Zapadło długie milczenie. Wreszcie Konfucjusz pochylił głowę i szepnął jakby do siebie:
– Niebo ukradło mi to, co było moje.
Jeszcze nie przebrzmiało bluźnierstwo, a już Niebo przemówiło. Do pokoju wpadł egzorcysta, a za nim czterej wyjący szaleńcy. Kiedy tańczyli i skakali, brzęcząc dzwonkami, bijąc w bębenki, wymyślając na cały głos złym duchom starego roku, Konfucjusz wymknął się ukradkiem, a ja pospieszyłem przez miasto do pałacu Ci.
Zastałem Fan Cz’y w tej części pałacu, której w moim kraju odpowiada druga izba kancelarii. Tu codziennie załatwiają sprawy państwowe jasnoskórzy rycerze Czou i ciemni potomkowie Szangów. Nie mam pojęcia, ilu wśród tych urzędników było zwolenników Konfucjusza. Przypuszczam, że większość.
Fan Cz’y słyszał już o śmierci syna i ucznia Konfucjusza.
– Bardzo to smutne, naprawdę. Jen Huej był wybitnym człowiekiem. Będzie go nam wszystkim brak.
– A syna?
Fan Cz’y zrobił wymijający gest.
– Dobrze choć, że to wielkie nieszczęście daje nam chwilę wytchnienia.
Przyłączył się do nas Żan C’iu. Wydawał się bardzo zmęczony, lecz powitał mnie z respektem należnym gościowi honorowemu. Do niego także dotarły już nowiny.
– Chciałbym do niego pójść. Wiem, jak cierpi. Co mówił? Powtórzyłem to, co Konfucjusz powiedział o Niebie. Żan C’iu pokiwał głową.
– Nie było to właściwe, co sam pierwszy przyzna, kiedy minie rozpacz.
– Dawniej – rzekł Fan Cz’y – nigdy by nic takiego nie powiedział, choćby Niebo najboleśniej go doświadczyło. – Obaj, i Żan C’iu, i Fan Cz’y, bardziej byli wstrząśnięci zaskakującym uchybieniem Konfucjusza niż śmiercią niezrównanego Jen Hueja.
– Weźmiesz udział w pogrzebie? – zapytałem Żan C’iu.
– Oczywiście. Będzie to wielkie widowisko. Ojciec się o to postarał.
Zdziwiłem się.
– Przecież Mistrz oświadczył, że pogrzeb Jen Hueja ma być równie skromny jak pogrzeb jego syna.
– Zawiedzie się – stwierdził kategorycznie Żan C’iu. – Widziałem już plany. Ojciec pokazał mi je dziś rano. Gościu honorowy – wskazującym palcem dotknął lekko mego przedramienia w dowód zaufania – jak wiesz, nie jestem dobrze widziany w domu Mistrza. Mimo to bezwzględnie muszę spotkać się z nim możliwie najszybciej.
– Będzie co najmniej trzy miesiące w żałobie – rzekł Fan Cz’y – i nikomu nie uda się rozmawiać z nim o… innych sprawach.
– Musimy znaleźć na to sposób. – Znowu wskazujący palec lekko jak motyl musnął moje ramię. – Jesteś barbarzyńcą. I kapłanem. Interesujesz go. A przede wszystkim nigdy nie wzbudziłeś jego gniewu ani niechęci. Jeśli chcesz wyświadczyć nam przysługę… mam na myśli kraj, nie tylko ród, któremu służę, postaraj się doprowadzić do spotkania mistrza z baronem.
– Przecież baron może po prostu po niego posłać. Konfucjusz jako pierwszy rycerz będzie musiał się stawić.
– Nie można po niego posłać, ponieważ jest boskim mędrcem.
– Sam odżegnuje się… – zacząłem.
– W Królestwie Środka jest boskim mędrcem. A jego gwałtowne protesty dowodzą tylko, że naprawdę jest tym, za kogo go uważamy. Baron K’ang potrzebuje Konfucjusza. – Żan C’iu spojrzał mi w oczy. Świadczy to często, że rozmówca kłamie. Lecz ochmistrz nie miał powodu, żeby mnie okłamywać. – Mamy bardzo dużo kłopotów.
– Podatki?
Żan C’iu skinął głową.
– Są za wysokie. Ale bez nich nie opłacimy wojska. A bez wojska… – Żan C’iu popatrzył na Fan Cz’y, który opowiedział mi o nowym niebezpieczeństwie zagrażającym państwu.
– W pobliżu zamku Pi znajduje się coś w rodzaju świętego miejsca, Czuanjou. Sam książę Tan nadał mu autonomię. Chociaż leży ono w granicach Lu, zawsze było niezawisłe. Forteca w Czuanjou jest prawie tak potężna jak zamek Pi.
Zaczęło mi coś świtać w głowie.
