Выбрать главу

– Panie są oczywiście za młode.

Pili kawę przy stoliku z chińskiej laki, stojącym koło okna z mnóstwem gęstych zielonych roślin w doniczkach. Ze starego gramofonu dobiegały dźwięki Musikalisches Opfer Bacha. Chwilami don Manuel Belmonte przerywał, jakby nagle jego uwagę przyciągnął któryś fragment, i zasłuchiwał się, lekko bębniąc do taktu palcami po niklowanym oparciu wózka inwalidzkiego. Czoło i wierzch dłoni szpeciły mu starcze plamy, przez skórę zaś nadgarstków i szyi prześwitywały niebieskawe żyłki.

– To się zdarzyło chyba około roku czterdziestego, czterdziestego któregoś… – dodał, a jego suche, spękane wargi ułożyły się w smutny uśmiech. – Nadeszły złe czasy, sprzedaliśmy prawie wszystkie obrazy. Nie zapomnę przede wszystkim jednego Muńoza Degraina i jednego Murilla. Moja biedna Ana, świeć, Panie, nad jej duszą, nigdy nie doszła do siebie po tym Murillu. Przecudna Madonna, nieduża, bardzo podobna do tych z Prado… – Przymknął oczy, chcąc pewnie przywołać obraz z zakamarków wspomnień. – Kupił ją jakiś wojskowy, który później został ministrem… Garcia Pontejos, o ile dobrze pamiętam. Potrafił wykorzystać sytuację, bezwstydnik jeden. Zapłacił nam jakieś nędzne grosze.

– Domyślam się, że ta historia musiała sprawić panu ból – w głosie Menchu słychać było pełne zrozumienie. Siedziała naprzeciwko Belmontego i prezentowała swoje nogi w pełnej krasie. Inwalida skinął głową z rezygnacją, która towarzyszyła mu od lat. Podobnego wyrazu twarzy nabiera się wyłącznie kosztem własnych złudzeń.

– Cóż było robić? Po wojnie, kiedy utraciłem dyrygenturę w Orkiestrze Madryckiej, opuścili nas nawet przyjaciele i rodzina mojej żony. Takie były czasy: kto nie z nami, ten przeciw nam… A ja nie byłem z tamtymi.

Przerwał na chwilę. Jego uwagę zaprzątnęła znów muzyka płynąca z rogu pokoju, z miejsca, gdzie leżały stosy starych płyt, a na ścianie wisiały identycznie oprawione grafiki z podobiznami Schuberta, Verdiego, Beethovena i Mozarta. Nagle na nowo popatrzył na Julię i Menchu, mrugając przy tym ze zdziwieniem oczami, jakby powracał z daleka i nie spodziewał się napotkać tu nikogo.

– A później doszły moje skrzepy i sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała. Na szczęście był spadek dla mojej żony, którego nikt nie mógł jej odebrać. Udało nam się zachować ten dom, parę mebli i kilka dobrych obrazów, między innymi Partię szachów. – Spojrzał melancholijnie w stronę pustego miejsca na ścianie salonu, gołego haczyka, prostokątnego śladu po ramie na tapecie i pogładził się po podbródku, gdzie znać było nieco białych włosków, które zdołały uniknąć brzytwy. – To był zawsze mój ulubiony obraz.

– Po kim państwo go odziedziczyli?

– Po wujecznym dziadku z bocznej gałęzi rodziny, Moncada. Moja teściowa była z domu Moncada. Jeden z jej przodków, Luis Moncada, piastował urząd intendenta na dworze księcia Parmy Alessandra Farnese w tysiąc pięćset którymś roku… I ten don Luis był zdaje się miłośnikiem sztuki.

Julia zajrzała do dokumentacji leżącej na stoliku pomiędzy filiżankami z kawą.

– Tu mam: “nabyty w 1585 roku, zapewne w Antwerpii, po kapitulacji Flandrii i Brabancji…”.

Starzec skinął głową z taką miną, jakby sam był świadkiem odległych wydarzeń.

– Tak. Może był łupem zdobytym po zajęciu miasta. Oddziały, które zaopatrywał przodek mojej żony, raczej nie składały się z ludzi, co to pukają do drzwi i podpisuje pokwitowanie odbioru.

Julia przeglądała papiery.

– Brak adnotacji dotyczących lat wcześniejszych – rzekła. – Czy pamięta pan może jakąś historię rodzinną związaną z obrazem? Ustna tradycja, te sprawy. Przydałby się każdy ślad.

Belmonte zaprzeczył.

