetknąłem. Teraz nie miałem pojęcia, co mnie czeka w tych korytarzach czasu!

Zaabsorbowany tymi chorobliwymi myślami, uświadomiłem sobie, że na niebie ciągle zachodzą zmiany — jak gdyby burzenie naturalnego porządku rzeczy jeszcze nie zaszło dość daleko! Słońce robiło się coraz jaśniejsze. I — trudno było stwierdzić to na pewno, gdyż blask był tak oślepiający — wydało mi się, że ulega teraz zmianie sam kształt gwiazdy. Słońce rozmazywało się na niebie, tworząc eliptyczną plamę światła. Zastanawiałem się, czy jakimś cudem nie wiruje szybciej i tym samym nie zostało spłaszczone przez rotację...

A potem — całkiem niespodziewanie — Słońce eksplodowało.

3. W MROKU

Kule światła wybuchnęły z biegunów gwiazdy niczym olbrzymie flary. W ciągu kilku uderzeń serca Słońce otoczyło się jaskrawym płaszczem światła. Żar i blask znów zalały zmaltretowaną Ziemię.

Krzyknąłem i ukryłem twarz w dłoniach, nadal jednak docierało do moich oczu światło powiększonego Słońca, przedzierając się nawet przez moje palce i odbijając od niklowych oraz mosiężnych części wehikułu czasu.

A potem, tak szybko jak się zaczęła, burza świetlna ustała — jakaś skorupa zamknęła się wokół Słońca, jak gdyby olbrzymie usta połykały gwiazdę — i zanurzyłem się w ciemności!

Opuściłem ręce i znalazłem się w kompletnej czerni, niezdolny nic zobaczyć, choć plamki świetlne nadal tańczyły mi w oczach. Czułem pod sobą twarde siodełko wehikułu czasu i kiedy wyciągnąłem rękę, znalazłem powierzchnie czołowe małych tarcz; machina nadal się kołysała, brnąc przez czas. Zacząłem się zastanawiać — obawiać! — czy nie utraciłem wzroku.

Wezbrała we mnie rozpacz, czarniejsza od ciemności na zewnątrz. Czy moja druga wielka przygoda w czasie miała się skończyć tak szybko, tak haniebnie? Wyciągnąłem rękę, szukając po omacku dźwigni sterujących, a mój rozgorączkowany mózg zaczął wymyślać plany, w których tłukłem szklane osłony chronometrycznych tarcz i, być może za pośrednictwem dotyku, kierowałem się do domu.

...A potem odkryłem, że nie jestem ślepy: coś widziałem.

Pod pewnymi względami był to jak dotąd najdziwniejszy aspekt całej podróży — tak dziwny, że z początku wcale nie odczuwałem strachu.

Przede wszystkim zobaczyłem błyskawicę w ciemności. Był to niewyraźny, rozległy rozbłysk przypominający wschód słońca, tak słaby, że nie miałem pewności, czy moje obolałe oczy nie płatają mi jakiegoś figla. Zdawało mi się, że wszędzie wokół widzę gwiazdy, były jednak niewyraźne, a ich światło przyćmione, jakbym patrzył na nie przez mroczne okno witrażowe.

I nagle, w tym przyćmionym blasku zobaczyłem, że nie jestem sam!

Przed wehikułem czasu stała jakaś istota lub raczej unosiła się swobodnie w powietrzu. Była to kula ciała: coś w rodzaju wiszącej głowy, szerokiej na cztery stopy, z dwoma pękami macek, które zwisały jak groteskowe palce. Usta istoty były podobne do mięsistego dzioba i, o ile mogłem się zorientować, stwór nie miał nozdrzy. Dostrzegłem teraz, że dwoje dużych i ciemnych oczu stwora przypomina oczy człowieka. Wydawało mi się, że stworzenie wydaje z siebie jakiś odgłos — niski, mruczący bełkot podobny do szumu rzeki — i z ukłuciem strachu uświadomiłem sobie, że to właśnie ten dźwięk słyszałem wcześniej w trakcie ekspedycji, a nawet podczas mojej pierwszej wyprawy w czas.

Czy ten stwór — ten Obserwator, jak go nazwałem — towarzyszył mi, niewidoczny, w trakcie moich obu podróży przez czas?

Stwór nagle ruszył w moim kierunku. Zamajaczył nie dalej niż metr od mojej twarzy!

W końcu nie wytrzymałem nerwowo. Krzyknąłem i nie dbając o konsekwencje, szarpnąłem dźwignię.

Wehikuł czasu przewrócił się — Obserwator zniknął — i zostałem ciśnięty w powietrze!

Straciłem przytomność; na jak długo, nie potrafię powiedzieć. Przyszedłem powoli do siebie i stwierdziłem, że twarz mam przyciśniętą do twardej, piaszczystej powierzchni. Wydawało mi się, że czuję gorący oddech na karku, szept, otarcie miękkich włosów o policzek, ale kiedy jęknąłem i usiłowałem wstać, wrażenia te zniknęły.

Byłem pogrążony w atramentowej ciemności. Nie czułem ani ciepła, ani zimna. Siedziałem na jakimś twardym, piaszczystym podłożu. W nieruchomym powietrzu unosił się nieświeży zapach. Głowa bolała mnie od uderzenia i zgubiłem kapelusz.

Wyciągnąłem ramiona i zacząłem nimi badać przestrzeń we wszystkich kierunkach. Ku mojej wielkiej uldze prawie od razu zostałem wynagrodzony łagodnym zderzeniem z plątaniną kości słoniowej i mosiądzu: był to wehikuł czasu, tak jak ja ciśnięty w tę ciemną pustynię. Wyciągnąłem obie ręce i pomacałem palcami poręcze oraz śruby machiny. Leżała przewrócona i nie potrafiłem stwierdzić w mroku, czy jest uszkodzona.

Oczywiście potrzebowałem światła. Sięgnąłem do kieszeni po zapałki i... nic nie znalazłem, jak skończony głupiec zapakowałem cały zapas do plecaka! Uległem chwilowej panice, zdołałem ją jednak przezwyciężyć, wstałem drżący i podszedłem do wehikułu czasu. Pomacałem go ręką, szukając między pogiętymi poręczami, aż znalazłem plecak, nadal schowany bezpiecznie pod siodełkiem. Zniecierpliwiony, szarpnięciem otworzyłem torbę i pośpiesznie ją przetrząsnąłem. Znalazłem dwa pudełka zapałek i włożyłem je do kieszeni marynarki, a potem wyjąłem zapałkę i potarłem o zaryskę.

... Z mroku wychynęła jakaś twarz, nie dalej niż dwie stopy ode mnie, pobłyskując w świetlnym kręgu zapałki: zobaczyłem niewyraźnie białą skórę, lniane włosy, opadające z czaszki, i szerokie, szaroczerwone oczy.

Stworzenie wydało dziwny, bulgoczący krzyk i zniknęło w ciemności poza kręgiem mojego światła.

To był Morlok!

Zapałka przypaliła mi palce i upuściłem jaj poszukałem w pośpiechu kolejnej i w panice prawie że upuściłem moje cenne pudełko.

4. CIEMNA NOC

Moje nozdrza wypełnił ostry, siarczany zapach zapałek i wycofałem się po piaszczystym podłożu, aż dotknąłem kręgosłupem mosiężnych prętów wehikułu czasu. Po kilku minutach opanowałem przerażenie i przypomniałem sobie, że mam w plecaku świeczkę. Trzymałem ją przy twarzy i gapiłem się w jej żółty płomień, niepomny na ciepły wosk, który spływał mi po palcach.