Выбрать главу

Ociekając wodą, ale niezbyt przemarznięty, z trudem podniósł się na nogi. Nie zgubił plecaka, który teraz zdawał się potwornie ciężki.

Słońce stało nisko nad horyzontem. Dolina do połowy pogrążona była w cieniu. Drozdy krzyczały na… na poroś – nię – tym lasem zzzboczu?

Miał wrażenie, że myśli krążą mu w głowie z coraz większym i większym trudem.

Rozpoznawał zbocze porośnięte lasem. Czyż to nie…? Rozejrzał się wokół.

Oczywiście! To ta rzeczka, która płynie za dworem w Theresenhof!

Tak, to ta rzeczka.

– Dziękuję – powiedział głośno, zwracając się w stronę rzeki. – Przyjmij moje najgorętsze podziękowania, ty piękna pani, duchu morza i wszelkiej wody!

Niewielka fala podpłynęła do brzegu, wydając cichy chlupiący dźwięk, jak śmiech kobiecy, delikatny, wyrażający zadowolenie i odrobinę kokieteryjny.

Erling głęboko wciągnął powietrze i zaczął się wspinać po zboczu. Wkrótce znalazł się na górze pośród wysokich sosen, takich samych jak te, które rosną na łąkach należących do Theresenhof.

Podziwiał tę cudownie piękną posiadłość i na chwilę poczuł ukłucie zazdrości wobec Móriego i Tiril, że coś takiego jest ich własnością. Ale Erling nie był przecież. zazdrośnikiem, życzył przyjaciołom wszystkiego najlepszego. A teraz… Czy jeszcze kiedyś powrócą do swego wspaniałego domu?

Ta myśl sprawiała mu dotkliwy ból.

Nero nie szczekał. To niezwykłe. Bo ten pies zdaje się trochę opacznie pojmuje swoje powołanie, nie tyle pilnuje domu, co okolicy. Szczeka wprawdzie na obcych, jeśli ktoś chce wejść na dziedziniec, ale to nic w porównaniu ze wściekłym ujadaniem, jakim reaguje na wszystko, co rusza się na okolicznych łąkach. Wtedy to dopiero jest pies stróżujący!

Musi dzisiaj być w domu, pomyślał Erling, który dobrze wiedział, że Nero zwykł spędzać popołudnia na doglądaniu obejścia.

Kiedy uświadomił sobie, że minęła doba od chwili, gdy znajdowali się na wzniesieniu Graben daleko stąd w Szwajcarii, przeniknął go lodowaty dreszcz. Co się stało z uprowadzoną Tiril? A Móri chyba już nie żyje, to niemożliwe, by przetrwał do tej pory po takim zranieniu.

Krótki, gorączkowy oddech Erlinga przypominał szloch.

Wokół domu panowała cisza. Nie podobało mu się to. Znikąd nie słychać dziecięcych głosów. Zatęsknił do szczebiotu Taran i poważnego głosu Villemanna, kiedy starał się coś siostrze wytłumaczyć.

No, nareszcie ktoś znajomy! Księżna Theresa wyszła na werandę. Otworzyła oszklone drzwi do ogrodu i wołała przejęta:

– Erling, mój drogi, skąd ty idziesz? I jak ty wyglądasz! Boże, jesteś kompletnie przemoczony! A gdzie Tiril i Móri? O, Erlingu, jak to dobrze, że wróciłeś! Co się stało? Tutaj było tyle zamieszania!

Podszedł do niej, spotkali się na trawniku wśród krzewów róż.

– Mam bardzo dużo do opowiadania – powiedział zdyszany. – Wejdźmy do środka!

Theresa wysłała go na górę, by się w swoim pokoju osuszył i przebrał.

– Ale wracaj zaraz, taka jestem niespokojna! – krzyknęła za nim.

Niedługo potem siedzieli na werandzie, a pokojówka podała Erlingowi ciepły posiłek i gorący napój. On w dalszym ciągu wycierał włosy dużym ręcznikiem, ale sinoniebieskie wargi zaczynały powoli nabierać normalne barwy.

– Gdzie są dzieci? – zapytał. – I gdzie Nero?

Twarz Theresy wykrzywiła się boleśnie.

– Dolg został wezwany, by pomóc swoim rodzicom i tobie. Podróż z pewnością była bardzo niebezpieczna. Osobiście wyprawiłam go w drogę. Nero poszedł z nim, i jego wielki cień również, chociaż nie pokazywał się już od wielu lat. Ale niestety… Jednocześnie zniknęły też bliźniaki. Rozesłałam, kogo tylko mogłam, żeby ich szukać, ale nigdzie ani śladu.

– Myśli pani, że malcy poszli za Dolgiem?

– Tak – odparła Theresa. – To do nich bardzo podobne, a poza tym otrzymałam dziwne potwierdzenie swoich przypuszczeń. W południe musiałam się położyć i trochę odpocząć, bo Dolg opuścił dom o brzasku, a takie poranne wstawanie mści się już w moim wieku…

– Coś o tym wiem potwierdził Erling. – Jesteśmy prawie równolatkami.

– Naprawdę? – księżna była szczerze zdumiona. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. W każdym razie w chwili, gdy zasypiałam, usłyszałam głos. „Nie martw się!” powiedział jasno i dobitnie. „Dzieci są z Dolgiem. Nic im nie zagraża”.

