Выбрать главу

Czyżby już go mieli? – zląkł się widząc, jak Podlasiński podsuwa żandarmom papiery. Nagle ulga. Żandarmi przepuścili Józefa, podoficer dowodzący patrolem podniósł rękę do hełmu.

– Zląkłem się o ciebie – powiedział Kloss, gdy Podlasiński siadł wreszcie, odkładając porządnie kapelusz i parasol na wolne krzesło.

– Niepotrzebnie – uśmiechnął się – Witalis Kazimirus, konsultant RSHA do spraw okupowanych terenów litewskich, jest człowiekiem, któremu podoficer żandarmerii może tylko zasalutować. Czy wiesz, że oni bledną na widok legitymacji Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy? Tylko udają, że czytają, to już tylko formalność, żeby jakoś wyjść z twarzą, bo naprawdę zupełnie im wystarcza ta ciemnozielona okładka z gapą. Co w „Cafe Clubie"? – zapytał.

– Bardzo niedobrze. Aresztowali jakiegoś doktora Mayera, który był na tyle nieostrożny, że wpiął sobie goździk w klapę. Sam krzywonogi Neumann był przy tym.

– To znaczy – zaczął Józef – że mają naszą radiostację i szyfr?

Powinien się tego wcześniej domyślić. Wtedy, kiedy nie dotarła do naszych informacja o łodzi podwodnej bazującej w północnej Norwegii.

– O mnie jeszcze nie wiedzą – z uśmiechem skłonił się niebrzydkiej dziewczynie, uczepionej ramienia jakiegoś sturmfuehrera SS. Józef o niczym nie zapomniał. Ten ukłon przeznaczony dla kobiety wiadomej profesji oznaczał, że ani na chwilę nie przestawał być starym birbantem i lekkoduchem, za jakiego uchodzić powinien Witalis Kazimirus. Nikomu, patrzącemu z daleka na tych dwóch mężczyzn ucinających, jakby się zdawało, swobodną pogawędkę, nie mogło przyjść do głowy, że są to ludzie śmiertelnie zagrożeni.

– Wiesz, że mam obstawę – powiedział Józef. – Mundek to pistolet, jakich mało. Gdybym był śledzony…

– Wiem – odparł Kloss. – Ty nie wchodzisz w rachubę. Te cztery mieszkania na cztery różne nazwiska pozwolą ci zniknąć niepostrzeżenie.

– To znaczy – powiedział Podlasiński – że Adam nie sypnął. Nie mają jeszcze Adama. On zna wszystkie moje cztery wcielenia. Właściwie głównie dla ułatwienia pracy Adamowi urządziłem się pod czterema nazwiskami.

Dzięki temu może mnie odwiedzać raz na tydzień i brać pocztę razem z pieniędzmi za gaz.

– Za gaz? – zapytał Kloss, to przypomniało mu, co mówił Tietsch o jakiejś akcji Neumanna wśród abonentów gazowni.

– Jest inkasentem. To zresztą jego prawdziwa praca jeszcze sprzed wojny.

– Więc go mają – powiedział Kloss. Zrelacjonował Józefowi rozmowę z Tietschem o gigantycznej akcji Neumanna. – Musisz go ostrzec, niech pryska do lasu.

– A dziewczyna?

– Następne ogniwo. Musi zdecydować Adam. Jeśli ma do niej zaufanie.

– Będzie u mnie jutro.

– Więc mech uciekają jutro. Ale przedtem poślecie jeszcze jeden meldunek od J-23.

– Oszalałeś? Jeśli radiostacja jest spalona…

– Właśnie. Meldunek nie dotrze do centrali, jak nie dotarł żaden z wysyłanych w ciągu ostatnich trzech tygodni. Otrzyma go Otto Neumann. To będzie rodzaj listu prywatnego. Nadacie, że J-23 nie mógł zjawić się w umówionym miejscu, ponieważ w wyznaczonym dniu był służbowo w Szczecinie. Prosi o podanie następnego terminu i miejsca.

