W tydzień po wyjeździe ponurego jak noc Kserksesa do Babilonu, uzyskałem audiencję u królowej Atossy. Drzwi do jej komnat strzegli jak zwykle imponujący eunuchowie odziani w niemal królewskie szaty. Ilekroć ją tam widziałem, przypominało mi się, jak będąc dzieckiem czołgałem się przerażony po jej czarno-czerwonym dywanie. Dywan był już dość przetarty, ale Atossa nie zmieniała nigdy niczego (ani nikogo), co jej raz przypadło do gustu.
Sama Atossa też się nie zmieniła. Czy może się jednak zmienić malowana maska? Asystował jej głuchoniemy eunuch, co zawsze było dobrym znakiem.
Pozwoliła mi łaskawie usiąść na podnóżku.
Po czym przeszła od razu do sedna sprawy.
– Podejrzewam Gobryasa o stosowanie czarnej magii. Myślę, że zaczarował Dariusza. Oczywiście, robię co mogę. Ale nie potrafię odczynić czarów, na których się nie znam. Zwracam się więc teraz do Mądrego Pana.
– Przeze mnie?
– Tak, przez ciebie. Masz podobno kontakt z jednym jedynym bogiem, innym niż wszyscy bogowie na ziemi i niebie. Chcę, żebyś wezwał Mądrego Pana. Niech uczyni Kserksesa Wielkim Królem.
– Zrobię, co mogę.
– To nie wystarczy. Chcę, żebyś miał autorytet, żebyś został najwyższym kapłanem wyznawców Zoroastra… Dlatego tu jesteś. Tak, to j a sprowadziłam cię do Suzy. Oczywiście w imieniu Wielkiego Króla.
– Nie wiedziałem o tym.
– Nie miałeś o tym wiedzieć. Nie powiedziałam o tym nikomu. Nawet Lais, która, przyznaję, podsunęła mi tę myśl, o tym nie wie. Od czasu, jak ją poznałam, nie mówiła ze mną o niczym innym. W każdym razie dałam instrukcje magom, zarówno twoim jak moim, to znaczy naszym. Wystarczy, żebyś powiedział jedno słowo, a twój stryj się wycofa. Wszyscy boją się ciebie i może mnie też odrobinę. – Wargi Atossy pomalowane był nieco zbyt jaskrawo. Warstwa bieli na jej policzkach popękała od przelotnego uśmiechu.
– A ja boję się Wielkiego Króla.
– Dariusz cię lubi. Nie będzie miał nic przeciw temu, żebyś stanął na czele wyznawców Zoroastra. Rozmawialiśmy już o tym. Ostatecznie to co innego, niż gdyby miał stracić wielkiego wodza.
Atossa nie umiała się nigdy powstrzymać od złośliwości.
– Spełniam swój obowiązek…
– Twoje obowiązki są tu, na dworze. Jako najwyższy kapłan Zoroastra będziesz się cieszył względami króla. Ponieważ udaje, że jest wyznawcą Zoroastra, będzie musiał cię słuchać, co oznacza, że będziesz mógł wpływać na jego stosunek do wrogów.
– Do Gobryasa?
– I Artabazanesa, wnuka Gobryasa, jego syna, Mardoniosa, i innych. Dariusz jest opętany, musimy wypędzić demona, który nim rządzi.
Atossa zaciskała i prostowała palce. Zauważyłem, że posąg Anahity jest gęsto obwieszony łańcuszkami i dziwnymi przedmiotami. Królowa energicznie oblegała niebiosa. A teraz sam Mądry Pan miał zostać wciągnięty do akcji.
Nie odważyłem się jej odmówić. Atossa była niebezpieczna jako przyjaciel, a jako wróg wręcz śmiercionośna. Przyrzekłem, że udam się do stryja.
– Nie wiem, co mi odpowie. Sam lubi przewodzić…
Atossa klasnęła w dłonie. Drzwi otworzyły się i stanął w nich główny kapłan zoroastryjczyków. Nie bez powodu wyglądał na przerażonego. Skłonił się nisko królowej, która wstała przez szacunek dla Mądrego Pana.
Mój stryj zaintonował wtedy jeden z najsłynniejszych śpiewów Zoroastra: „W jakiż kraj uciec? Dokąd iść zbiegowi? Murem mnie dzielą od szlachetnych rodem…”
Tymi słowy zwrócił się Zoroaster do Mądrego Pana w chwili załamania i zwątpienia w wypełnienie swego posłannictwa.
Pozwoliłem stryjowi odśpiewać kilka strof mimo niecierpliwości Atossy, która przedkładała jasne wypowiedzi bogów nad pytania zadawane przez proroków. Po czym przerwałem mu wygłaszając słowa wspaniałej obietnicy zawartej w tejże pieśni proroka:
– „Temu przyrzekam, kto jest mi wierny, co sam posiadam jak najlepszego poprzez Myśl Dobrą.
