Выбрать главу

Lekarz wielokrotnie odwoływał się do jej rozsądku. Nie martwił się raną ciętą, ale jej głową. Jego zdaniem miała poważny wstrząs mózgu. W najlepszym razie! Może nawet krwotok mózgowy. Długotrwała utrata przytomności dawała, jego zdaniem, dużo do myślenia.

Tylko machnęła ręką. Było całkowicie wykluczone, by dała się teraz odwieźć do szpitala, żeby ją tam zatrzymali na kilka dni. Była niezbędna, jutro wczesnym rankiem będzie koniecznie i pilnie potrzebna w firmie. Obstawała przy tym, żeby sanitariusze opuścili jej dom.

Mówiąc to, przyciskała zdrową rękę do czoła. Jej wzrok krążył po stoliku, jakby czegoś szukając. Była przy tym coraz bardziej rozhisteryzowana. – Gdzie są moje tabletki? Do diabła! Ten idiota wziął je ze sobą?!

Georg Wassenberg musiał się długo dopytywać, korzystając z pomocy lekarza, nim zdała mu w miarę spójną relację. Jej pamięć zdawała się doznać poważnego uszczerbku na skutek długotrwałej utraty przytomności i uderzenia. Co chwila dotykała czoła, jakby w ten sposób mogła pomóc swojej pamięci albo przynajmniej zmniejszyć silny ból. W końcu jednak stało się jasne, co zaszło.

I Georg Wassenberg w żadnym miejscu jej relacji nie odniósł wrażenia, że ta kobieta kłamie. Niekiedy dostrzegał, przede wszystkim przy przesłuchaniach, te drobne zdradzieckie gesty. Wystarczyło tylko dokładnie obserwować ludzi. Ale to tutaj nie było przesłuchaniem.

A ona dostatecznie długo przygotowywała się do swojej roli. Jak do przedstawienia teatralnego, którego powodzenie zależało od tego, by nie tylko swoją rolę odegrać, ale się w nią wżyć, by samemu być przekonanym o prawdziwości każdego słowa. A ponieważ tu były dokumentnie wymieszane i prawda, i fałsz, więc nie było się do czego przyczepić.

Około trzeciej po południu opuściła firmę. Nie sama, do domu odwiózł ją Thomas Lehnerer. Po drodze omówili ostatnie szczegóły. O tym oczywiście nie wspomniała, opisała tylko to, co sobie wymyśliła i już tysiące razy opowiedziała w myślach.

– Niedobrze się czułam. Już przed południem bolała mnie głowa. Około południa zaczęłam mieć zaburzenia wzroku. Było coraz gorzej, dlatego nie chciałam sama prowadzić.

Thomas Lehnerer nie odprowadził jej do samego domu, zaraz zawrócił i pojechał do firmy. Jej męża nie było, kiedy weszła. W weekend też gdzieś jeździł. Coś przekąsiła i wzięła środek przeciwbólowy. Niegroźny, jak sądziła. Dwie tabletki paramedu. Dwie pierwsze z nowego opakowania zawierającego łącznie trzydzieści sztuk. Opakowanie zostało na stoliku. Dokładnie to zapamiętała. Położyła się na sofie i zasnęła. Zbudziło ją wejście męża.

– Nie wiem dokładnie, która była godzina – powiedziała. – Może piąta, ale mogło być już i trochę później. Nie spojrzałam na zegarek. Mój mąż był porządnie pijany.

Zaczęła mu robić wymówki. Nie po raz pierwszy zresztą. W ciągu ostatnich tygodni, miesięcy, lat często dochodziło do kłótni, nie robiła z tego żadnej tajemnicy. Jej mąż nie troszczył się o firmę, często wyjeżdżał, wydawał dużo pieniędzy, o wiele za dużo. Wystarczająco często wyrównywanie stanu kont firmowych po jego prywatnych wydatkach było prawdziwym balansowaniem nad przepaścią. Także w ostatni weekend miał przy sobie dużą sumę i nie przywiózł z tego ani feniga.

Przez chwilę w milczeniu wysłuchiwał jej zarzutów. Potem podszedł do barku, wyjął butelkę wódki, otworzył, przyłożył do ust. Pił, jakby nigdy nie miał przestać. Prawie ćwiartkę zawartości wlał sobie od razu do gardła, ledwo nadążał z przełykaniem. Kiedy nareszcie znowu odjął butelkę od ust, po prostu stwierdził: – Mam dosyć! Skończę z tym!

Nie potraktowała go poważnie nawet wtedy, kiedy sięgnął po pudełko z lekami leżące na stoliku. Spokojnie patrzyła, jak wyjmował z folii tabletki, kierował dłoń do ust, i popijał łykiem z butelki.