– Chcesz go zająć na parę dni?

– Tak. Musicie mieć czas na zmycie się z Warszawy. Nie zapomnij zabrać ze sobą kopii moich meldunków z ostatnich trzech – czterech tygodni. Przekaż je Bartkowi, powinien mieć jakiś nowy szyfr i radiostację.

– A ty? – zapytał Józef.

– Muszę pomóc biednemu Tietschowi. Chłopak nie może wpaść na system, według którego pracuje wroga radiostacja.

Wstał i lekko skłonił się Podlasińskiemu. Nie zamienili ze sobą ani słowa pożegnania, chociaż obaj myśleli o tym samym – czy zobaczą się jeszcze kiedykolwiek?

10

Bartek nie był zachwycony rozkazem, który otrzymał ubiegłej nocy. Musiał nagle odwołać ludzi z zaplanowanej kolejówki, na gwałt szykować lądowisko. Na szczęście w pobliżu nie było dużych oddziałów niemieckich, mógł zorganizować wszystko w ciągu dnia. Ale cóż! Z rozkazami się nie dyskutuje, a rozkaz był wyraźny: przygotować lądowisko, przyleci wysłannik z centrali.

Czekali od zmroku na wielkiej polanie w środku puszczy Kozienickiej. W wykopanych dołach leżał już chrust polany benzyną, przygotowany do podpalenia, gdy usłyszą nadlatujący samolot. Ale samolot nie nadlatywał. Noc była chłodna. Adam, nie przyzwyczajony do lasu, szczękał zębami.

– Martwię się o Józefa. Co mu się mogło stać? Dlaczego jeszcze go nie ma?

– Nie kracz! – powiedział Bartek ze złością. – Nie kracz, bo wykraczesz! Czwarty raz to już powtarzam dzisiejszej nocy.

– Powiedział mi, że spotkamy się u ciebie. Myślałem, że już jest. Czyżby nie zdążył?

– Znowu zaczynasz – mruknął Bartek i podał Adamowi tlący się niedopałek. – Masz, pociągnij, zajmij czymś gębę, nie będziesz plótł głupstw.

Chwilę siedzieli w milczeniu. Gdzieś nad nimi pohukiwała sowa. Do Bartka podkradł się nie znany Adamowi młody partyzant.

– Obywatelu dowódco, jeśli w ciągu pół godziny nie nadleci… Zaraz będzie świtać.

Wtedy właśnie usłyszał terkot nadlatującej maszyny. Chłopak, nie czekając na rozkaz, pobiegł ku zrzutowisku. W wykopanych dołach, ułożonych tak, że tworzyły gigantyczną literę „T", błysnął w górę ogień. Pilot musiał dostrzec znak, bo schodził do lądowania.

Bartek podszedł do samolotu i pomógł wygramolić się otyłemu mężczyźnie w długim kożuchu, który krepował mu ruchy. Partyzanci wyładowali broń i amunicję, przenosili ją na przygotowane chłopskie furmanki, a on prowadził wysłannika w stronę leśniczówki.

– Nie macie kogoś, kogo chcecie przerzucić? – zapytał otyły mężczyzna. – Samolot zaraz startuje.

– Wy zostajecie? – zdziwił się Bartek.

Tamten mruknął potakująco i nic więcej tej nocy Bartek się od niego nie dowiedział. Nazajutrz dopiero mężczyzna przedstawił się.

– Kapitan Antoni – powiedział – w sprawie wsypy.

– Szybko reagujecie – rzekł Bartek. – O tym, że znaleźli się ludzie z siatki warszawskiej, poinformowałem was zaledwie cztery dni temu. Mam dla was niespodziankę. Do Adama i „Zięby" dobił radzista.

– To interesujące – odezwał się wysłannik. – Chcę go przesłuchać w pierwszej kolejności.