Krzywdę przyrzekam, kto chce mnie skrzywdzić.
Twą, Mądry Panie, Twą Arta-Cnoto, wypełniam wolę, rozum mój, Mazdo, wszak tak mi każe i myśl, Ahuro!” *
Nie sądzę, żeby zachwyciło to mojego stryja. Był synem proroka, ja zaś wnukiem. Miał więc pierwszeństwo. Ale żyli na tej ziemi tylko dwaj ludzie, którzy słyszeli głos Mądrego Pana na własne uszy.
Jeden został zamordowany przy ołtarzu w Baktrze. Drugim byłem ja. Czy znajdzie się kiedykolwiek trzeci?
Kiedy skończyłem pieśń, Atossa zwróciła się do mego stryja:
– Wiesz chyba, czego od ciebie oczekujemy? Główny kapłan zoroastryjczyków był zdenerwowany.
– Tak. Tak. Wrócę do domu, do Baktrii. Zaopiekuję się tamtejszym ołtarzem ognia. Zajmę się też spisaniem prawdziwych słów mojego ojca. Na wołowej skórze. Na najlepszej wołowej skórze. Na skórze wołu zabitego w czasie nabożeństwa, podczas którego będzie się piło haomę dokładnie tak, jak nakazuje Zoroaster, ani kropli więcej, w tym zacienionym miejscu…
– Doskonale! – Głos Atossy przerwał bełkot mego stryja. Powiedziała mu, że natychmiast obejmę jego stanowisko. Wszystkie niezbędne ceremonie. odbędą się przy ołtarzu ognia tu w Suzie. Po czym go odprawiła.
– Musimy… otoczyć Wielkiego Króla – rzekła Atossa. Ponieważ jednak ściany komnat Atossy miały uszy, więc to nie my otoczyliśmy Dariusza, ale on nas. W przeddzień mianowania mnie głównym kapłanem zoroastryjczyków otrzymałem rozkaz stawienia się przed Wielkim Królem.
Przeraziłem się. Bo jakże inaczej. Nie wiedziałem, czy nie zostanę uśmiercony, okaleczony, uwięziony. A może obdarzony złotym zaszczytnym łańcuchem? Dwór Achemenidów był zawsze pełen niespodzianek, na ogół jednak przykrych. Nałożyłem kapłańskie szaty. Za radą Lais.
– Dariusz musi przecież respektować Zoroastra i jego potomka. – Ale Lais też robiła wrażenie zdenerwowanej.
Mamrocąc pod nosem przeklinała Atossę. Czytałem z jej warg:
– Jest zdziecinniała, arogancka, niebezpieczna.
Królowa wcale nie była zdziecinniała, lecz nie zachowała odpowiednich środków ostrożności. Naszą rozmowę powtórzono Wielkiemu Królowi.
6
Wielki Król przyjął mnie w kancelarii królewskiej. Salę tę po dziś dzień utrzymuje się w takim samym stanie jak za jego życia. Jest kwadratowa i ma wysoki sufit. Jedyne jej umeblowanie stanowi stół z masywnego porfiru i, o dziwo, wysoki, drewniany stołek, na którym przysiadał Dariusz, kiedy nie spacerował od ściany do ściany dyktując sekretarzom siedzącym w kucki ze skrzyżowanymi nogami na podłodze obok stołu. Jeśli nie dyktował, sekretarze odczytywali mu raporty satrapów, oczu i uszu królewskich, radców stanu i posłów. Dokumenty przeznaczone wyłącznie dla Dariusza pisane były specjalnym językiem o uproszczonej gramatyce. Ogólnie mówiąc, pisanie dla Dariusza wymagało dużej umiejętności. Jak już mówiłem, znał się lepiej na cyfrach. Umiał dodawać, odejmować, a nawet dzielić w pamięci, i to bez posługiwania się palcami.
Zaanonsował mnie marszałek dworu, relikt z czasów Cyrusa. Kiedy padłem na twarz przed Wielki Królem, dwaj sekretarze przemknęli obok mnie ze zwinnością węży. Miała to widocznie być prywatna audiencja, rzecz wielce niezwykła. Serce biło mi tak mocno, aż słyszałem je w uszach, toteż ledwie doszedł do mnie rozkaz Dariusza:
– Wstań, Cyrusie Spitamo!
Miałem uczucie, że za chwilę zemdleję, ale podniosłem się jakoś. Choć zgodnie z obyczajem nie patrzałem wprost na jego twarz, zauważyłem, że Dariusz bardzo się postarzał przez lata, które spędziłem w Sardes. Nie zadbał tego dnia o to, by go starannie uczesano, i siwe kosmyki wymykały mu się spod biało-niebieskiej przepaski, którą nosił jako jedyną oznakę swojej władzy. Siwą brodę miał rozczochraną.