Выбрать главу

Lekarz nie dał się zbyć. – Jest pani całkowicie pewna, że tylko symulował zażywanie tabletek?

Ponownie wzruszyła ramionami, sprawiała wrażenie zrezygnowanej. – Może i kilka połknął, nie wiem. Nie widziałam dokładnie. Ale z pewnością nie było tego dużo, a one są przecież zupełnie niegroźne. Paramed! No niech pan sam powie! Gdyby rzeczywiście chciał popełnić samobójstwo, to wziąłby z sypialni pistolet.

Dochodziła już dziesiąta. Nawet jeśli, jak twierdziła, nie wiedziała dokładnie, o której jej mąż wyszedł z domu, na podstawie jej telefonu do żony Lehnerera dało się ustalić, że było to około szóstej. Dramat rozegrał się w czasie kwadransa poprzedzającego telefon. Wobec tego minęły już niemal cztery godziny od momentu zażycia tabletek. Dla pewności, stwierdził lekarz, trzeba było założyć, że zażywanie nie było symulowane. Ale nawet jeśli tak, to Herbert Theissen miał butelkę i opakowanie ze sobą. Nie można było wykluczyć, że urzeczywistnił swoje groźby gdzieś poza domem. Doświadczenie uczyło, że ten, kto o tym mówił, przechodził kiedyś do czynu.

Wielokrotnie zaprzeczyła. – On na pewno nie. – Czy: – Ach, proszę dać spokój. Wie pan, ile razy słyszałam to od niego w ciągu minionych lat? Skończę z tym! Zabiję się! Ale on nie jest taki głupi. Po prostu stale chce słuchać o tym, jakim jest wspaniałym facetem i że jego śmierć byłaby niepowetowaną stratą dla całej ludzkości.

Lekarz obstawał przy swoim zdaniu. Osobiście znał Herberta Theissena i chyba wiedział coś na temat jego stanu psychicznego, czego nie chciał głośno powiedzieć. Wymienił tylko kilka rzeczy rzucających się w oczy. Theissen zachowywał się inaczej niż zwykle, nawet jego żona musiała to przyznać. A tak niegroźny, jak ona zakłada, to paramed nie był. W większej dawce, w każdym razie, działał śmiertelnie, tyle że po dłuższym czasie. Lekarz pospieszył z wyjaśnieniami.

Około dwudziestu godzin, w pewnych okolicznościach jeszcze dłużej, mogło potrwać, zanim nastąpiła śmierć. Lek atakował wątrobę i powodował, że przestawała funkcjonować. W połączeniu z alkoholem i przy wcześniej już uszkodzonej wątrobie mogło to nastąpić znacznie szybciej. On jako lekarz nie miał doświadczenia w tej dziedzinie. Nie zdarzało się często, by ktoś usiłował w ten sposób popełnić samobójstwo, stwierdził. W każdym razie była to powolna i bardzo bolesna śmierć.

Na początku była jeszcze spokojna, słuchała wyjaśnień, wielokrotnie przy tym potrząsając głową. Georg Wassenberg uważnie ją obserwował. Potem jednak opadły ją chyba wątpliwości. Na koniec jej przerażenie było aż nadto widoczne. Zobaczył, że się skuliła, szeroko rozwarła oczy, otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale wydobył się z nich jedynie jęk. Jej wzrok znowu krążył od jednego do drugiego, zawisł na Thomasie Lehnererze. W jej oczach była czysta panika. Głośno przełykała ślinę.

– Co za obłęd – usłyszał Wassenberg jej szept. Jej wzrok powędrował ku obu policjantom, a potem dalej. Przez kilka sekund zawisł na nim i w tym momencie był jakiś inny, może zalękniony i niepewny, nie umiał dokładnie tego ocenić.

Potem jej oczy znowu skierowały się ku Lehnererowi. Usiłowała podnieść się z sofy. – Musimy go poszukać. Thomas, pojadę z tobą.

Lekarz położył jej rękę na ramieniu, zmusił, by znowu usiadła na sofie, wyjaśnił łagodnie, ale stanowczo: – Z nikim pani nie pojedzie, pani Theissen. Musi się pani położyć.

Jej głos znowu nabrał histerycznego brzmienia, kiedy ostro się sprzeciwiła: – Nieprawda! Chyba pan nie sądzi poważnie, że położę się tu na sofie, podczas gdy mój mąż krąży wozem gdzieś tam i…

– Jeździć – uspokajająco przerwał jej lekarz – z pewnością już nie może. Nie z taką ilością alkoholu we krwi. – I kontynuował zdecydowanym tonem: – A szukanie go proszę pozostawić policji. Pani w każdym razie nie będzie brała udziału w tych poszukiwaniach. Nie chcę ponosić za to odpowiedzialności.

