Выбрать главу

Nikt z nas nie był całkiem pewny, jak to należy zinterpretować.

Ale też nikt nie musiał się tego podjąć, ponieważ w tym momencie do pokoju wszedł Żan C’iu z nowiną: – Nasz pan życzy sobie, aby Mistrz odwiedził go w pałacu.

Zwolennicy Cy-lu byli uradowani. Nie wątpili, że Konfucjusz otrzyma urząd. Jen Huej miał smutną minę. Zresztą wszyscy posmutnieli, kiedy Żan C’iu dodał:

– Mówię o naszym panu, księciu Aj.

Konfucjusz uśmiechnął się do uczniów, świadomy ich rozczarowania.

– Uczniowie moi – powiedział łagodnie – trzykroć po sto jest pieśni w Księdze, a treść ich zawarł w sobie ów jeden wiersz, co mówi: „Niechaj myśli twe od zła stronią.” *

Rzadko widywałem barona K’anga prywatnie. Zwycięstwo nad C’i spustoszyło skarbiec państwowy, kanclerz więc spędzał całe dnie na wynajdowaniu nowych i pomysłowych podatków, których płacenia równie pomysłowi obywatele Lu zwykle potrafili uniknąć. Przypomniało mi to rujnujące koszty wojen greckich, które zmusiły Dariusza do nałożenia podatków tak wysokich, że w Egipcie wybuchł bunt.

W końcu, po kilku spotkaniach z Konfucjuszem, zgłosiłem się wprost do barona K’anga w Długim Skarbcu. Zastałem go siedzącego u szczytu dużego stołu pokrytego bambusowymi deseczkami, na których spisano wydatki i dochody państwa. Przy drugim stole urzędnicy układali i poprawiali inne deseczki; robili notatki, dodawali i odejmowali. Stojący za baronem książę Tan, wykuty w kamieniu, wpatrywał się w sufit.

– Wybacz, mi – rzekł baron, nie wstając – na dzień dzisiejszy przypada sprawdzenie zasobów państwa. Trudny to dla nas czas.

W Chinach, jak w Indiach, każde państwo dba o to, by mieć rezerwy zboża. Kiedy jego podaż jest niska, zapasy sprzedawane są z niewielkim zyskiem. W okresach urodzaju zboże nie trafia na rynek. Państwo też gromadzi broń, narzędzia rolnicze, tkaniny, wozy, woły i konie, nie tylko na sprzedaż w razie potrzeby, lecz jako zapasy na złe, czyli ciekawe czasy. Nie było tajemnicą, że w Lu brakowało teraz wszystkiego, łącznie z monetami, które ostatnio niezbyt delikatnie przycinano.

Kiedy szedłem na palcach, kuląc ramiona i kiwając głową z udaną pokorą i podziwem – tak zawsze należy zbliżać się do wysokiego dygnitarza – baron skinął na mnie, wskazując mi niski stołek obok siebie.

– Gościu honorowy, mam nadzieję, że dni spędzone w naszym niegodnym mieście nie są dla ciebie nadmiernie przykre. – Chińczycy potrafią mówić w ten sposób całymi godzinami. Na szczęście baron K’ang nigdy nie wydawał z siebie takich konwencjonalnych pomruków dłużej niż przez chwilę; przeważnie przystępował jak najszybciej do rzeczy. Był dość podobny do Dariusza, to znaczy Dariusza kramarza, nie Dariusza Wielkiego Króla.

– Widziałeś Konfucjusza cztery razy. – Przytaknąłem, bynajmniej nie zdziwiony, że mnie śledzono. – Książę Aj przyjął go parokrotnie, co jest nader właściwe.

– Lecz t y nie przyjąłeś go, baronie – postawiłem pytanie w formie twierdzenia, wygodny perski zwyczaj, na razie nie znany w Królestwie Środka.

– Wojna. – Baron wskazał na urzędników siedzących przy drugim stole. Znaczyło to, że jeszcze nie rozmawiał prywatnie z Konfucjuszem.

– Uważa, jak mi się wydaje, że posłałeś po niego, by skorzystać z jego usług.

– Mnie też się tak wydaje. – Baron K’ang miał bardzo uroczystą minę, co świadczyło niezawodnie, że jest rozbawiony. W czasie mego trzyletniego pobytu w Lu nauczyłem się z największą łatwością odczytywać myśli z wyrazu jego twarzy. Pod koniec rzadko wymienialiśmy słowa. Nie były nam potrzebne. Rozumieliśmy się idealnie. Od początku też wiedziałem, że będę musiał ciężko zapracować na to, by wypuścił mnie ze swej uroczej klatki.

Złożyłem sprawozdanie. Powtórzyłem co ciekawsze wypowiedzi Konfucjusza i prawie wszystkie wypowiedzi Fan Cz’y na temat Mistrza. Gdy skończyłem, baron rzekł:

– Musisz go zainteresować.

