Nie wydostanie się z tej matni, dopóki nie znajdzie Użytkowniczki i nie stawi jej czoła. Poprzedniej nocy, nie mogąc opanować gniewu, wyobrażał sobie, jak znajduje śmiertelne ciało Użytkowniczki i wygarnia do niej z czterdziestkipiątki. Czy teraz, w świetle dnia, rzeczywiście czuł się zdolny do dokonania podobnego czynu? Czy w głębi duszy był mordercą, czekającym jedynie na właściwy bodziec? Zadrżał na samą myśl. Musi być jakiś sposób na pokonanie jej bez zabijania. Na wyrugowanie tej zmory z jego życia.
Oczywiście, najprostszym sposobem byłoby pojechać z powrotem do tamtego domu i otworzyć tę cholerną szkatułkę.
Tyle że nie miał ochoty. Ponieważ właśnie tego Użytkowniczka pragnęła najbardziej. Nieważne, jaki skarb krył się w skrzynce, na pewno oddanie go Użytkowniczce musiało się źle skończyć. Ponieważ Użytkowniczka uwielbiała władzę. Pamiętne słowa Madeleine, tamte niepokojące go słowa… na pewno wyrażały one poglądy samej Użytkowniczki. To nie mógł być nikt inny. Takich poglądów na pewno nie mogła znaleźć u Lizzy, ani w obrazie idealnej kobiety, jaki Quentin nosił w myślach. To była Użytkowniczka, wyjawiająca prawdę o sobie. O swojej miłości do władzy. Cokolwiek znajdowało się w szkatułce, musiało mieć jakiś związek z władzą, a jeśli w całej historii było coś pewnego, to fakt, że Użytkowniczka pod żadnym pozorem nie powinna zdobyć większej władzy.
Władza. Madeleine mówiła mu, że mieszkała w Waszyngtonie, aby znajdować się w pobliżu ośrodków władzy, aby móc wywierać jakiś wpływ. Czy to choć w części była prawda? Użytkowniczka musiała gdzieś go zauważyć, a przecież dopiero po przeprowadzce do DC zaczął mieć przywidzenia: najpierw była to Lizzy, potem Madeleine. Użytkowniczka mogła dorastać w dolinie rzeki Hudson, ale jej dom był opuszczony od wielu lat. Musiała gdzieś mieszkać, i myśl, że mogły to być właśnie okolice Waszyngtonu, wydawała się całkiem sensowna. A jeśli tam mieszkała, to ktoś ją musiał znać.
Nagle wszystko zaczęło mu się łączyć w spójną całość. Przypomniał sobie przyjęcie u grande dame, gdzie poznał Madeleine. Był więc ktoś, kto znał Madeleine, zanim się spotkali.
Nie miał zamiaru posyłać do grande dame żadnego z wynajętych detektywów. Był jej winien więcej szacunku. Pójdzie do niej i porozmawia z nią osobiście.
WSPOMNIENIA
— Pamiętam pana? Czyżby? — Była równie uprzejma, jak przedtem, a na jej twarzy nie dostrzegł zmieszania, które wyczuł w głosie.
— Okazała mi pani wielką uprzejmość na pewnym wieczornym przyjęciu — powiedział Quentin. — Prawdę powiedziawszy, przedstawiła mnie pani mojej żonie.
— Zaiste, byłaby to z mojej strony wielka niezręczność, przedstawić sobie męża i żonę.
— Nie, nie, ona jeszcze wtedy nie była moją żoną, myśmy…
— Oczywiście, panie Fears, żartowałam. Jestem już, co prawda, dość stara, ale wciąż jeszcze rozumiem wszelkie zawiłości zwyczajowej konwersacji. Rozmawiałam z panem przez chwilę, prawda? Strasznie się rozgadałam, ale pan wykazał wiele cierpliwości.
— Podczas rozmowy z panią, z radością skonstatowałem, że nie na darmo przerobiłem wszystkie powieści Jane Austen, z biblioteczki mojej siostry.
— To wszystko historie z czasów króla Jerzego, a wtedy mnie jeszcze nie było na świecie, panie Fears.