Nie panowała nad sobą, wielokrotnie mu się jeszcze sprzeciwiając. – Ale przecież dobrze się czuję. Naprawdę wszystko ze mną w porządku.

Nie było w porządku, sama to czuła. Działanie czterech tabletek, które wzięła profilaktycznie, już ustępowało. Miała stałe uczucie ucisku w głowie, a z jego centrum po całym mózgu rozchodziły się krótkie, ostre ukłucia bólu. Właściwie nie była w stanie myśleć, w głowie miała tylko te dwa słowa: dwadzieścia godzin. I to spojrzenie Thomasa! Czy pojął, co to oznacza?

Wyraźnie tak. Nic jednak nie powiedział, ani słowa, z którego można by było wnioskować, że jest gotów doprowadzić tę sprawę do końca. A przecież wystarczyłoby proste, nic nieznaczące zdanie dla wyrażenia jego gotowości i woli. – Betty, wezmę udział w poszukiwaniach i zrobię, co będę mógł.

Nic! Stał jak wrośnięty w ziemię, dokładnie tak samo jak wczesnym wieczorem. Jego oczy wyraźnie mówiły, co myśli. – Przykro mi, nie mogę tego zrobić.

Kiedy pojęła, że nie uda jej się nic zrobić wbrew woli lekarza, który natychmiast znalazł poparcie u obu policjantów, a tym bardziej u Wassenberga, zwróciła się do niego. – Pojedziesz, dobrze? Proszę, Thomas! Musisz coś przedsięwziąć, a ty go przecież tak dobrze znasz. Może domyślasz się, dokąd mógł pojechać.

Georg Wassenberg zobaczył, że mężczyzna w dresie potrząsa głową. Czy chciał w ten sposób zanegować jej pytanie, czy swoje domysły, trudno było zgadnąć. Sprawiał wrażenie jeszcze bardziej zdenerwowanego niż na początku. Ale jej natarczywa prośba odniosła pożądany skutek.

Oczywiście, że Thomas Lehnerer był gotów wziąć udział w poszukiwaniach Herberta Theissena. Sądził nawet, że zna kilka miejsc, w których te poszukiwania mogłyby zakończyć się sukcesem. Wyszedł z domu wraz z dwoma policjantami, którzy przez krótkofalówki wezwali inne wozy policyjne.

Lekarz chciał się przyłączyć do Lehnerera. Wyszedł jako ostatni, ale zanim to zrobił, zażądał jeszcze raz z naciskiem, żeby Betty się położyła. – Pani Theissen, proszę być rozsądną. Proszę tego nie lekceważyć, wstrząs mózgu to nie żarty. I proszę się nie martwić o męża. Może jutro będzie miał po prostu tylko porządnego kaca. Ale nawet gdyby zażył wszystkie tabletki, to mamy jeszcze dosyć czasu. Znajdziemy go w porę.

Tego właśnie się obawiała i nie mogła nic zrobić, by temu zapobiec. Pozostała w domu w towarzystwie jednego policjanta. Tego jej plan nie przewidywał. I do tego jeszcze z policji kryminalnej! Wprawdzie liczyła się z tym, że zjawi się ktoś z policji kryminalnej, ale nie tak szybko. Któregoś z nadchodzących dni, jak myślała, kiedy odnajdą ciało.

Dlaczego ten idiota Thomas musiał aż tak przesadzić?! – Usiłował ją zamordować! – Czy trzeba go było uczyć na pamięć każdego zdania? Nawet nie mogła mu przerwać, kiedy opowiadał lekarzowi tę straszną historię. Była przecież nieprzytomna, bardzo przekonująco nieprzytomna.

I myślała, że jak oprzytomnieje, to jak na tacy poda któremuś z tych niegroźnych i poczciwych stróżów porządku swoją wersję. Takiemu, który potem będzie myślał tylko o jednym, o pogoni za pijanym w trąbę kierowcą.

Georg Wassenberg rozsiadł się wygodnie w fotelu. Nie umiałby nikomu wytłumaczyć, dlaczego to właśnie on przy niej pozostał. Oczywiście, ktoś musiał z nią być. Nie zostawiało się kobiety w takiej sytuacji samej, zwłaszcza jeśli była ranna.

Lekarz byłby tu odpowiednią osobą, żeby ją uspokoić i w razie czego służyć pomocą. Załóżmy tylko, że rzeczywiście miała wstrząśnienie mózgu. Albo, co gorsza, krwotok mózgowy. Gdyby teraz ponownie straciła przytomność! Lekarz by rozpoznał, czy jest to groźne. Ale on uważał, że gdzie indziej może więcej zdziałać. To samo dotyczyło Thomasa Lehnerera, a już na pewno obu funkcjonariuszy policji. Pozostawał tylko on. I został tu chętnie. Piękna kobieta. Tak opanowana, mimo widocznej rozpaczy i bólu.