Выбрать главу

7 lipca 2001 0.38

Dziś znów się z nim widziałam; po raz kolejny – i mam nadzieję, że ostatni – nadużył moich uczuć. Wszystko zaczęło się tak jak zwykle i wszystko skończyło się w ten sam sposób. Jestem głupia, pamiętniku, nie powinnam była pozwolić na to, by ponownie się do mnie zbliżył.

5 sierpnia 2001

Skończyło się, na zawsze. I cieszę się, mogąc powiedzieć, że nie czuję się skończona, wręcz przeciwnie, zaczynam na nowo żyć.

11 września 2001 15.25

Może Daniele ogląda w telewizji te same sceny, te same, które ja widzę.

28 września 2001 9.10

Szkoła dopiero się zaczęła, a już można wyczuć klimat strajków, manifestacji i zebrań poświęconych tym samym tematom; już sobie wyobrażam zaczerwienione twarze tych z samorządu, którzy ścierają się z grupą działaczy. Za kilka godzin zacznie się pierwsze zebranie w tym roku, tym razem poświęcone globalizacji; w tej chwili jestem w klasie, za mną jest kilka moich koleżanek i rozmawiają o gościu, który poprowadzi dzisiejsze zebranie. Mówią, że to fajny facet, o anielskiej twarzy i wybitnej inteligencji; chichoczą szyderczo, gdy jedna z nich mówi, że wybitna inteligencja mało ją interesuje, a o wiele bardziej interesuje ją anielska twarz. Te, które rozmawiają, to te same, które kilka miesięcy temu obrobiły mi dupę, opowiadając, że puściłam się z cudzym chłopakiem; zaufałam wtedy jednej z nich, opowiedziałem jej wszystko o Danielu, a ona mnie objęła, mówiąc z wyraźną hipokryzją: „Przykro mi".

– A co, nie chciałabyś, żeby cię taki przeleciał? – pyta ta pierwsza.

– Nie, zgwałciłabym go wbrew jego woli – odpowiada druga, śmiejąc się.

– A ty, Melissa? – pyta mnie. – Co ty byś zrobiła? Odwróciłam się i powiedziałam jej, że go nie znam i że nie mam zamiaru nic robić. Teraz słyszę, jak się śmieją, a ich śmiechy mieszają się z metalicznym i przenikliwym dźwiękiem dzwonka, który oznajmia koniec lekcji.

16.35

Siedząc na podwyższeniu zmontowanym specjalnie na to zebranie, nie interesowałam się zniesieniem granic ani też podpalaniem McDonaldów, mimo iż wybrano mnie do spisania protokołu ze spotkania. Siedziałam na środku, przy długim stole, a po moich bokach zasiedli goście z przeciwnych frakcji. Chłopak o anielskiej twarzy siedział obok mnie, zaciekle obgryzał długopis. I kiedy pewny siebie prawicowiec ścierał się z rozwścieczonym lewicowcem, ja obserwowałam granatowy długopis, który trzymał w zębach.

– Zapisz moje imię wśród zabierających głos – poprosił w pewnej chwili, z twarzą zwróconą w stronę swojej kartki z notatkami.

– A jak masz na imię? – spytałam po cichu.

– Roberto – odpowiedział, tym razem patrząc na mnie ze zdziwieniem, że jeszcze tego nie wiem.

Podniósł się, by zabrać głos; jego przemówienie było bardzo dosadne i wciągające. Obserwowałam go, gdy poruszał się w naturalny sposób, trzymając w ręku mikrofon i długopis; skupieni słuchacze uśmiechali się, słysząc jego ironiczne stwierdzenia, które trafiały w samo sedno sprawy. Jest studentem prawa, myślałam, więc to normalne, że posiada pewne zdolności oratorskie; od czasu do czasu widziałam, że odwracał się, by na mnie spojrzeć, a ja, trochę przekornie, choć w naturalny sposób, rozpięłam koszulę, odsłaniając dekolt aż po rowek między białymi piersiami. Być może dostrzegł mój gest, bo faktycznie zaczął odwracać się coraz częściej, lekko speszony i zaciekawiony mierzył mnie spojrzeniem – tak przynajmniej mi się wydawało. Gdy skończył swą wypowiedź, usiadł i ponownie włożył długopis do ust, nie zważając na oklaski, jakimi został nagrodzony. Potem, gdy zaczęłam już protokołować, odwrócił się w moim kierunku i powiedział:

– Nie pamiętam twojego imienia. Miałam ochotę się podroczyć.

