Выбрать главу

Gracze stali w milczeniu – cisza była potwierdzeniem. Dołączyło do nich kilku miejscowych robotników, jeden z nich z dziewczyną; w mroku, przed budką, zebrał się całkiem spory tłumek. Właściciel mocno zakręcił kołem; dwanaście par oczu śledziło obroty. Sara zorientowała się, że znów patrzy na Johnny'ego i myśli o tym, jak dziwnie wygląda jego twarz w tym ostrym, lecz jakby nierzeczywistym świetle. Po raz kolejny pomyślała o masce: Jekyll i Hyde, parzyste – nieparzyste. Żołądek znów dał znać o sobie, poczuła mdłości. Koło zwolniło, usłyszeli stuk zapadki. Chłopcy zaczęli krzyczeć, jakby nie chcieli pozwolić mu się zatrzymać.

– Jeszcze trochę, dziecinko – wołał pieszczotliwie Steve Bernhardt. – Jeszcze trochę, słoneczko.

Koło wskazało dwudziestki i zatrzymało się na dwudziestce czwórce. Tłumek wiwatował.

– Johnny, udało ci się, udało! – krzyknęła Sara.

Właściciel z dezaprobatą syknął przez zęby i wypłacił stawki. Dolara dla nastolatków, dwa dolary dla Bernhardta, dziesiątkę i dwie jednodolarówki dla Johnny'ego. Johnny miał teraz przed sobą osiemnaście dolarów.

– Wygrana, wygrana, hej, hej, hej! Jeszcze raz, przyjacielu. Koło ci dzisiaj sprzyja! Spojrzał na Sarę.

– Ty decydujesz – powiedziała, ale nagle znów poczuła się niewyraźnie.

– Graj, człowieku – zachęcił go nastolatek za znaczkiem przypiętym do kurtki. – M a r z ę, żeby zobaczyć, jak ten gość dostaje w tyłek.

– W porządku – zgodził się Johnny. – Ostatni raz.

– Postaw, na co chcesz.

Wszyscy patrzyli na Johnny'ego, który stał przez chwilę zamyślony, pocierając czoło. Jego pogodna zazwyczaj twarz była nieruchoma, poważna, skupiona. Spoglądał na oświetlone koło, a jego palce nieprzerwanie pocierały gładką skórę nad prawym okiem.

– Niech zostaną – odezwał się w końcu.

Tłum odpowiedział mu pełnym powątpiewania szmerem.

– Och, człowieku, teraz już rzeczywiście kusisz los.

– Facet wygrywa – odezwał się Bernhardt głosem pełnym przekonania. Spojrzał przez ramię na żonę. Wzruszyła ramionami, dając mu do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o co chodzi. -Trzymam z tobą i niech to diabli!

Nastolatek zerknął na przyjaciela, który też wzruszył ramionami i skinął głową.

– W porządku – powiedział do właściciela. – Trzymamy z nim.

Koło zakręciło się. Sara usłyszała, jak za jej plecami jeden z miejscowych robotników postawił pięć dolców przeciw serii, która miała powtórzyć się po raz trzeci. Jej żołądek wykonał kolejne salto, ale tym razem nie zatrzymał się, tylko kręcił dalej, i Sara zdała sobie sprawę, że jest chora. Na twarz wystąpił jej zimny pot.

Koło zaczęło zwalniać przy serii pierwszej i jeden z nastolatków splunął z obrzydzenia, lecz nie odchodził. Właściciel wyglądał na uszczęśliwionego. Stuk, stuk, stuk, czternastka, piętnastka, szesnastka.

– Przechodzi – powiedział Bernhardt. W jego głosie był strach. Właściciel patrzył na koło, jakby żałował, że nie może wyciągnąć ręki i po prostu je zatrzymać. Koło tymczasem przeskoczyło dwudziestkę i zatrzymało się na dwudziestce dwójce.

Tłumek, który tymczasem rozrósł się do dwudziestu osób, wydał z siebie kolejny okrzyk triumfu. Wyglądało na to, że przybyli tu wszyscy ludzie, którzy pozostali na jarmarku. Sara usłyszała, jak miejscowy robotnik, który przegrał, płaci, mrucząc: „pieprzone szczęście". W głowie jej pulsowało. Nogi nagle ugięły się pod nią; drżące mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Kilka razy gwałtownie zamrugała oczami i w nagrodę za te wysiłki zakręciło się jej w głowie. Miała wrażenie, że świat wiruje wokół, jakby ciągle siedzieli na karuzeli.

Zjadłam nieświeżego hot-doga, pomyślała przygnębiona. Taka jest cena kuszenia losu na wiejskim jarmarku.