– Niestety to niemożliwe. Chłopak jest nieprzytomny. Raniono go podczas ucieczki. Cudem dotarł do wójta w Kozienicach. Martwię się o Józefa i Mundka – dodał. – Powinni już być. Wtedy siatka byłaby w komplecie.

– Nie bardzo – rzekł Antoni. – Brak J-23.

11

Zaraz po śniadaniu rozpoczął przesłuchania. Z obowiązku Bartek w nich uczestniczył, nie bardzo jednak rozumiejąc sens podchwytliwych pytań. Prawdę mówiąc, wysłannik centrali nie przypadł do serca Bankowi. Oschły, czujny, nieufny… Bartkowi wydawało się, że i na sobie czuje uważne, świdrujące spojrzenie tamtego. Cóż – myślał – taka robota. Wysłannik pochylał się właśnie nad Stasia Zarębską, pseudonim „Zięba". Dziewczyna starała się odpowiedzieć możliwie precyzyjnie na zadawane pytania, ale widać było, że deprymuje ją ton Antoniego.

– Twierdzisz, że ostrzegł cię Adam?

– Tak – odpowiedziała.

– Mówił, że jesteś śledzona. Czy dodał, od jak dawna?

– Nie. Kazał mi pryskać. Umówił się ze mną na stacji w Pyrach.

– Kogo znałaś?

– Tylko Adama i Skowronka.

– Wiesz, kim jest J-23?

– Nie wiem.

– Czy sama nie zauważyłaś, że jesteś śledzona? A może – podniósł głos – nie chciałaś zauważyć?

– Nie! – krzyknęła histerycznie dziewczyna. – Nie jestem… Wiem, że to był błąd, powinnam była bardziej uważać, ale spieszyłam się, wyskakiwałam z meldunkiem w czasie pracy. Ustaliliśmy z Adamem, że tak będzie najbezpieczniej.

– A u Skowronka wszystko było w porządku?

– Zawsze sprawdzałam. Na drzwiach był wypisany kredą znak K+M+B. W razie niebezpieczeństwa byłby przecież starty.

Dziewczyna zawahała się i Antoni zauważył to wahanie.

– Więc był znak czy nie?

– Był na pewno, tylko wydawało mi się… ale musiało mi się wydawać… Odniosłam wrażenie, że Skowronek się czegoś boi, miał takie oczy.

– Kiedy powstało w was to wrażenie?

– Dwa, nie, trzy tygodnie temu.

Podziękował dziewczynie, kazał jej poprosić Adama. Gdy wychodziła już, przypomniał, co zdaniem Bartka było zupełnie zbędne, że nie wolno jej się oddalać z obozu.

– Czy nie przesadzacie? – zapytał po jej wyjściu Bartek.

– Człowieku! – tamten popatrzył nań przenikliwie. -Każdy z nich jest potencjalnym zdrajcą. Od pięciu tygodni radiostacja nadaje fałszywe meldunki. Rozumiesz? Trzeba oczyścić siatkę, wyeliminować tego, kto zdradził. Co ze Skowronkiem? – zapytał.

– Był u niego felczer. Po południu będziecie go mogli przesłuchać. Siadaj, Adam – rzekł do wchodzącego Pruchnala. Chciał uprzejmością zatrzeć nieprzyjemną scenę przesłuchania, która zapewne teraz nastąpi.

– Kiedy Józef zawiadomił cię o alarmie? – padło pierwsze pytanie.

– W ubiegły wtorek. Zgłosiłem się do mieszkania, w którym zameldowany był jako Witalis Kazimirus. Jak zwykle pobrałem opłatę za gaz.

– Czy Józef powiedział, że jesteś śledzony?

– Kazał mi pryskać i zabrać dziewczynę, jeśli jej ufam. Nie miałem powodu, by jej nie ufać.

– Czy powiedział ci o rodzaju zagrożenia?

– Józef nigdy nie mówił za wiele.

– A nazwisko? Nie wymienił żadnego nazwiska?

– Nie. Powiedział tylko, że istnieje niebezpieczeństwo wsypy.