Выбрать главу

– Tak, ale dlaczego?

– To, co będzie twoje, nie jest dla mnie.

– Słyszę smutek w twoim głosie – rzekł Dolg współczująco. – A nie chciałbym, żebyś się martwił. Ale zapamiętam, co mi powiedziałeś.

– Dziękuję! W takim razie możemy iść dalej.

– Możemy iść, ale dokąd?

– Ogniki wskażą ci drogę.

– Mówi się jednak, że one sprowadzają wędrowców na błędne ścieżki, wciągają ich na bagna, wiodą na zatracenie.

– Mówi się jeszcze więcej. Błędne ogniki sprowadzają też ludzi na błędne drogi życia tak, że na zatracenie idą ich dusze. Ale nic z tego nie odnosi się do ciebie, Dolgu. Tego, na którego czekały przez tysiące lat, nie zwiodą na manowce. Bardzo chcą wskazywać ci właściwą drogę.

Dolg chciał zapytać o więcej spraw, ale domyślał się, że nie dostanie odpowiedzi. Z wahaniem postawił stopę na porośniętej mchem, nierównej bagnistej ziemi; obok połyskiwały czarno niebezpieczne głębie pomiędzy kępami traw i wzniesieniami.

Powoli jednak cofnął nogę, wciąż jeszcze nie czuł się gotowy.

Popatrzył na księżyc, który rzucał na ziemię słabe, mistyczne światło, na pół ukryty we mgle unoszącej się nad bagnami.

– Zawsze lubiłem księżyc – powiedział w rozmarzeniu. – On jest jak posłaniec, przenosi wiadomości, łączy ludzi.

– Jak to? – zapytał niepewnie głęboki, głuchy głos.

– Jeśli masz przyjaciela, który znajduje się daleko od ciebie… To możesz popatrzeć na księżyc i pomyśleć, że twój przyjaciel też na niego patrzy. W ten sposób nawiązuje się więź pomiędzy twoimi oczyma a oczyma twojego przyjaciela. Rozumiesz mnie?

– Tak. Ale księżyc łączy też różne epoki.

– W jaki sposób? – zdziwił się Dolg.

– Bo przecież on świeci od zawsze, całą wieczność. Ludzie, którzy żyli u zarania czasu, widzieli ten sam księżyc, co my teraz.

– Och, to cudowne! – ucieszył się Dolg. Ale zaraz twarz mu posmutniała. – Pomyślałem sobie, że może akurat teraz mama widzi księżyc. Myślisz, że on mógłby przesłać jej wiadomość ode mnie?

– Spróbuj!

Dolg wciągnął głęboko powietrze i powiedział stanowczo, choć cokolwiek zdyszany:

– Kochany księżycu, ty, który świecisz na wszystkich… przekaż pozdrowienia mojej mamie, Tiril! Ona została pojmana przez złych ludzi i nie wiem, gdzie się teraz znajduje. Ale ty to wiesz i być może nawet teraz na nią patrzysz. Jeśli siedzi gdzieś zamknięta w jakimś lochu, poślij jeden mały promień, który się do niej przedostanie i przekona ją, że nie mamy zamiaru jej zawieść. Powiedz jej, że najpierw musimy odnaleźć tatę i pomóc mu. Myślę, że ona się z nami zgodzi. Ale zaraz potem wyruszymy jej na ratunek. I zrobimy też wszystko co w naszej mocy dla wuja Erlinga…

– On jest bezpieczny – powiedział Cień. – Myślałem, że o tym wiesz.

– Nie, nie wiedziałem. Ale to wspaniale! Czy nie sądzisz, że teraz to już powinniśmy iść?

– Tak będzie najlepiej.

Dolg jednak wciąż jeszcze nie był gotowy. Żeby odłożyć wędrówkę przez bagna jeszcze choćby na chwilkę, zapytał spłoszony:

– Czy wybaczysz mi, jeśli jeszcze raz cię o coś poproszę? Chciałbym wiedzieć, jak masz na imię. To jakoś tak niezręcznie nazywać cię Cieniem. A jeszcze gorzej mówić „panie Cieniu” albo „wujku Cieniu”, jak to robi Taran.

Prawdopodobnie dziwny towarzysz domyślał się, że Dolg potrzebuje więcej czasu, bo przystanął.

– Moje imię? – rzekł krótko. – Moje świeckie imię uległo całkowitemu zapomnieniu przed wieloma setkami lat. Nie wiem nawet, czy potrafiłbym je sobie przypomnieć.

– Więc ty kiedyś byłeś człowiekiem?

