Выбрать главу

— Racja, sir. Brawo, sir!

— Kapitanie, wybierzcie jakiegoś porucznika, który ostatnio był trochę niedbały, i poślijcie go do pałacu, żeby złożył raport ich lordowskim mościom.

— To chyba nazbyt okrutne, sir.

— Oczywiście. Teraz to przecież polityka.

Lord Albert Selachii nie przepadał za bankietami. Zbyt wiele w nich było polityki. Tego przyjęcia zaś nie lubił wyjątkowo, ponieważ w rezultacie musiał przebywać w tym samym pomieszczeniu co lord Winder — człowiek, którego w głębi serca uważał za Nieodpowiednie Towarzystwo. W jego osobistym słowniku nie istniało surowsze potępienie. Co gorsza, starając się go unikać, musiał równocześnie omijać lorda Venturiego. Ich rodziny serdecznie się nie cierpiały. Lord Albert nie był teraz pewien, jakie zdarzenie w historii doprowadziło do tego rozłamu, ale z pewnością ważne — inaczej przecież nie pielęgnowaliby tej wrogości. Gdyby rody Selachii i Venturi były górskimi klanami, nienawidziłyby się i walczyły ze sobą; ponieważ jednak były to jedne z najlepszych familii w mieście, ich przedstawiciele zachowywali się wobec siebie chłodno, złośliwie i lodowato uprzejmie za każdym razem, kiedy towarzyskie prądy doprowadzały do ich spotkania. I właśnie teraz, choć starannie dobrał orbitę, która niosła go przez raczej bezpieczne regiony towarzyskie, stanął twarzą w twarz z lordem Charlesem Venturim. Jakby nie wystarczało, że musi wspólnie z nim prowadzić kampanię, nawet bez konieczności rozmowy przy marnym winie. Ale towarzyskie nurty bankietu nie dawały możliwości ucieczki, która nie byłaby nieuprzejma. Co ciekawe, etykieta wyższych sfer w Ankh-Morpork pozwalała w każdej chwili wyrządzać afronty przyjaciołom, jednak niegrzeczność wobec najgorszego wroga uznawano za szczyt złego wychowania.

— Venturi — powiedział, unosząc kieliszek o starannie wyliczony ułamek cala.

— Selachii… — Lord Venturi postąpił tak samo.

— Prawdziwy bankiet — zauważył Albert.

— W samej rzeczy. A pan stoi pionowo, lordzie.

— Istotnie. Widzę, że pan również.

— Rzeczywiście, rzeczywiście. W tej kwestii trudno nie zauważyć, że wielu innych postępuje podobnie.

— Co jednak nie oznacza, że pozycja horyzontalna nie ma także pewnych zalet, jeśli chodzi na przykład o sen — stwierdził Albert.

— Niezaprzeczalnie. Choć ta czynność raczej nie będzie tu wykonywana.

— Och, istotnie. Bez wątpienia[9].

Energiczna dama we wspaniałej purpurowej sukni zbliżyła się przez salę balową. Przed nią sunął uśmiech.

— Lord Selachii? — spytała, podając mu dłoń. — Słyszałam, że wykonuje pan wspaniałą robotę, broniąc nas przed motłochem.

Jego lordowska mość, sterowany towarzyskim autopilotem, skłonił głowę. Nie był przyzwyczajony do kobiet postępowych, a ta była wyjątkowo postępowa. Jednakże bezpieczne tematy konwersacji z Venturim uległy już wyczerpaniu.

— Obawiam się, madame, że ma pani nade mną przewagę… — wymruczał.

— Spodziewam się. Bez wątpienia — odparła madame z tak promiennym uśmiechem, że nie próbował nawet analizować jej słów. — A kim jest ten imponujący dżentelmen w mundurze? Zapewne towarzysz broni…

Lord Selachii się zawahał. Wpojono mu przekonanie, że zawsze przedstawia się mężczyzn kobietom, ale ta uśmiechnięta dama nie zdradziła swojego…

— Lady Roberta Meserole — powiedziała. — Większość znajomych zwraca się do mnie „madame”. Ale przyjaciele nazywają mnie Bobbi.

Lord Venturi trzasnął obcasami. Szybciej się orientował od swego „towarzysza broni”, a żona przekazała mu sporo aktualnych ploteczek.

— Ach, jest pani zapewne ową damą z Genoi — rzekł, ujmując jej dłoń. — Tak wiele o pani słyszałem.

— Dobre rzeczy? — spytała madame.

Lord Charles spojrzał poprzez salę. Jego żona była chyba pogrążona w rozmowie. Na własnej skórze się przekonał, że jej małżeński radar potrafi na pół mili usmażyć jajko… Ale szampan był doskonały.