– Nie, raczej nie. Rodzina mojej żony zawsze o Partii szachów mówiła Obraz flamandzki albo Obraz Farnezjusza, może żeby utrwalić wspomnienie o jego nabyciu… Pod takim wręcz tytułem Partia figurowała przez prawie dwadzieścia lat, kiedy była oddana w depozyt do Prado, do chwili gdy, dzięki Primo de Riverze, przyjacielowi rodziny, ojciec mojej żony odzyskał obraz w roku dwudziestym trzecim… Mój teść zawsze miał wielką słabość do van Huysa, bo był wielbicielem szachów. Dlatego kiedy obraz przeszedł w posiadanie jego córki, nigdy nie powziąłem ochoty, żeby go sprzedać.

– A teraz? – zapytała Menchu.

Gospodarz chwilę milczał, wpatrując się w swoją filiżankę, jak gdyby w ogóle nie dosłyszał pytania.

– Teraz sprawy wyglądają inaczej. – Popatrzył na nie bystro, acz powściągliwie, najpierw na Menchu, później na Julię. Można by rzec, że sam się z siebie naigrawał – Ze mnie jest już stary rupieć, przecież to widać. – Trzepnął się po na wpół bezwładnych nogach. – Moja bratanica Lola i jej mąż opiekują się mną, a ja powinienem się jakoś odwdzięczyć. Nie sądzą panie?

Menchu wymamrotała jakieś przeprosiny. Nie zamierzała być niedyskretna. To są oczywiście sprawy rodzinne.

– Ależ proszę nie przepraszać, nic nie szkodzi. – Belmonte uniósł dwa palce w geście przyzwolenia, może nawet odpuszczenia. – Normalna rzecz. Obraz wart jest dużo, ale wisząc w domu, do niczego się nie przydaje. A bratanica z mężem mówią, że drobna pomoc z mojej strony by im się przydała. Loli przysługuje renta po ojcu, lecz jej mąż Alfonso… – W jego utkwionych w Menchu oczach czaiła się prośba o wyrozumiałość. – Już go pani poznała. Chwili nie przepracował w swoim życiu. Ja zaś… – Na usta starca powrócił kpiący uśmieszek. – Gdybym paniom powiedział, ile muszę co roku odprowadzić fiskusowi tylko za to, że posiadam ten dom i że w nim mieszkam, to by paniom skóra ścierpła.

– To dobra dzielnica – zauważyła Julia. – I ładny dom.

– Owszem, a moja emerytura jest śmiesznie niska. Dlatego właśnie od jakiegoś czasu wyprzedaję po trochu wspomnienia… Obraz da nam nieco wytchnąć.

Zadumał się poruszając powoli głową, ale nie sprawiał wrażenia kompletnie załamanego. Raczej chyba bawiła go sytuacja, w której odnajdywał być może jakieś elementy humorystyczne. Sięgając do paczki po papierosa, Julia napotkała jego przebiegłe spojrzenie i doznała olśnienia. Coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na zwykłe łupiestwo ze strony pozbawionych sumienia krewnych, dla niego stanowiło być może przedmiot laboratoryjnego

doświadczenia nad rodzinną zachłannością: “stryju to, stryju tamto, trzymasz nas tu jak jakichś niewolników, twoja emerytura wystarcza zaledwie na pokrycie podstawowych wydatków, lepiej by ci było w przytułku razem z ludźmi w twoim wieku; pomyśleć, że te obrazy tak bezużytecznie zajmują miejsce na ścianie…”. Teraz, dzięki manewrowi z van Huysem, Belmonte mógł czuć się bezpieczny. Po latach upokorzeń przejmował wręcz inicjatywę. Sprzedając obraz, mógł uregulować rachunki z bratanicą i jej mężem.

Zawahał się, widząc, że dziewczyna częstuje go papierosem, i uśmiechnął się z wdzięcznością.

– Nie powinienem. Lola pozwala mi najwyżej na jedną kawę z mlekiem i jednego papieroska dziennie…

– Do diabła z Lolą – przerwała Julia bezceremonialnie i aż sama się zdziwiła. Menchu popatrzyła na nią z oburzeniem, ale gospodarz wcale się nie obruszył. Przeciwnie, w jego spojrzeniu skierowanym ku Julii zamigotała porozumiewawcza iskierka, która jednak zaraz zgasła. Starzec sięgnął kościstymi palcami po papierosa.

– Jeśli chodzi o obraz – Julia pochyliła się nad stołem, żeby podać Belmontemu ogień – pojawiła się rzecz nieprzewidziana…