– To był głos męski czy kobiecy?

– Męski. Ale, Erlingu, ja wiem, że Tiril i Móriemu stało się coś strasznego. Właściwie to tobie również. Dolg tak mówił, a on otrzymał wiadomość. Opowiedz mi o wszystkim, zanim skonam ze strachu!

I Erling opowiedział. O ruinach zamku Graben i o kamiennych tablicach, które teraz suszyły się na schodach werandy. O napadzie i jego katastrofalnych skutkach. I na koniec o swoim cudownym ocaleniu.

Kiedy skończył, Theresa siedziała długo bez słowa.

Potem rzekła:

– Jeśli dobrze to wszystko pojmuję, to Tiril nie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Oni chcą od niej uzyskać informacje. Dolg dowiedział się również, że jeśli o nią chodzi, to nie trzeba się aż tak strasznie śpieszyć. Ale Móri… Wiesz, Erlingu, taka jestem do niego przywiązana! On jest oparciem i radością życia mojej córki. Niewielu jest na świecie tak – szlachetnych ludzi jak on. Gdyby umarł…

– Rozumiem – powiedział Erling cicho. – To nie może się stać! Tylko że ja, niestety, widziałem na własne oczy, jak przeszył go miecz.

Theresa zadrżała. W oczach miała łzy.

– Dolg otrzymał wiadomość, że niewidzialni towarzysze Móriego mogą go przez jakiś czas utrzymywać przy życiu. Po części własnymi siłami, jeśli użyją wszystkich swoich umiejętności, a po części również dlatego, że on sam jako czarnoksiężnik przekroczył już kiedyś granicę krainy śmierci i dzięki temu trudniej go pokonać. Ale czas nagli!

– Powinienem iść z Dolgiem. On jest taki mały.

– Otóż on wcale nie sprawiał wrażenia takiego małego, kiedy wyruszał w drogę – odparła Theresa. – I wyglądał na bardzo dobrze przygotowanego, Erlingu. A poza tym Cień go ochrania.

– Dokąd on poszedł?

– Nikt nie wie. Ale ja myślę…

– Tak?

– Ja myślę, że to ma coś wspólnego z błędnymi ognikami.

– Z błędnymi ognikami? – zdziwił się Erling. – Tiril również mówiła o błędnych ognikach. Miała sny i widzenia, ukazywało jej się bezkresne bagno z mnóstwem małych, tańczących niebieskich płomyków.

– Pamiętam – potwierdziła Theresa. – A ja powiedziałam wtedy, że to może być gaz błotny.

– Nikt nie wie, czym właściwie są błędne ogniki – rzekł Erling tonem człowieka, który dużo umie. Bardzo lubił móc się czasami popisać swoją erudycją. W ich małym kółku przyjaciół Erling bez wątpienia posiadał największą wiedzę książkową. – Zawsze miały wiele nazw. Już to samo świadczy, że ludzie nie bardzo zdają sobie sprawę, o co tu tak naprawdę chodzi. Co nieco jednak wiadomo. Niektórzy nazywają je światełkami elfów. My, Norwegowie, mówimy o nich latarnicy albo błędne ogniki, Szwedzi świetliki i także latarnicy oraz latarnice, rodzaj żeński. W Anglii to zjawisko nazywa się will – o – the – wisp, w Niemczech Irrlicht albo Irrwisch, po francusku feu follet. Po łacinie ignis fatuus.

– Ile ty rzeczy wiesz! – rzekła Theresa z podziwem.

Zadowolony Erling ciągnął dalej:

– Ale księżna pani nie była daleka od prawdy, mówiąc o gazie błotnym.

Theresa rozpromieniła się.

Erling jeszcze raz pośpiesznie wytarł włosy, po czym mówił dalej:

– To, co widzimy, to małe, niebieskie, chybotliwe płomyczki, które jakby skaczą po błotach, podmokłych terenach I bagniskach. Nauka uważa, że są to fosforyzujące gazy, może właśnie gaz błotny. W Norwegu właściwie się ich nie widuje, chociaż w baśniach i ludowych podaniach wiele się o nich mówi. Nauka twierdzi swoje, ale przecież w różnych ludowych opowieściach mamy całe orgie opisów tego rodzaju zjawisk i wyjaśnień, czym one są. Niektórzy powiadają, że to dusze dzieci, które zmarły bez chrztu. Albo dusze ludzi, którzy swoimi złymi postępkami sprawili, że po śmierci me mogą być ani w niebie, ani w piekle. One również mogą sprowadzać wędrowców na manowce I niebezpieczne ścieżki na bagnach. W niektórych krajach błędne ogniki uważa się za ostrzeżenie przed śmiercią. Inna wersja głosi, że kiedy księżyc znajduje się w określonej pozycji, a wiatr wieje z określonej strony i wtedy przyjdzie na świat taki bagienny latarnik, to musi on ukryć się w duszy człowieka i sprowadzać go na złe ścieżki. Jeśli mu się to nie uda, wraca na bagna i chroni się w zbutwiałym drzewie. Znanym przykładem był mnich Rush, który zaczynał jako zły uwodziciel, a potem był bardzo sympatycznym krasnoludkiem w pewnym dworze. Nie poszedł ani do piekła, ani do nieba, lecz stał się błędnym ognikiem na bagnach. W niektórych krajach mówi się, że ogniki to karły z latarenkami.