— Lizzy, kim ona jest?
— Nie wiem, Tin. Właśnie próbuję ci to uświadomić. Myślisz, że cokolwiek zataiłabym przed tobą, gdybym wiedziała? Skoro ma taką siłę, to musi być śmiertelniczką. Na pewno jest żywą osobą. Jest też na tyle potężna, by tworzyć iluzje, które zarówno ty, podobnie jak inne osoby, mogą zobaczyć i dotknąć, a nawet… robić z nimi wszystko to, co ty robiłeś z Mad.
Quentin przypomniał sobie wszystko co robił z Madeleine.
— Lizzy, powiedziałaś, że czasem ty byłaś częścią Madeleine… — zaczerwienił się.
— Używała mnie tylko w tłumie, Tin. I nie martw się tym wszystkim, co widziałam. My nie mamy ciał, i nie obchodzi nas nic, co ma jakikolwiek związek z ciałem.
— Lizzy, ja ją kochałem.
— Kochałeś sen urzeczywistniony przez osobę tak okrutną, że… nienawidzę jej, Tin. Jest podła. Ale Madeleine nie była podła. Madeleine była cudowna.
— Jeśli ta… osoba… jeśli ona jest taka podła, w jaki sposób udało jej się stworzyć coś takiego… kogoś takiego, jak Mad? — I znowu ogarnęła go tęsknota za żoną, którą, jak się właśnie dowiedział, stracił na zawsze, chociaż wciąż potrzebował jej tak samo, jak przedtem.
— Ona nie wymyśliła Madeleine. To ty ją wymyśliłeś. Ona tylko wydobyła ją z twoich myśli. Dałeś jej gotowy scenariusz, a ona odegrała go dla ciebie. Ta, którą kochałeś, była tylko twoim marzeniem o miłości.
— Dlaczego tak nas skrzywdziła?
— O ile wiem, wszystko ma jakiś związek z tym, co znajduje się w szkatułce. Najwyraźniej nie może otworzyć jej sama, bo inaczej nie potrzebowałaby ciebie.
— Ale jeśli chciała, żebym ją dla niej otworzył, dlaczego Babcia i wuj Paul powstrzymywali mnie przed tym? Przynajmniej ona miała wrażenie, że Babcia chce mnie powstrzymać, a Paul przeszkodził mi na końcu, kiedy już byłem zdecydowany otworzyć tę…
— Widzisz, ona wcale nie wzywała Babci ani Paula. Oni po prostu zjawili się tutaj. Jej babka, to także duch wędrujący. Również musi być żywą osobą. Co się zaś tyczy wuja Paula… nie jestem pewna, kim on właściwie jest.
— Lizzy, ja oszalałem, prawda? Wcale cię tu nie widziałem i nawet wtedy, w szpitalu, z żalu po tobie straciłem głowę i wydawało mi się, że słyszę twój głos, a od tamtego czasu jestem wariatem.
— Posłuchaj, Tin! Nie osłabiaj mnie! Nie jesteś wariatem. To ktoś inny sprawił, że widziałeś to, co widziałeś. A wszystko, co zdarzyło się w salonie, zdarzyło się naprawdę. Ona nie wybrała cię przez przypadek. Jak już mówiłam, jesteś wyjątkowo silny. Z nią nie możesz się równać, ale jesteś wystarczająco silny, żeby nie pozwolić, by robiła z tobą wszystko, na co przyjdzie jej ochota. Czasami udaje ci się ją przechytrzyć. Tak jak wtedy, kiedy sterowała Mamą i Tatą. Złapałeś ją na tym, zauważyłeś, że coś jest nie w porządku i wtedy naprawdę wpadła w panikę, czułam to wyraźnie. Ona cię do czegoś potrzebuje, ale jednocześnie trochę się ciebie boi, bo nie może nad tobą panować. Na pewno masz pewne właściwości, dzięki którym nie jesteś całkiem bezbronny.
— Więc naucz mnie, jak mam je wykorzystać!
— Ale ja nie mam najmniejszego pojęcia. Nigdy nie miałam takiej mocy za życia, a na pewno nie mam wiedzy o ludziach takiej, jak ta… jak ta… nazwijmy ją Użytkowniczką.
— A co z Babcią? Mówiłaś, że ona także żyje. Powiedziała mi żebym ją znalazł. Może to ona chce mnie wszystkiego nauczyć?
— Nie wiem nic ponadto, że Babcia musi żyć w jakimś śmiertelnym ciele, i że wraz z Użytkowniczką nienawidzą się wzajemnie. Czymkolwiek jest to, czego pragnie Użytkowniczką, Babcia stara się ją powstrzymać. A jeśli powiedziała ci, żebyś ją odnalazł, może powinieneś tak uczynić.
— Ale dlaczego to ona mnie nie znajdzie? Madeleine sama mnie znalazła.
— Nie mam pojęcia, Tin. Powiedziałam ci wszystko, co wiem.
— A wuj Paul? Jeśli Użytkowniczką go nie wzywała, to kim on jest.