– Nie wiem, czy to możliwe. – Pozwoliłem sobie na uśmieszek, chociaż wiedziałem, że to zakazane; w obecności wyższego rangą dworzanin powinien zawsze zachowywać pokorny i lękliwy wyraz twarzy, co wcale nie jest trudnym zadaniem, ze względu na zmienną aurę dworów chińskich.

Geniusz dynastii Czou polegał na łagodzeniu niszczycielskich skłonności natury ludzkiej przez zawiłe obrzędy, rytuał, etykietę i muzykę. Dworzanin musi znać trzysta zasad rytuału i zgodnie z nimi postępować. Mata, na której siedzi, ma być gładka, pościel półtora raza tak długa jak śpiący w niej człowiek, nie należy wymieniać imion niedawno zmarłych osób i tak dalej. Oprócz trzystu głównych zasad prawdziwie szlachetny musi też znać trzy tysiące pomniejszych i odpowiednio ich przestrzegać. Dla cudzoziemca nader denerwującym przeżyciem jest obcowanie z naprawdę skrupulatnym chińskim cün-cy. Ci panowie wciąż robią tajemnicze gesty, patrzą to w górę, to w dół, nie mówiąc już o tym, że toczą oczami, szepczą modlitwy, pomagają ci, kiedy nie potrzebujesz pomocy, i nie zwracają na ciebie uwagi, kiedy jakaś pomoc bardzo by ci się przydała. Nawet chwile milczenia barona, jego zagadkowe wypowiedzi, ruchy czy bezruch mięśni twarzy – wszystko to wynikało z kodeksu arystokraty, nieco uproszczonego na użytek cudzoziemca. Lecz gdy możnowładcy znajdą się we własnym gronie, gdziekolwiek na świecie, chętnie rezygnują z finezyjnych manier przestrzeganych publicznie. Dariusz w życiu prywatnym, kiedy nie czuł się obserwowany, wciąż spluwał i śmiał się jak żołdak.

– Musisz go zainteresować. – W ten sposób baron polecał mi osobiście szpiegować Konfucjusza.

– Jakie tematy mam poruszyć, żeby go… zainteresować? – W ten sposób akceptowałem polecenie.

– Jesteś wnukiem boskiego mędrca. To powinno go zainteresować. – Po wygłoszeniu długiej i nudnej listy jakoby interesujących tematów baron przystąpił do sprawy. – C’i to temat, który szczególnie obchodzi nas obu. Przypuszczam, że niebawem nadejdą stamtąd niezwykłe nowiny. Nie mam pojęcia, jak on na to zareaguje. Jest przecież bliski księciu Cien. Często przebywał w towarzystwie strażnika Pi…

– Tego zdrajcy! – Wyraziłem należyte oburzenie.

– Tak, to właściwa nazwa. Wiem też, że strażnik proponował Konfucjuszowi stanowisko kanclerza Lu, jeśli zechce mu udzielić pomocy przeciw rodzinnemu krajowi.

Po raz pierwszy byłem zaintrygowany.

– I Konfucjusz się zgodził?

– Ty masz to zbadać. Na pewno strażnik mocno naciskał na przywrócenie, jakby on to określił, całej władzy księciu Lu, który, wiemy to przecież, nigdy nie utracił ani krzty prawdziwej władzy danej mu przez niebiańskich przodków. – Przekonanie, że dziedziczny władca jest wszechmocny, to główna spośród trzech tysięcy trzystu zasad człowieka szlachetnego. Dyktator działał wyłącznie w imieniu księcia Aj.

– Czy taki cel miała wojna? Przywrócenie, jak to niesłusznie nazywają, do władzy księcia?

– Tak. Strażnik przekonał księcia Cien, że nastał właśnie czas do ataku. C’i, naturalnie, chciałoby okroić nasz kraj, nawet go wchłonąć. Lecz wtedy, ponad rok temu, Konfucjusz przepłynął Żółtą Rzekę i osiadł w Wej. Nie wiem, dlaczego. Chciałbym to wiedzieć. Czy poróżnił się ze strażnikiem, jak mu się to często zdarza z ludźmi? Czy może chodziło o podstęp, byśmy myśleli, że nie ma nic wspólnego z naszymi wrogami w C’i ani z ostatnią wojną?

Nigdy nie słyszałem barona mówiącego do tego stopnia bez ogródek. Sam byłem równie bezpośredni.

– Konfucjusz mógłby być tajnym agentem strażnika?

– Lub Ciena. Ale nawet to nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby nie fakt – baron spojrzał mi prosto w oczy, czego szlachetny nie powinien robić – że jego uczniowie zajmują wysokie stanowiska w każdym z naszych ministerstw. Mój najlepszy dowódca to wierny uczeń Konfucjusza. Twój dobry przyjaciel, a mój drugi ochmistrz, Fan Cz’y, oddałby za Mistrza życie. No cóż, wolałbym, żeby nikt nie musiał oddawać życia. Rozumiesz mnie?