Była pewna, że tylko udaje i chowa tabletki w dłoni. Ile tych gestów było, nie może dokładnie powiedzieć, bo nie liczyła. Osiem czy dziewięć, może dziesięć, zanim, mając dosyć tego przedstawienia, wstała z sofy i spróbowała odebrać mu opakowania i butelki.

Wtedy raptem mu odbiło. Nie opadł jak zwykle z jękiem na fotel, skarżąc się ogólnie na los, a w szczególności na swoją bezużyteczność. Odepchnął ją na bok, pobiegł do kuchni, wziął stamtąd nóż i w ten sposób uniemożliwił jej zbliżenie się do siebie. Zachowywał się jak wariat, krzyczał na nią. Ma go zostawić w spokoju, ma już tego powyżej uszu, a on jej przecież tylko wyświadczy przysługę. Przy najlepszych chęciach nie może tak dłużej żyć.

Oczywiście starała się odebrać mu nóż. Tak nim wymachiwał, mógł się łatwo zranić. Ale w końcu to ona sama się zraniła, sięgnęła niezgrabnie lewą ręką po nóż, bo mąż złapał ją za prawe ramię i trzymał w uścisku nadgarstek. Ujęła za ostrze i przecięła sobie dłoń. Kiedy uwolniła prawą rękę i zdrową dłonią ponownie chciała ująć nóż, mocno uderzył ją pięścią w ramię. Zachwiała się, przewróciła i uderzyła głową o kant stołu.

Nie od razu straciła przytomność, udało jej się jeszcze sięgnąć po telefon i wcisnąć jeden z zachowanych numerów. Zobaczyła, jak jej mąż stoi koło stołu z krzywym uśmieszkiem na twarzy. Nie wiedziała, co zrobił potem. Straciła przytomność, zanim mogła się przedstawić przez telefon i poprosić o pomoc. Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy pokój był już pełen mężczyzn, a lekarz właśnie opatrywał jej otwartą ranę głowy.

Jej ostatnie wypowiedzi skłoniły Georga Wassenberga do zadania sobie pewnego pytania. Jeśli przez cały czas była nieprzytomna, trudno jej było z kimkolwiek rozmawiać, przez telefon tylko jęczała, skąd więc Thomas Lehnerer tak dokładnie wiedział, że jej mąż ją pobił? Właśnie to powiedział obu policjantom. A od niej nie mógł się tego raczej dowiedzieć.

Zdaje się jednak, że często dochodziło do kłótni pomiędzy małżonkami, może też częściej zdarzały się rękoczyny. Nawet w wyższych sferach od czasu do czasu coś takiego się zdarza. I prawdopodobnie Thomas Lehnerer jako przyjaciel rodziny dobrze o tym wiedział, tak że wysnuł jedynie prawdopodobny wniosek.

Tym samym teoretycznie miał odpowiedź na swoje pytanie. Całą uwagę Wassenberg skupił teraz na kobiecie. Naprawdę była pięknością. Ten spokój, którym promieniowała mimo wszystko, który bardzo dokładnie zauważył, chociaż nie mógł prawidłowo wytłumaczyć, był fascynujący.

Niechętnie zdobył się na porównanie. Postawiona w podobnej sytuacji Sonia nie wykrztusiłaby z siebie jednego sensownego słowa, trzęsąc się i narzekając. Ta kobieta przeciwnie, z jej początkowej histerii nie pozostało ani śladu.

Na końcu swojego opowiadania wydawała się jedynie wyczerpana. Wsparła się na sofie, na moment przymknęła oczy, głośno oddychając. – Co za idiota – powiedziała. – Naprawdę usiadł jeszcze za kierownicą.

Ponownie otworzyła oczy, spojrzała na starszego z policjantów. – Proszę uczynić mi tę przysługę, zabrać mu prawo jazdy i zabezpieczyć samochód, jak już go panowie znajdą. Proszę go zamknąć i pozwolić odespać rausz. Mogą go też panowie od razu wysłać na oddział psychiatryczny. Mam już tego dosyć.

Jeszcze zanim policjant zdążył w jakikolwiek sposób zareagować na jej żądania, zwrócił się do niej lekarz. Jej relacja widocznie go zdenerwowała. – Pani Theissen, butelka i opakowanie po lekach, gdzie one są?

Spojrzała znowu szybko na stolik, wzruszając ramionami. – Herbert musiał je wziąć ze sobą. Nie mógł przecież tak zwyczajnie zostawić swoich najważniejszych rekwizytów pod moim nosem. Wtedy od razu mógłby sobie darować cały ten cyrk.