– Jeszcze ci go nie powiedziałam. Uniósł lekko głowę i odrzekł:

– Faktycznie.

Widziałam, że zaczął robić sobie notatki. Uśmiechałam się pod nosem, zadowolona z tego, że musi czekać, bym mu powiedziała swoje imię.

– I nie chcesz powiedzieć? – spytał, obserwując uważnie moją twarz.

Uśmiechnęłam się niewinnie.

– Melissa – odpowiedziałam.

– Hm… nosisz imię pszczół. Lubisz miód?

– Za słodki. Wolę ostrzejsze smaki.

Potrząsnął głową, uśmiechnął się i każde z nas skupiło się na własnych notatkach. Po jakimś czasie wyszedł, by zapalić papierosa, i widziałam, jak śmieje się i żywo gestykuluje, rozmawiając z innym chłopakiem, również bardzo ładnym; od czasu do czasu patrzył na mnie i uśmiechał się, podnosząc papierosa do ust. Z daleka wydawał się drobniejszy i szczuplejszy, a jego włosy – drobne loki w kolorze brązu, które słodko opadały na twarz – wydawały się miękkie i pachnące. Stał oparty o latarnię, przenosząc cały ciężar ciała na jedną nogę, i wyglądał tak, jakby ręką włożoną do kieszeni spodni podciągał je do góry; koszula w zieloną kratę powiewała na wszystkie strony, a okrągłe okulary dopełniały wyglądu intelektualisty. Jego przyjaciela widziałam wiele razy pod szkołą, jak rozdawał ulotki, za każdym razem z cygarem w ustach, czasem zapalonym, czasem zgaszonym.

Gdy zebranie się skończyło, zaczęłam zbierać rozrzucone na stole kartki, które miałam dołączyć do protokołu; w pewnym momencie podszedł Roberto z szerokim uśmiechem, uścisnął mi rękę i pożegnał się.

– Do zobaczenia, towarzyszko!

Roześmiałam się i wyznałam mu, że lubię, jak nazywa się mnie towarzyszką, jest to zabawne.

– Pospiesz się! Czego tam jeszcze gadasz? Nie widzisz, że zebranie się skończyło? – powiedział wiceprzewodniczący, klaszcząc w ręce.

Dziś jestem zadowolona, zawarłam fajną znajomość i mam nadzieję, że na tym się nie skończy. Wiesz, pamiętniku, że jestem bardzo wytrwała, gdy chcę coś osiągnąć. Teraz chcę mieć numer jego telefonu i jestem pewna, że go zdobędę. Gdy już będę miała numer, będę pragnęła tego, o czym już wiesz, czyli miejsca dla siebie w jego myślach. Ale zanim to nastąpi, wiesz, co muszę dać…

10 października 2001 17.15

Dziś jest wilgotno i smutno, niebo jest szare, słońce wygląda jak blada, spłowiała plama. Rano trochę padało, a teraz niewiele brakuje, by pioruny wysadziły korki. Wcale mnie jednak nie obchodzi nastrój tego dnia, jestem szczęśliwa.

Pod szkołą stały ciągle te same sępy, które chcą ci sprzedać jakąś książkę lub przekonać do jakiejś ulotki, nie zważając nawet na deszcz. Był też przyjaciel Roberta, w zielonym prochowcu i z cygarem w ustach; z przyklejonym do twarzy uśmiechem rozdawał czerwone kartki. Gdy zbliżył się, by dać mi jedną z nich, popatrzyłam na niego z osłupieniem, ponieważ nie wiedziałam, co robić, jak się zachować. Wyszeptałam nieśmiało „dziękuję" i zaczęłam oddalać się bardzo wolno, myśląc, że podobna okazja nie przytrafi mi się tak łatwo. Napisałam na kartce mój numer i wróciłam, by mu ją oddać.