Выбрать главу

Jego zdaniem miał się przez te miesiące całkowicie pod kontrolą, nie przepuścił żadnej okazji, by dowieść Soni, że jest sto razy bardziej męski niż ten rachityczny facecik w kolorowych jedwabnych koszulach, z kępkami przetransplantowanych włosów na łysinie. I kiedyś wreszcie by ją o tym przekonał, gdyby mu tylko zostawiła więcej czasu.

Ale Sonia chciała w spokoju rozkoszować się nowym szczęściem i pozbyć się go z domu. Dom należał do niej, względnie do jej ojca. Kiedy rozwód nabrał mocy prawnej, dla Georga Wassenberga oznaczało to, że musi spakować manatki. Prawdopodobnie powinien być szczęśliwy i wdzięczny losowi, że tak szybko znalazł w ogóle jakiekolwiek mieszkanie. Nie był jednak ani szczęśliwy, ani pełen wdzięczności. Nadal jeszcze był wściekły. Żałował tych dwunastu lat, swojej żony, przyjemności małżeńskiego życia i domu, w którym mieszkał. Tych wielkich, jasnych pokoi i eleganckiego wystroju wnętrz.

Były one podobne do tego pokoju, w którym stał teraz. Może początkowo dlatego tylko został, ponieważ dobrze się czuł w tej atmosferze, rozluźniony i zadowolony, nawet nieco zadomowiony, jak na znanym terenie. Może była w tym też pewna doza ciekawości. Po wnikliwym obejrzeniu nóg tej kobiety chciał przynajmniej przelotnie ujrzeć jej twarz.

Było mu to nareszcie dane, kiedy lekarz się wyprostował i zrobił krok w bok. Ledwie udało mu się powstrzymać od cichego gwizdu. Sonia była śliczna, atrakcyjna, czy jak by to jeszcze określić. Kobieta na sofie była pięknością, nawet bandaż na głowie nie był w stanie tego zmienić.

Miała włosy do ramion, srebrny blond, prostą fryzurę z przedziałkiem pośrodku. Regularną, niemal klasyczną twarz, figurę dokładnie taką, jak należy. Do krótkiej, szarej spódnicy założyła czerwoną bluzkę. I nie gryzło się to ze sobą. Nawet plamy krwi na spódnicy nie zakłócały tej harmonii.

Lekarzowi udało się nareszcie osiągnąć sukces. Za pomocą cucenia i małej lampki, którą świecił jej w oczy, skłonił ją do ich otwarcia. Teraz, z niezadowoleniem to komentując, pomagał jej usiąść; osobiście wolałby, żeby pozostała w pozycji leżącej. Wymamrotała coś pod nosem.

Georg Wassenberg nie dosłyszał co, ale brzmiało to tak, jakby powiedziała: „Ze mną wszystko w porządku”.

Zsunęła nogi z sofy. Spódnica jeszcze trochę podjechała w górę, odsłaniając kraniec pończoch i wąski pasek gładkiej, opalonej skóry. Nie obchodziło jej to. Albo jeszcze tego nie zauważyła, albo nie przeszkadzało jej, że w pokoju znajduje się także aż siedmiu mężczyzn.

Dwóch umundurowanych policjantów, z których młodszy miał najwyżej dwadzieścia pięć lat i bezwstydnie wlepiał oczy w kraniec pończoch. Obok złożonych noszy dwóch sanitariuszy wyraźnie zbytecznych i w związku z tym znudzonych. Lekarz, Georg Wassenberg i jeszcze mężczyzna w dresie do joggingu. To on wpuścił Georga Wassenberga do domu, przedstawiając się przy tym jako Thomas Lehnerer i usiłując wyjaśnić sytuację.

Śmieszny typ, niezwykle zdenerwowany, mówił tak szybko, że miało się problemy ze zrozumieniem. – Znalazłem ją zaraz po ósmej. Była nieprzytomna, nie mogła mi otworzyć. Musiałem wybić szybę w drzwiach na taras, żeby wejść do domu. Chyba usiłowała się do nas dodzwonić. Musiało to być gdzieś około szóstej, ale moja żona nie potraktowała tego telefonu poważnie.

Jego żona, zgadzało się to z faktycznym stanem rzeczy, sądziła, że to kiepski żart, kiedy zadzwonił telefon i nikt się nie przedstawił, tylko jęczał do słuchawki. Obsceniczny telefon, pomyślała Margot Lehnerer, po prostu odłożyła słuchawkę i tymczasem zapomniała o sprawie.

Tego wszystkiego dowiedział się Georg Wassenberg, stojąc jeszcze w drzwiach. Idąc przez przedpokój, Thomas Lehnerer mówił dalej, wyjaśniając resztę. Był typem sportowca, miał niemal metr dziewięćdziesiąt wzrostu, silnie zbudowany, o sylwetce atlety, wytrenowanej tysiącami kilometrów, które przebiegł w ciągu ostatnich lat.

