Выбрать главу

— Było to niezwykle męczące doświadczenie — mówiła dalej Mia. — Zachowywał się bardzo grzecznie, ale już sama jego bliskość strasznie mnie wyczerpała. Najgorsze jest to, że w swym dawniejszym życiu nie skończyliśmy ze sobą czysto i przyjemnie. Chodzi mi o moje życie uczuciowe, o moje życie seksualne. Pamiętam, jakie to było podniecające. Jak wielką sprawiało mi przyjemność. Uwodził mnie wielki, energiczny, uparty i bardzo przystojny chłopiec. Poczułam to, kiedy złapał mnie za rękę. Przez ten mnemonik było jeszcze gorzej.

— Większość ludzi powiedziałaby, że czyste zerwania nie są dla człowieka dobre. Że powinnaś dojść do ładu z tym aspektem swego poprzedniego życia, zintegrować go ze swą osobowością, by móc pogodzić się z nim i przezwyciężyć.

Terapeutyczne porady irytowały Mię w stopniu wprost proporcjonalnym do ich taktu.

— Dziś doszłam do ładu z mym wcześniejszym życiem, ale nie jestem przez to ani odrobinę szczęśliwsza.

— Przykro ci, że umiera? Czy go żałujesz?

— Nie jest mi przyjemnie. — Mia wypiła łyk wody mineralnej. — Ale nie nazwałabym tego żalem. To uczucie jest zbyt płytkie jak na żal. — Woda mineralna bardzo jej smakowała. Przyjemność sprawiały jej teraz niemal wyłącznie rzeczy najprostsze. — Płakałam dziś — wyznała. — Bardzo źle się czułam, płacząc. Nie płakałam od pięciu lat. — Dotknęła opuchniętych oczu. — Mam wrażenie, że membrana może być uszkodzona.

— Zostawił ci jakąś pamiątkę?

— Nie — skłamała gładko Mia.

— Zawsze zostawiają jakieś pamiątki — nalegała Marcedes.

Mia zawahała się.

— No, owszem — przyznała — Ale odmówiłam jej przyjęcia. Miał postpsiego psa.

— Wiedziałam — powiedziała Mercedes. — Zawsze jest albo zwierzę domowe, albo dom. Kiedy są młodsi, mogą martwić się także o dziecko. Nikt nie wzywa kogoś do łoża śmierci, jeśli nie chce, żeby mu pomóc po sobie posprzątać.

— A może chcą po prostu, żebyś to właśnie ty po nich posprzątała?

Mercedes wzruszyła ramionami.

— Sprzątam. Sprzątanie to moje życie — powiedziała. Zawsze była bardzo cierpliwa. — Widzę, że jest jeszcze jakiś ciężar, który chciałabyś zrzucić z serca. O co chodzi?

— Nie, nic. Naprawdę nic.

— Po prostu nie chcesz mi na razie o tym mówić. Ale równie dobrze możesz mi powiedzieć teraz. Póki jesteś w nastroju.

Mia zagapiła się na nią.

— Nie musisz sprzątać po mnie aż tak dokładnie — powiedziała. — Naprawdę nic mi nie jest. Przeżyłam szok, ale nie mam zamiaru zrobić niczego niecodziennego.

— Nie powinnaś mówić takich rzeczy, Mio. Sama sytuacja jest bardzo niecodzienna. Nasz świat stał się bardzo niecodzienny. Żyjesz zupełnie sama, nie masz nikogo, komu mogłabyś zaufać, kto by ci doradził i pomógł w trudnej sytuacji. Poza pracą nie wypełniasz żadnej roli społecznej. Może ci bardzo łatwo odbić, wiesz?

— A widziałaś, żeby mi kiedyś odbiło?

— Mio, jesteś mądrzejsza ode mnie, starsza ode mnie i o wiele bogatsza ode mnie, ale na świecie jest wiele podobnych do ciebie osób. Znam ich całkiem sporo. Ludzie tacy jak ty łatwo pękają.

Gestem ramienia opiętego błękitnym materiałem munduru Mercedes wskazała mieszkanie.

— To, co przez cały czas nazywasz swoim życiem, to nie jest normalność. To nie jest nawet bezpieczeństwo, lecz wyłącznie rutyna. Rutyna nie jest normalnością, a ty nie pozwoliłaś sobie nawet na odrobinę normalności. Coś takiego jak prawdziwa normalność niedostępne jest dziewięćdziesięcioczteroletniej istocie postludzkiej. Przedłużanie życia nie jest czymś naturalnym i nigdy nie będzie. Nie sposób uczynić tego czymś naturalnym. To twoja rzeczywistość. Moja zresztą także. I dlatego właśnie ugoda przysyła mnie tu dwa razy w tygodniu. Żeby się rozejrzeć, posprzątać, posłuchać.

Mia milczała.

