Выбрать главу

Z boków stożka wychodziły przewody, łącząc rakietę ze skierowaną ku górze anteną satelitarną. Za znajdującym się w bocznej ściance głowicy prostokątnym okienkiem widoczny był jaskrawo-purpurowy gęsty płyn.

Była to plazma.

Plazma detonacyjna typu 240. Niezwykle silny płynny materiał wybuchowy.

W wystarczającej ilości, by zmieść z powierzchmi ziemi spore miasto.

Bliższe badanie wykazałoby, że impuls elektromagnetyczny pochodzi ze skomplikowanego detektora zbliżeniowego. Gdyby ktoś przekroczył krąg, otaczający bombę w promieniu piętnastu metrów, zapaliłoby się czerwone światełko, wskazujące, że została uzbrojona.

Okazało się, że pusty hangar należy do sił powietrznych Stanów Zjednoczonych.

Potem odkryto, że od przynajmniej sześciu tygodni w hangarze nie stanęła stopa nikogo z sił powietrznych.

Zadzwoniono do dowództwa transportu sił powietrznych, mieszczącego się w bazie Scott.

Uzyskane tam informacje były bardzo ogólnikowe, w dodatku udzielono ich dość niechętnie. Siły powietrzne nie miały pojęcia o plazmowych głowicach bojowych ani o hangarach na cywilnych lotniskach. Obiecano wszystko sprawdzić i jak najszybciej dać odpowiedź.

A potem z całego kraju zaczęły spływać raporty.

Identyczne głowice bojowe – otoczone czujnikami zbliżeniowymi i podłączone do skierowanych w niebo anten satelitarnych – znaleziono w pustych hangarach sił powietrznych na trzech głównych lotniskach Nowego Jorku: JFK, La Guardii i Newark.

Zadzwoniono również z waszyngtońskiego Dulles.

ZLAX.

Z San Francisco. Z San Diego.

Z Bostonu. Z Filadelfii.

Z St. Louis i z Denver.

Z Seattle. Z Detroit.

W sumie znaleziono czternaście bomb – na czternastu rozrzuconych po całym kraju lotniskach.

Wszystkie były sprawne i w każdej chwili mogły eksplodować.

Czekały jedynie na sygnał.

PIERWSZE STARCIE

3 lipca, godzina 6.00

Trzy helikoptery leciały z łoskotem nad jałową pustynną równiną, zakłócając ciszę wczesnego poranka.

Jak zwykle, leciały ciasnym szykiem, rozdmuchując skłębione kępy chwastów i wznosząc za sobą tornado piasku, a ich świeżo wywoskowane ogony migotały w świetle poranka.

Ogromny Sikorsky VH-60N leciał pierwszy – osłaniany z boków przez dwie groźnie wyglądające maszyny typu CH-53E Super Stallion.

VH-60N o śnieżnobiałym dachu i ciemnozielonych bokach jest czymś wyjątkowym wśród amerykańskich helikopterów wojskowych. Został skonstruowany w silnie strzeżonym – „zakratowanym” – dziale fabryki firmy Sikorsky w Connecticut i jest „niestrategiczny”, co oznacza, że dysponujący nią korpus piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych nigdy nie używa jej do celów operacyjnych.

Jest on wykorzystywany tylko do jednego celu i zawsze funkcjonuje tylko jeden egzemplarz, a jego szczególne właściwości zna tylko garstka inżynierów piechoty morskiej i dyrektorów Sikorsky’ego, mających dostęp do najbardziej utajnionych informacji.

Ale mimo otaczającego go nimbu tajemniczości VH-60N jest w świecie Zachodu najlepiej rozpoznawalnym helikopterem.

Na radarach wież kontroli lotów ma symbol HMX-1, co jest skrótem od „1. Eskadra Helikopterowa piechoty morskiej”, a jego oficjalny kod radiowy brzmi Nighthawk, najlepiej jednak znany jest jako Marine One.

Ten przewożący prezydenta na krótkich i średnich dystansach helikopter jest rzadko widywany – startuje zazwyczaj z wypielęgnowanego południowego trawnika przed Białym Domem i ląduje w Camp David.

Dziś jednak było inaczej.

Dziś wielki Sikorsky leciał z rykiem silników nad pustynią, przewożąc swojego bardzo ważnego pasażera między dwoma bazami sił powietrznych, położonymi na nagiej równinie stanu Utah.