– I były strażnik Pi…
– … podburzał Czuanjou. – Urzekająco wesoła twarz Fan Cz’y dziwnie kontrastowała z napięciem w jego głosie. – Następny bunt jest tylko kwestią czasu.
– Baron K’ang wolałby zrównać fortecę z ziemią. – Żan C’iu bawił się ozdobami na swoim pasie. – Powiedział: „Jeśli nie zrobimy tego teraz, będzie musiał zrobić to mój syn lub wnuk. Nie możemy pozwolić, żeby tak potężna twierdza pozostawała w rękach naszych wrogów. Konfucjusz naturalnie sprzeciwi się atakowi na to święte miejsce, tak jak na każde święte miejsce.” – Żan C’iu po raz drugi spojrzał mi prosto w twarz. Speszyło mnie to. Zwłaszcza, że jak wielu rycerzy Czou miał żółte, tygrysie oczy. – Jako ministrowie barona zgadzamy się z nim. Jako uczniowie Konfucjusza jesteśmy temu przeciwni.
– Czy naprawdę waszym zdaniem ktokolwiek mógłby przekonać Konfucjusza, by zrobił coś tak… niewłaściwego? – Rozumiałem, na czym polega ich dylemat, ale nie widziałem wyjścia z sytuacji.
– Musimy próbować. – Fan Cz’y uśmiechnął się. – Ty musisz spróbować. Powiedz mu, że powinien przyjąć barona K’anga. Powiedz mu, że otrzyma propozycję objęcia wysokiego urzędu. A jeśli się nie zgodzi przyjąć barona…
– Jeśli się nie zgodzi, baron K’ang zburzy zamek, zresztą i tak to zrobi. – Byłem rzeczowy.
– Tak – rzekł Żan C’iu. – Zresztą martwię się nie o zamek, ale o schyłek życia Konfucjusza. Przez wiele lat nasza działalność zmierzała do jednego celu: żeby oddać rządy boskiemu mędrcowi, który zaprowadzi ład.
– A dzisiaj usiłujesz mnie przekonać, że może dojść do władzy, tylko jeżeli pozwoli baronowi złamać prawo. – Mówiłem ostro.
Żan C’iu natychmiast przeszedł do ataku.
– Słusznie czy niesłusznie, baron sądzi, że Konfucjusz nawiązując kontakt ze zdradzieckim strażnikiem Pi zmierzał do obalenia rodziny Ci. Słusznie czy niesłusznie, baron sądzi, że Konfucjusz podżegał do ostatniej wojny. Słusznie czy niesłusznie, baron sądzi, że być może pewnego dnia Konfucjusz spróbuje wykorzystać swój autorytet w całym Królestwie Środka, by ogłosić się Synem Nieba.
– Jeśli cokolwiek z tego jest prawdą, wasz boski mędrzec jest zdrajcą. – Pamiętałem o zachowaniu na twarzy dworskiego uśmiechu.
– Tak. – Żan C’iu nie uśmiechnął się. – Na szczęście wygraliśmy wojnę i nasz dawny wróg, książę C’i, nie żyje.
Pojąłem teraz w pełni rozmiary spisku.
– Baron K’ang – miałem na końcu języka słowa „zamordował księcia”, lecz wolałem być ostrożny – zdołał dzięki temu ocalić państwo – zakończyłem sztywno.
Fan Cz’y przytaknął.
– Pozostaje więc tylko wyplenić buntowników w Czuanjou. Potem będziemy mogli spać spokojnie. Ponieważ buntownicy w Czuanjou są ostatnią ostoją wrogów barona, tylko ich twierdza stoi między nami a powszechnym pokojem.
– Ale najpierw Mistrz musi wyrazić zgodę na jej zburzenie. Żan C’iu potrząsnął głową.
– Czy się zgodzi, czy nie, mury Czuanjou zostaną zwalone. Lecz jeśliby szczerze na to przystał, spełniłyby się nadzieje dziesięciu tysięcy mądrych ludzi. Konfucjusz otrzyma propozycję objęcia rządów w państwie. Zawsze mówił: „O, gdybyż się znalazł władca, który by mi powierzył rządy! W ciągu dwunastu miesięcy doprowadziłbym kraj do godziwego stanu, a po trzech latach do stanu rozkwitu.” * Chcę, żeby miał te swoje trzy lata, nim będzie za późno. Wszyscy chcemy.
Nigdy nie potrafiłem zrozumieć Żan C’iu. Wierzę, że był szczerze oddany Mistrzowi; dowiódł zresztą swej lojalności, kiedy przed laty poszedł z Konfucjuszem na wygnanie. A przecież równie lojalny był wobec barona K’anga. Marzył o przerzuceniu pomostu między… no cóż, między Niebem a ziemią. I za pomoc w zbudowaniu owego pomostu miałem zostać odesłany do domu. Do takiego porozumienia doszliśmy w pałacu Ci owego posępnego wieczoru, kiedy Konfucjusz obwiniał Niebo o śmierć Jen Hueja.