Niedługo przed ósmą, opowiadał, skończył biegać po lesie i wrócił. Codziennie biegał przez trzy godziny, w każdą pogodę. Chciał zatelefonować. Zadzwonić do szefowej, powiedział, dowiedzieć się, co u niej. Szefowa już przed południem niedobrze się poczuła, a nawet dwie godziny wcześniej niż zwykle wyszła z firmy. Było to dla niej bardzo nietypowe i należało założyć, że rzeczywiście bardzo źle się poczuła. Dlatego Thomas Lehnerer chciał tylko krótko spytać, czy już jej lepiej. Nie udało mu się jednak uzyskać połączenia, linia była stale zajęta. Około dziesięciu minut próbował się z nią połączyć. W tym czasie jego żona wspomniała o dziwnym telefonie. Wtedy wyszedł, żeby sprawdzić sytuację.

Tak jak to przedstawiał Thomas Lehnerer, każde zdanie brzmiało niezwykle dramatycznie. Jakby zbliżał się koniec świata, jeśli jakaś kobieta rozmawiała przez telefon dłużej niż dziesięć minut. Sonia bez problemu potrafiła przegadać dwie godziny.

Rozbawiony Georg Wassenberg zadawał sobie pytanie, bo na tym początkowym etapie styl bycia Lehnerera rzeczywiście jeszcze go bawił, czy ten mężczyzna w dresie ma zdolność jasnowidzenia, czy niezwykły dar kombinatoryki. Musiał mieć jedno z dwojga. Bo zgodnie z jego wyjaśnieniem, pamiętając o silnym bólu głowy, na który szefowa narzekała wczesnym popołudniem, dostrzegł potencjalny związek pomiędzy zajętą linią a tajemniczym telefonem, jaki dwie godziny wcześniej odebrała jego żona. Znalazł potwierdzenie swoich obaw w jeszcze większym stopniu, niż to zakładał. Szefowa leżała nieprzytomna koło stolika w salonie, na białej terakocie były plamy krwi. Zawiadomił lekarza, a ten zadzwonił po policję i karetkę.

Teraz Thomas Lehnerer siedział w fotelu, nie spuszczając wzroku z kobiety na sofie. Nadal jeszcze sprawiał wrażenie niezwykle zdenerwowanego, zalęknionego i zatroskanego. Georg Wassenberg usłyszał zadane przez niego pytanie: – Jak się czujesz Betty? Co z tobą?

Betty, pomyślał Georg Wassenberg, Betty Theissen. Dotąd Thomas Lehnerer nazywał ją tylko szefową. I w tonie jego głosu słychać było respekt, miała autorytet.

W tym momencie nie sprawiała takiego wrażenia. Zdawała się być jeszcze pod wpływem ciosu, który ją powalił i długiego braku przytomności. Nie zareagowała na pytanie Lehnerera, prawą ręką złapała się za głowę, dotknęła opatrunku. Jej lewa ręka również doznała urazu, była prowizorycznie obwiązana chustką. Wyglądało to na dzieło Lehnerera.

Kiedy lekarz usunął chustkę, ukazało się przecięcie. Georg Wassenberg nie był w stanie ocenić, jak głębokie. Widział tylko, że rana biegła w poprzek dłoni. Podczas gdy lekarz zabrał się do opatrywania jej ręki, jeden z sanitariuszy spytał, jak długo to jeszcze potrwa.

– Kilka minut, panowie – powiedział lekarz. – Kiedy opatrzę rękę, możecie zabrać panią Theissen.

Dotąd z jej ust dobiegał tylko ledwo zrozumiały szept. Teraz powiedziała: – Nikt mnie nie zabierze. Jestem cała i zdrowa.

Jej głos brzmiał bezbarwnie i niewyraźnie. Mrugnęła oczami, spojrzała szklanym wzrokiem po zebranych w salonie i spytała zirytowana: – Co się tutaj dzieje? – A zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, padło drugie pytanie: – Gdzie jest Herbert?

I znowu nikomu nie udało się odpowiedzieć. Jej oczy spoczęły na obu policjantach: – Gdzie jest mój mąż? Gdzie samochód? Wszystko w porządku z samochodem?

Nie czekała na informację. Jej wzrok powędrował ku sanitariuszom, zatrzymał się na noszach. Głos jej się załamał, gdy zaczęła pojmować, że całe to zamieszanie jest związane z nią samą. W żadnym wypadku nie chciała zostać odwieziona do szpitala, ani na prześwietlenie, ani w innym celu. Z lekko histerycznym odcieniem w głosie upierała się, że jest cała i zdrowa. Abstrahując od lekkiego bólu głowy. Zadrapanie na ręku nie było godne wzmianki, poza tym wszystko goiło się na niej jak na psie.