W kokpicie helikoptera, tuż za dwoma pilotami, wyglądając przez pancerną przednią szybę, stał kapitan Shane M. Schofield. Miał na sobie reprezentacyjny mundur – spiczastą białą czapkę, granatową kurtkę ze złotymi guzikami, niebieskie spodnie z czerwonymi lampasami, wypolerowane buty i biały skórzany pas z kaburą, w której tkwił grawerowany, niklowany pistolet Beretta 92FS.

Miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu i był szczupły, miał też przystojną twarz i sterczące niczym igiełki czarne włosy. Choć żołnierze piechoty morskiej w stroju wyjściowym nie nosili okularów, Schofield miał na nosie okulary z odblaskowymi szkłami – osłaniające oczy nie tylko z przodu, ale także z boków.

Okulary ukrywały dwie głębokie blizny, biegnące w poprzek oczodołów Schofielda. Dorobił się ich podczas jednej z poprzednich akcji i właśnie z ich powodu otrzymał przydomek „Strach na Wróble”.

Przed nimi rozciągała się pustynna równina – nieskończona połać matowej żółci, zlewająca się z blaskiem porannego słońca. Pod kadłubem helikoptera przemykała zapylona ziemia.

W oddali widać było górę – miejsce, do którego się udawali.

U podnóża skalistego wzgórza, tuż przy końcu długiego betonowego pasa, przycupnęła grupka budynków. Maleńkie światełka w oknach ledwie było widać w porannym świetle. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że głównym budynkiem kompleksu jest wielki hangar lotniczy, wkopany do połowy w zbocze góry.

Była to 7. Strefa Specjalna (o ograniczonym dostępie) sił powietrznych Stanów Zjednoczonych – druga baza sił powietrznych, jaką mieli odwiedzić tego dnia.

– Druga Grupa Osłaniająca, tu Nighthawk Jeden, zbliżamy się do Strefy 7. Potwierdźcie stan obiektu – powiedział do laryngofonu pilot Marine One, komandor Michael „Artylerzysta” Grier.

Nie otrzymał odpowiedzi.

– Powtarzam: Druga Grupa Osłaniająca. Raportujcie! W dalszym ciągu nie było odpowiedzi.

– To wina systemu zagłuszającego – stwierdziła komandor porucznik Michelle Dallas, drugi pilot. – Radiowcy w ósemce mówili, że należy się tego spodziewać. Te bazy są utajnione na poziomie siódmym, więc cały czas otacza je generowana satelitarnie radiosfera. Pozwala tylko na przekazy na małe odległości, dzięki czemu nikt nie może wysłać nic na zewnątrz.

Kilka godzin temu prezydent złożył wizytę w Strefie 8, podobnie odizolowanej bazie sił powietrznych, znajdującej się mniej więcej trzydzieści pięć kilometrów na wschód od Strefy 7. W towarzystwie dziewięcioosobowego oddziału Secret Service zrobił krótki obchód bazy, dokonując inspekcji paru nowych samolotów.

Kiedy prezydent był w środku, Schofield i pozostałych trzynastu komandosów piechoty morskiej, stacjonujących na pokładzie Marine One oraz pokładach dwóch helikopterów eskorty, czekali na zewnątrz w cieniu kadłuba Air Force One – potężnego prezydenckiego boeinga 747 – i kręcili młynka palcami.

Po paru minutach kilku żołnierzy zaczęło się głośno zastanawiać, dlaczego nie pozwolono im wejść do hangarów Strefy 8. Szybko zgodzono się co do tego – choć opinia ta opierała się wyłącznie na plotkach – że pewnie dlatego, iż w bazie znajdują się najtajniejsze nowe samoloty sił powietrznych.

Jeden z komandosów – szeroko uśmiechnięty i bardzo głośno mówiący czarny sierżant, Wendall „Elvis” Haynes – słyszał, iż w tutejszych hangarach stacjonuje Aurora, legendarny niskoorbitalny samolot szpiegowski, zdolny poruszać się z prędkością mach 9. Najszybszy spośród aktualnie eksploatowanych samolotów świata – SR-71 Blackbird – osiąga prędkość mach 3 *.

* [Mach to jednostka prędkości, będąca wielokrotnością prędkości dźwięku (1224 kilometrów na godzinę). Tak więc mach 3 to około 3600 kilometrów na godzinę, a mach 9 – 11 000 kilometrów na godzinę (przyp. tłum.)]

Inni przypuszczali, że w bazie stacjonuje dywizjon F-44 – niezwykle zwrotnych myśliwców, przypominających kształtem kadłuba grot strzały, których konstrukcja jest rozwinięciem „latającego skrzydła”, czyli „niewidzialnego” bombowca strategicznego B2.