Выбрать главу

— Kupiono go — opowiadała Semley — za cały okup, który mój przodek Leynen dostał po zwycięstwie nad Księstwami Południa — pomyśl tylko, wszystkie pieniądze z całego królestwa za jeden klejnot! Na pewno zaćmiłby wszystkie klejnoty Hallan, nawet te kryształy jak jaja kooba, które nosi twoja kuzynka Issar. Był tak piękny, że dostał własne imię; nazywano go Oko Morza. Nosiła go moja prababka.

— A ty nigdy go nie widziałaś? — spytała starsza kobieta leniwie, spoglądając w dół na zielone zbocza, gdzie długie lato wysyłało swoje gorące, wiecznie niespokojne wiatry na lasy i białe drogi ciągnące się hen, aż na brzeg morza.

— Zaginął przed moim urodzeniem.

— Nie, mój ojciec powiedział, że klejnot został ukradziony przed przybyciem Władców Gwiazd na nasze ziemie. Nie chciał mówić na ten temat, ale pewna stara kobieta ze średnich ludzi znająca mnóstwo opowieści powtarzała mi nieraz, że Fiia wiedzą, gdzie jest klejnot.

— Ach, chciałabym zobaczyć tych Fiia! — westchnęła Durossa. — Tyle się o nich słyszy w pieśniach i opowieściach, dlaczego nigdy nie zaglądają w nasze strony?

— Zbyt wysoko i zbyt chłodno zimą, jak sądzę. Oni lubią słoneczne doliny południa.

— Czy są podobni do Gliniaków?

— Gliniaków nigdy nie widziałam; trzymają się od nas z daleka tam, na południu. Podobno są nieforemni i biali jak ludzie średni. Fiia są piękni, wyglądają jak dzieci, tylko szczuplejsze i mądrzejsze. Tak, ciekawe, czy wiedzą gdzie jest naszyjnik, kto go ukradł i gdzie schował! Pomyśl, Durossa, gdybym tak mogła wejść do Wielkiej Sali Hallan i usiąść obok mojego męża z ceną królestwa na szyi, zaćmiłabym inne kobiety tak, jak on zaćmiewa wszystkich mężczyzn!

Durossa pochyliła głowę nad dzieckiem, które oglądało z zainteresowaniem swoje brązowe stópki siedząc na skórze między matką a ciotką. — Semley jest niemądra — szepnęła do dziecka. — Semley, która błyszczy jak spadająca gwiazda, Semley, której mąż nie kocha innego złota poza złotem jej włosów…

A Semley, zapatrzona ponad zielonymi wzgórzami w stronę dalekiego morza, milczała.

Minęła zimna pora i Władcy Gwiazd znowu przybyli po daninę na wojnę z końcem świata — tym razem używając jako tłumaczy pary karłowatych Gliniaków i obrażając w ten sposób wszystkich Angyarów do granic rebelii — potem minęła następna pora ciepła, Haldre wyrosła na uroczą, rozgadaną dziewuszkę i Semley przyniosła ją któregoś ranka do słonecznego pokoju Durossy w wieży. Semley miała na sobie stary błękitny płaszcz, jej włosy przykrywał kaptur.

— Zaopiekuj się Haldre przez kilka dni — powiedziała szybko i spokojnie. — Jadę na południe do Kirien.

— Chcesz odwiedzić ojca?

— Chcę odnaleźć swoje dziedzictwo. Twoi kuzyni z Hagret pokpiwali z Durhala. Nawet ten mieszaniec Parna może mu dokuczać, bo jego żona, ta kluchowata, czarnowłosa flądra, ma aksamitną kapę na łoże, diamentowy kolczyk i trzy szaty, a żona Durhala musi chodzić w łatanej sukni…

— Durhal jest dumny ze swojej żony, nie z jej sukien.

Ale Semley była niewzruszona.

— Panowie na Hallan stają się biedakami w swoim własnym zamku. Przywiozę swojemu panu posag godny moich przodków.

— Semley! Czy Durhal wie, że wyjeżdżasz?

— Mój powrót będzie szczęśliwy, to możesz mu powiedzieć — odparła młoda Semley wybuchając beztroskim śmiechem, potem schyliła się, żeby pocałować córkę, odwróciła się i zanim Durossa zdążyła się odezwać, znikła jakby podmuch wiatru przemknął po zalanej słońcem kamiennej podłodze.