— Raczej kosztowne — powiedział, co nie zabrzmiało tak dowcipnie, jak zamierzał.

Mimo to się roześmiała. Może jednak byłem dowcipny, pomyślał. Naprawdę, ten szampan jest świetny…

— Kobieta musi jakoś radzić sobie w świecie — odparła.

— Pozwoli pani, że ośmielę się zapytać, czy istnieje lord Meserole?

— Tak wczesnym wieczorem? — rzuciła madame i znów się roześmiała.

Lord Venturi śmiał się wraz z nią. Słowo daję, mówił sobie w myślach, ten dowcip jest łatwiejszy, niż sądziłem!

— Nie, chodziło mi oczywiście… — zaczął.

— Jestem o tym przekonana — przerwała mu madame i klepnęła go lekko wachlarzem. — A teraz nie chciałabym panów monopolizować, ale naprawdę muszę was zaprowadzić na pogawędkę z kilkoma moimi przyjaciółmi…

Chwyciła lorda Venturiego pod ramię. Nie stawiał oporu. Pokierowała go przez salę. Lord Selachii szedł za nimi dość posępny; doszedł do wniosku, że kiedy szanowane kobiety każą się nazywać Bobbi, świat chyba się kończy. I powinien.

— Pan Carter prowadzi rozległe interesy w handlu miedzią, a pana Jonesa interesuje guma — szepnęła.

Grupka składała się z sześciu mężczyzn rozmawiających przyciszonymi głosami. Kiedy ich lordowskie moście się zbliżyli, usłyszeli:

— …i w takich chwilach człowiek musi zadać sobie pytanie, wobec czego jest naprawdę lojalny… Och, dobry wieczór, madame.

W swej pozornie przypadkowej wędrówce do stołu z bufetem madame jakby niechcący spotkała kilku innych dżentelmenów. Jak dobra gospodyni, doprowadziła ich do kolejnych niewielkich grupek. Zapewne tylko ktoś, kto leżałby na grubych belkach podtrzymujących sklepienie nad salą, mógłby dostrzec w tych ruchach jakiś system, ale nawet wtedy musiałby znać kod. Gdyby zdołał umieścić czerwoną plamkę na głowach osób niebędących przyjaciółmi Patrycjusza, białą plamkę na jego poplecznikach, a różową oznaczyć tych, co się wiecznie wahają, wtedy zobaczyłby coś w rodzaju tańca.

Białych było niewiele.

Zobaczyłby, że ustawiło się kilka grup czerwonych, a białe plamki są do nich przyłączane pojedynczo, czasem dwójkami, jeśli liczba czerwonych plamek jest odpowiednio duża. Kiedy biała plamka opuszczała grupę, była natychmiast przejmowana i wprowadzana do kolejnej konwersacji, w której mogły uczestniczyć jakieś różowe, ale głównie czerwone.

Dowolna rozmowa prowadzona wyłącznie przez białe była delikatnie przerywana uśmiechem lub „och, musi pan poznać…”, albo też dołączało do niej kilka czerwonych. Tymczasem różowe byłe ostrożnie przekazywane od jednej czerwonej grupki do drugiej, aż ich róż nabierał głębi. Wtedy pozwalano im na rozmowę z innymi różowymi w tym samym odcieniu, pod nadzorem czerwonej.

Krótko mówiąc, różowe spotykały tak wiele czerwonych i tak nieliczne białe, że prawdopodobnie całkiem o białych zapominały. Za to białe, przebywając w towarzystwie albo samych, albo mających przytłaczającą przewagę czerwonych i ciemnoróżowych, zdawały się czerwienieć z zakłopotania i chęci, by wtopić się w otoczenie.

Lorda Windera otaczały wyłącznie czerwone, spychające nieliczne pozostałe jeszcze białe na pobocza. On sam wyglądał tak, jak wszyscy patrycjusze po pewnym czasie sprawowania urzędu: nieprzyjemnie pulchny, z obwisłymi różowymi policzkami kogoś, kto zbyt obficie się odżywia. Pocił się lekko w tej dość chłodnej sali, a jego oczy przesuwały się bezustannie, szukając uchybień, wskazówek i haków.

Madame dotarła w końcu do bufetu, gdzie doktor Follett częstował się właśnie faszerowanym jajkiem, a panna Rosemary Palm debatowała sama z sobą o tym, czy przyszłość powinna zawierać dziwne zapiekane paszteciki z zielonkawym nadzieniem, tajemniczo sugerującym krewetki.

вернуться

9

Przy takich okazjach Selachii i Venturi wyznawali zasadę, że rozmowa może dotyczyć tylko spraw, w których nie istnieje żadna możliwość różnicy zdań. Wobec historii obu rodów liczba takich spraw była już bardzo niewielka.