– Hej, hej, hej! – Właściciel bez wielkiego entuzjazmu wypłacił wygrane. Dwa dolary nastolatkom, cztery Steve'owi Bernhardtowi i plik banknotów Johnny'emu: trzy dziesiątki, piątkę i jedynkę. Płacił bez entuzjazmu, ale był optymistą. Jeśli ten wysoki, chudy mężczyzna z ładną blondynką jeszcze raz obstawi trzecią serię, wypłacone pieniądze na pewno do niego wrócą. Pieniądze nie należą do chudzielca, dopóki je stawia. A jeśli odejdzie? Cóż, ten dzień przyniósł mu tysiąc dolców, więc stać go na te parę wieczornych wypłat. A poza tym w świat pójdzie wieść, że Sol Drummore wypłacił kupę forsy, i jutro zakłady będą większe niż kiedykolwiek. Zwycięzca to dobra reklama.

– Połóż je, gdzie chcesz je mieć – zaśpiewał. Kilka osób zbliżyło się i wyłożyło na ladę dziesiątki i ćwiartki, lecz właściciel patrzył tylko na gracza z pieniędzmi.

– I co powiesz, przyjacielu? Zaryzykujesz? Johnny obejrzał się na Sarę.

– I co ty na to… dobrze się czujesz? Jesteś biała jak papier.

– To żołądek – powiedziała i zmusiła się do uśmiechu. – Chyba przez hot-doga. Czy możemy już jechać do domu?

– Jasne, oczywiście. – Zbierał z lady kupkę pogniecionych banknotów, kiedy jego wzrok znów padł na koło. Troska o dziewczynę znikła z jego oczu; ściemniały, zrobiły się chłodne, kalkulujące. „Patrzy na koło tak jak mały chłopak na odkryte przez siebie mrowisko" – pomyślała.

– Jeszcze minutkę – poprosił.

– Jasne – odparła. Ale teraz na dodatek w dole brzucha usłyszała burczenie, które wcale się jej nie podobało. Tylko nie rozwolnienie, Boże. Proszę.

Nie będzie szczęśliwy, póki wszystkiego nie straci. Ale on nie straci.

– Zdecydowałeś się, kolego? – zapytał właściciel. – Grasz czy nie?

– W dupę czy po dupie – powiedział jeden z miejscowych robotników. Odpowiedział mu nerwowy śmiech. Sarze coraz bardziej kręciło się w głowie.

Johnny przesunął nagle banknoty i drobne w róg żółtej płyty.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknął właściciel, wielce zdumiony.

– Stawiam wszystko na dziewiętnastkę. Sara miała ochotę jęknąć i przygryzła język. Z tłumku rozległ się pomruk.

– Nie nadużywaj szczęścia – szepnął Steve Bernhardt w ucho Johnny'ego. Lecz Johnny nie odpowiedział. Patrzył na koło, jakby już go nie interesowało. Oczy miał prawie fioletowe.

Nagle rozległo się dzwonienie i Sara myślała najpierw, że to dzwoni w jej uszach. Później zauważyła, że ludzie szybko zabierają pieniądze, tak że na planszy zostały tylko Johnny'ego.

Nie! Miała ochotę krzyczeć. Nie tak. Nie zostawiajcie go samego, to n i e w p o r z ą d k u…

Przygryzła wargi. Miała wrażenie, że jeśli otworzy usta, zwymiotuje. Brzuch bardzo ją bolał.

Pieniądze, które wygrał Johnny, leżały samotne pod światłem nagich żarówek. Pięćdziesiąt cztery dolary, a pojedyncze numery wygrywały dziesięć do jednego.

Właściciel oblizał wargi.

– Proszę pana, prawo zabrania przyjmowania zakładów ponad dwa dolary na pojedynczy numer.

– Daj pan spokój – warknął Bernhardt. – Prawo zabrania przyjmowania więcej niż dziesięć dolarów na serię, a pan właśnie pozwolił mu postawić osiemnaście. Co jest? Jaja się pocą?

– Nie, tylko…

– No, już – powiedział nagle Johnny. – Tak albo tak. Moja dziewczyna źle się czuje.

Właściciel spojrzał na tłum. Ludzie przyglądali mu się z wrogością. Niedobrze. Nie rozumieli, że facet właśnie wyrzuca pieniądze w błoto, a on tylko usiłuje go przed tym powstrzymać. Pieprzyć ich. I tak, i tak to się im nie spodoba. Niech facet albo stanie na głowie, albo straci forsę, to będzie można zamknąć interes na noc.

– Cóż, chyba żaden z was nie jest inspektorem… – Odwrócił się w stronę gry. – Koło zakręci się w koło, a gdzie się zatrzyma, nie powie nikomu.

Zakręcił i numery zlały się w jedną linię. Przez długą chwilę panowała cisza, zakłócana tylko szumem obracającego się koła, trzaskiem szarpanego wiatrem kawałka płótna i pulsowaniem w głowie Sary. Dziewczyna w milczeniu błagała Johnny'ego, by ją objął, lecz on stał nieruchomo, opierając się rękami o ladę, i nie odwracał oczu od koła, które najwyraźniej miało zamiar obracać się w nieskończoność.