— Możesz nadal tak żyć — oznajmiła jej Mercedes. — Przykro mi, że przeżyłaś dzisiaj trudne chwile. Śmierć przyjaciela bywa większym ciosem, niż jesteśmy skłonni przypuszczać. Nawet ludzie tępi nie są w stanie bezwzględnie podporządkować się rutynie, a ty z całą pewnością nie jesteś tępa. Po prostu bardzo się pilnujesz, bardzo też zależy ci na staroświeckiej prywatności emocjonalnej, której dziś nikt już nie potrzebuje.

— Przemyślę to sobie dokładnie.

Mercedes uważnie się jej przyjrzała. Cisza przedłużała się niezręcznie. Mii nie udało się jej oszukać. Nie sposób być bohaterem w oczach pokojówki.

— A przy okazji — powiedziała w końcu Mercedes — ten paskudny szczep grzybka znów jest w łazience. Gdzie ostatnio spacerowałaś?

— Spaceruję dla zdrowia. Po mieście. Nie zapisuję, gdzie.

— Spróbuj przez pewien czas zostawiać buty za drzwiami, dobrze? I nie siedź za długo pod prysznicem. Te kokcydioidy są zabójcze.

— Doskonale. Oczywiście.

— Muszę iść — powiedziała Mercedes, wstając. — Mam inne obowiązki. Zadzwoń do mnie, gdybyś tylko czegoś potrzebowała. O każdej porze. Nie krępuj się. Dla mnie to dobrze, gdy ludzie do mnie dzwonią.

— Oczywiście, pani władzo.

Mercedes skrzywiła się, zebrała swój sprzęt i wyszła.

* * *

Martin Warshaw złożony został na wieczny odpoczynek dwudziestego pierwszego po południu, w starym grobie masowym w Palo Alto. Dzień był jasny i rześki; wielki teren dawnego centrum badań chorób zakaźnych wyglądał wyjątkowo świeżo, zielono i spokojnie.

Mia nie rozpoznała nikogo z obecnych. Nikt z obecnych nie zadał sobie trudu rozpoznania jej.

Dzięwiętnaścioro starych ludzi obecnych na ceremonii było wyjątkowo do siebie podobnych. Ludzie Hollywood nigdy nie bali się skalpela. Piękni i bogaci zawsze łakomie rzucali się na każdy kąsek młodości. Pięćdziesiąt lat temu to oni właśnie byli pionierami medycyny, teraz jednak wydawali się po prostu starzy, zwyczajnie i nieodwołalnie. Ich proste techniki — biomedyczne cuda lat trzydziestych i czterdziestych — obecnie wydawały się beznadziejnie stare i beznadziejnie prymitywne.

Przybyli na ceremonię wyglądali na prawdziwych pionierów: starych, zmęczonych, zużytych.

Pracownicy cmentarza otwarli zamocowane na zawiasach białe wieko emulgatora. Unieśli kruchą skorupę skurczonego, pomarszczonego ciała Martina i z pełną szacunku troską włożyli je, nogami do przodu, w kipiący żel. Skanery rozpoczęły pracę, przygotowując ostatni oficjalny medyczny skaning Martina. Przeznaczone do pobierania próbek ramiona automatu autopsyjnego zaczerpnęły niewielkie dawki gęstego płynu, analizując uszkodzenia genetyczne, badając florę bakteryjną ciała, katalogując i opisując każdą podobjawową infekcję wirusową i prionową, po czym, z absolutną cybernetyczną pewnością publicznie ogłosiły przyczynę śmierci: samobójstwo przez zażycie depresantów psychotropowych. Wszystkie dane, schludnie uporządkowane, natychmiast podano na sieć.

Ktoś — Mia nigdy nie dowiedziała się, kto — poprosił o zabranie głosu katolickiego księdza. Ksiądz był młody, bardzo zapalony i pełen najlepszych intencji. Leciał na enteogenach, i płomień wymowy palił się w nim tak jasno, że niemal nie dało się zrozumieć poszczególnych słów. Kiedy skończył swój transcendentalny bełkot, formalnie pobłogosławił żel.

Starzy ludzie opuszczali miejsce pochówku w grupkach po dwie, trzy osoby.

Zatrudniony przez nekropolię grawer wyrył na kremowobiałej ściance emulgatora portret Martina wraz z datami. Plakietka z napisem „Martin Warshaw (1999-2095)” miała wielkość mniej więcej dłoni Mii. Umieszczono ją na samym dole listy trzystu osiemdziesięciu dziewięciu nazwisk innych ludzi, których ciała dały kiedyś zajęcie temu urządzeniu. Mia przystanęła, przyglądając się przez chwilę rzędom jaskrawych pogrzebowych fotorytów. Słodka świadomość istnienia tylu twarzy czyniła z emulgatora maszynę niemal dobrą, a w każdym razie maszynę, która ma dobre intencje.