Zamężne kobiety angyarskie nie jeżdżą wierzchem dla zabawy i Semley nie opuszczała Hallan od czasu zamążpójścia, toteż teraz, sadowiąc się w wysokim siodle swojego wiatrogona poczuła się znowu jak panna, jak szalona dziewczyna, która na skrzydłach północnego wiatru ujeżdżała półdzikie wierzchowce nad polami Kirien. Zwierzę unoszące ją teraz ze wzgórz Hallan było szlachetnej krwi: pasiasta skóra ciasno obciągała puste, lekkie kości, zielone oczy mrużyły się od wiatru, lekkie, ale potężne skrzydła biły powietrze po obu stronach Semley, na przemian odsłaniając i przesłaniając chmury nad głową i wzgórza pod stopami.

Na trzeci dzień rano przybyła do Kirien i stanęła na zrujnowanym dziedzińcu. Jej ojciec pił całą noc i tak jak dawniej poranne słońce wpadające przez dziurawy dach drażniło go, a widok córki rozdrażnił go jeszcze bardziej.

— Po co wróciłaś? — warknął nie patrząc na nią zapuchniętymi oczami. Płomień jego włosów przygasł, siwe kosmyki wiły się na czaszce. — Czy młody Halla nie ożenił się z tobą i wracasz chyłkiem do domu?

— Jestem żoną Durhala. Przyjechałam, żeby odzyskać mój posag, ojcze.

Stary pijak warknął z irytacją, ale Semley roześmiała się tak łagodnie, że krzywiąc się musiał znowu na nią spojrzeć. — Czy to prawda, ojcze, że Fiia ukradli naszyjnik Oko Morza?

— Skąd mogę wiedzieć? Stare bajdy. Ta rzecz zginęła chyba przed moim urodzeniem. Lepiej bym się wcale nie rodził. Spytaj Fiia, jak chcesz wiedzieć. Idź do nich, albo wracaj do męża, ale zostaw mnie w spokoju. Kirien nie jest najlepszym miejscem dla kobiet, złota i innych takich rzeczy. Kirien jest skończone, to ruina, puste mury. Synowie Leynena nie żyją, a ich bogactwa znikły. Idź swoją drogą, dziewczyno.

Szary i spuchnięty jak pająk gnieżdżący się w ruinach poszedł niepewnym krokiem do piwnic, by ukryć się przed blaskiem dnia.

Prowadząc pasiastego wiatrogona z Hallan Semley opuściła swój dawny dom i zjechała ze stromego wzgórza, przez wieś średnich ludzi, którzy pozdrawiali ją z posępnym szacunkiem, wśród pól i pastwisk, gdzie pasły się ogromne, półdzikie herilory z podciętymi skrzydłami, aż do doliny zielonej jak malowana miska i wypełnionej po brzegi słonecznym blaskiem. W głębi doliny leżała wioska Fiia i kiedy Semley zsiadła ze swego wierzchowca, mali drobni ludzie wybiegli do niej ze swych chat i ogrodów, i wśród śmiechu wołali cichymi, wysokimi głosami:

— Witaj żono Halla, pani Kirien, ujeżdżająca wiatr piękna Semley!

Nazywali ją miłymi słowami i słuchała ich z przyjemnością nie zwracając uwagi na ich śmiech, bo śmiali się ze wszystkiego co mówili. Ona też tak robiła, mówiła i śmiała się. Stała wysoka, w długim błękitnym płaszczu wśród zamętu ich powitania.

— Witajcie słoneczni Fiia, przyjaciele ludzi! Zaprowadzili ją do wsi i zaprosili do jednego ze swoich przewiewnych domów, a wszędzie towarzyszyła im gromadka małych dzieci. Wieku dorosłego Fiana nie sposób określić, trudno ich w ogóle rozróżnić, a że krążyli nieustannie niczym ćmy wokół świecy, nie wiadomo było, czy mówi się do tego samego osobnika. Wydawało się jednak, że jeden z nich rozmawiał z Semley, podczas gdy inni karmili i głaskali jej wierzchowca oraz przynosili jej wodę do picia i naczynia z owocami z ich karłowatych sadów.