— Nie wiem kim on może być. Użytkowniczką była strasznie wściekła i poruszona, kiedy się pokazał. Zaś Babcia nienawidzi i boi się go bardziej niż Użytkowniczki. Paul jest związany z tym domem mocniej, niż ktokolwiek spośród pozostałych. Zaś Użytkowniczka i Babcia walczyły z nim przez całe śniadanie, starając się trzymać go pod kontrolą. To wszystko co wiem. Absolutnie wszystko.
— Lizzy, co ja mam teraz zrobić?
— Nie wiem. Być może zostawią cię teraz w spokoju. Może wystarczy, że zabierzesz stąd swoje bagaże, opuścisz to miejsce i wrócisz do swojego życia.
— Do jakiego życia? Madeleine była moim życiem. To tak jakby umarła, tyle że nigdy nie żyła. Lizzy, znów czuję się tak samo jak wtedy, kiedy straciłem ciebie.
— Ale mnie nigdy nie straciłeś. A jeśli chodzi o twoją żonę, to musisz wiedzieć, że poznałeś w niej tylko samego siebie.
— To wspaniale. Nie muszę więc już pisać do Ann Landers, ani oglądać programów Oprah Winfrey.[5]
— Nie bądź takim mądralą, braciszku. Mówię ci szczerą prawdę. Wszystko, co było w Madeleine, wciąż jest w tobie. Wszystko to będziesz mógł ofiarować jakiejś prawdziwej kobiecie, którą pokochasz.
— Kłopot polega na tym, że trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać, która jest prawdziwą kobietą z krwi i kości, a która nie zostawia śladów na śniegu.
— Ja też nie zostawiam śladów, Tin. Ale wciąż cię kocham. Dlatego właśnie możesz mnie wzywać. I być może Użytkowniczka, kimkolwiek ona jest, właśnie wtedy gdy próbowała zmusić cię do otworzenia dla niej szkatułki, również zakochała się w tobie. Jeśli ma w sobie choć iskierkę ludzkich uczuć, nie wiem jakby mogła tego uniknąć. Więc być może ty też będziesz miał nad nią władzę.
— Ja nie chcę żadnej władzy nad nikim! — Quentin usiadł na ośnieżonym stopniu i zatopił twarz w dłoniach. — Lizzy, ja chcę wrócić z powrotem do mojego dawnego życia.
— A kto by nie chciał — szepnęła.
Poczuł, że coś go dotyka, coś ciepłego, głęboko w środku. Było to tak, jakby w sercu zapalił mu się płomyk świecy. Jakby delikatny podmuch radości owiał całe jego wnętrze, rozganiając chmury smutku i rozpaczy. Podniósł wzrok żeby zapytać jej co to takiego, w jaki sposób udało jej się rozjaśnić go wewnętrznym światłem. Ale Lizzy już nie było. Siedział sam na frontowej werandzie pustego domu.
Pustego, ale niezupełnie. Był to bowiem dom, w którym na drzwiach pojawiały się litery, i szczury mówiły ludzkim głosem, a żona, którą kochał bardziej niż swoich rodziców, bardziej niż zmarłą siostrę, żona, która była dla niego treścią całego życia po prostu zniknęła. Uciekła, nie zostawiając nawet śladów na śniegu.
SAM
Quentin miał mnóstwo czasu na myślenie, kiedy w nikłym blasku blednącego popołudnia podążał piechotą w stronę najbliższego miasteczka, do którego wcale nie było tak blisko. A potem, czekając tam aż samochód z Nowego Jorku przyjedzie go zabrać, jadąc samochodem na lotnisko La Guardia, lecąc samolotem do Waszyngtonu i wreszcie siedząc w swoim mieszkaniu w Herndon, gdzie mieszkał w dniu, w którym zakochał się w Madeleine — wciąż miał mnóstwo czasu na myślenie.
Myślał o wszystkim. O Babci. Lizzy twierdziła, że jest śmiertelniczką, żywą osobą. Sama zaś Babcia wypowiedziała, raz swoimi ustami, lub też wyobrażeniem swoich ust, drugi raz pyszczkiem szczura w kominku, polecenie: “Znajdź mnie!”. Czy powinien jej poszukać? Dlaczego ona nie mogła odnaleźć jego? A kiedy już ją znajdzie, to co wtedy? Czy oczekiwała od niego, że włączy się do walki prowadzonej przez ludzi, którzy byli w stanie zrobić to wszystko, co zrobiono jemu? Przez ludzi, którzy potrafią przywoływać duchy umarłych, by kazać im udawać żywych przed jakimś zwykłym śmiertelnikiem? Czy Babcia każe mu znowu zmierzyć się z Użytkowniczką? Nie, nie miał zamiaru tego robić. Miał gdzieś staruszkę, miał gdzieś Użytkowniczkę, miał gdzieś całą tę rodzinkę. Niech wszyscy spoczną w końcu na tamtym cmentarzu i zostaną tam na zawsze. Sztywni i zakopani głęboko pod śniegiem. Na zawsze.
5