– Tak jest. Jeśli sobie przypomnę moje człowiecze imię, natychmiast ci powiem, jak ono brzmiało. A na drugim świecie posługujemy się językiem, który tobie wydałby się bezsensowny. I nie używamy imion. Nadawano mi wiele różnych określeń, takich jak: Samotny, Niezłomny, Ostatni, Poszukujący. Ale czy ty mógłbyś się tak do mnie zwracać? Powiem ci w odpowiednim czasie, jakie było moje pierwsze imię.

– Dziękuję – uśmiechnął się Dolg. – A czy ty masz jakąś rękę, za którą mógłbym cię trzymać?

Coś dotknęło dłoni chłopca i zaraz poczuł dużą, chłodną męską dłoń, której nie widział, ale która jednak tam była.

Wtedy Dolg odważył się nareszcie iść dalej.

Błędne ogniki rozbłysły niespokojne, pełne zapału niczym przejęci gospodarze, mający podejmować znamienitych gości.

– Zastanawiam się, dokąd pójdziemy – rzucił Dolg niepewnie.

Nagle wszystkie światełka zgasły.

– Co ja zrobiłem? – zawołał chłopiec przestraszony.

Cień zatrzymał się.

Księżyc przesłoniła chmura. Bagna leżały pogrążone w mroku. Nawet horyzontu nie było widać, ale nad nim i tak ciągle wisiała mgła.

Dolga ogarnęło uczucie bezradności. Co go czeka na tej drodze? Czy nie ma czegoś jaśniejszego, żadnej nadziei, która dodawałaby sił?

I oto znowu ogniki zapłonęły, teraz ułożone w wyraźną linię wijącą się przez bagna. Dolg zobaczył jedno światełko tuż obok siebie. Malutki, chybotliwy, niebieski płomyk, który przyzywał go i wskazywał drogę.

Zrobił kilka kroków przez bagno, żeby przybliżyć się do światełka. Cień przed nim szedł naprzód, ale Dolg przykucnął i próbował dotknąć niebieskiego płomyka. Wokół niego było całkiem ciemno. Ostrożnie wysunął rękę. Przemawiał do płomyka, jakby to był kociak albo ranny ptak.

– Kim ty jesteś? Czym ty jesteś, mój przyjacielu, który chcesz mi wskazywać drogę?

Zdawało się, jakby płomyk był w jakiś sposób przymocowany do zbutwiałego kawałka drewna w bagnisku. Nerwowo odsunął się od ręki Dolga, spłoszony jak młoda dziewczyna, jak najbardziej nieśmiała dziewica.

– Nie, nie bój się mnie – przekonywał go chłopiec. – Nie zrobię ci nic złego.

Płomyk przeskoczył bagienną rozpadlinę i stał teraz spokojnie nad brązowoczarną wodą, drżąc w lekkim nocnym wietrze.

Dolg podniósł wzrok i zobaczył kolejne płomyki. Niektóre stały nad połyskliwą wodą jak tamten, inne nad podstępnymi oparzeliskami, zauważył jednak, że wszystkie wyprężone niczym na baczność, każdy po swojej stronie wzdłuż wyraźnej ścieżki, choć przecież na bagnach żadnej ścieżki nie było. Żadne ludzkie stopy nie byłyby w stanie wydeptać szlaku w tak niebezpiecznym terenie. Nawet zwierzęta nie odważyłyby się tutaj wejść.

Cień zorientował się, że chłopiec przykucnął, i wrócił do niego. Patrzył rozbawiony na Dolga i pomógł mu wstać.

– Przepraszam, ale chciałem tylko trochę się przyjrzeć – powiedział zawstydzony chłopiec z uśmiechem. – Idziemy? – zapytał jeszcze.

– Powinniśmy.

Okazało się, że bardzo łatwo iść tą drogą, którą wy – znaczyły dla nich błędne ogniki. Księżyc ukazał się znowu i Dolg widział wyraźnie niebezpieczne oparzeliska, ale tylko z daleka, wciąż w znacznej odległości od błędnych ogników.

One nas wiodą właściwą drogą, myślał. Zwyczajny człowiek już by dawno wpadł do bagna bez możliwości ratunku, natomiast my jesteśmy bezpieczni.

Niekiedy musieli okrążać groźne trzęsawiska, innym razem wspinali się na wysokie wzniesienia. Wtedy jednak Dolg czuł się znacznie lepiej, bo na górze było całkiem sucho.

W końcu stanęli nad wielką rozpadliną, którą widzieli już z daleka.

– Wygląda na to, że będziemy musieli tamtędy przejść – szepnął Dolg. – Myślisz, że to niebezpieczne?

– Sądzę, że powinniśmy ufać naszym przewodnikom.

Nagle Cień zamarł.

– Ciii!

Dolg rozejrzał się ukradkiem wokół. Po chwili usłyszał coś i odwrócił się. Jego całkiem czarne oczy przepatrywały teren metr po metrze z taką uwagą, że widać było połyskujące białka.