— Konwersując z panią odniosłem wręcz przeciwne wrażenie. Takiemu wyrostkowi z Kalifornii, jak ja, trudno jest dotrzymać pani kroku.
— Teraz sobie pana przypominam. Złapałam pana na szperaniu w bibliotece.
— Mnie się wydawało, że przyglądam jej się okiem konesera.
— W każdym razie wspinał się pan na drabinkę. Czy przyszedł mi pan podziękować za to, że przedstawiłam pana pannie… jakżeż nazywała się tamta młoda dama? W każdym razie na pewno nie Duncan.
Dlaczego nie Duncan?
— Nazywała się Madeleine Cryer.
— No właśnie. Siostrzenica.
— Siostrzenica?
— Oczywiście, dla pana jest to pańska żona, ale dla mnie jest siostrzenicą moich dobrych przyjaciół o nazwisku Duncan. Przez ostatnie lata, od śmierci mojego męża, zawsze okazywali mi wiele serdeczności.
— Dlatego zaprosiła pani ich siostrzenicę na przyjęcie?
— Jak mogłabym jej nie zaprosić? To taka cudowna dziewczyna. W niczym niepodobna do raczej nieudanej córki Duncanów. Och, ale chyba zaczynam plotkować.
— Jak mówiła Margaret Truman? Jeśli nie potrafisz powiedzieć nic miłego, to usiądź przy mnie, czyż nie tak?
— To na pewno nie są słowa Margaret, drogi chłopcze. Ale tego rodzaju dykteryjki mają brzydką właściwość, że przyczepiają się do osób, które mają nieszczęście często spotykać się z dziennikarzami. Rzecz jasna, nikt tych pismaków nie zaprasza na prawdziwe przyjęcia. Dlatego też nie mają sposobności spotkać naprawdę wartościowych ludzi.
— Chyba nie powie mi pani, że to pani wymyśliła tę…
— Jak myślisz, młody człowieku, ile ja mam lat! — zawołała z udawanym przerażeniem. — Ta historia miała już długą brodę zanim Margaret Truman przyszła na świat. Moja prababka wspomina w swoim dzienniku, jak słyszała, że owe słowa przypisywano żonie Jamesa Buchanana.
— Tego, który był prezydentem tuż przed Lincolnem, prawda?
— Znakomicie! Z taką wiedzą kwalifikuje się pan do pierwszej setki najinteligentniejszych ludzi z pańskiego pokolenia.
— Czy awansuję do pierwszej dziesiątki, jeśli dodam, że Buchanan był kawalerem?
Jego rozmówczyni, aż klasnęła w dłonie z uciechy.
— Jest pan wspaniały, panie Fears! Z nabierania innych nie ma żadnej frajdy, jeśli ci nie zdają sobie nawet sprawy, z tego, że się ich nabiera.
— A Duncanowie należą do tych, co zdają sobie sprawę? Spojrzała na niego ostro.
— A więc przyszliśmy na połów. Ale myślę, że chodzi panu o coś znacznie więcej, lub znacznie mniej, niż zwykłe plotkowanie.
— Znacznie więcej, jak mniemam. Moja żona mnie opuściła.
— Najwyraźniej zrobiła to bez czeku na odpowiednią sumę. Więc kiedy wróci z żądaniami…
— Będę jej oczekiwał, jeśli tylko zdecyduje się wrócić. Odejście było nagłe. Nie wiem, gdzie się obecnie znajduje.
— Czyżby uciekł się pan wobec niej do przemocy, młody człowieku?
— Brzydzę się przemocą — oświadczył Quentin. — Ale doceniam pani troskę o jej bezpieczeństwo.
— Na nieszczęście mężczyźni nie mają etykietek, wyraźnie odróżniających tych, którzy gotowi są skrzywdzić kobietę od niezawodnych dżentelmenów.
— A więc niech mi pani nic nie mówi, a jedynie pozwoli mi przesłać krótką pisemną wiadomość dla Madeleine, na ręce Duncanów, za pośrednictwem…
— Za moim pośrednictwem.
— Aczkolwiek przez wiele rąk przejdzie ta wiadomość, ufam że zachowa wystarczającą moc, by trafić do jej serca.
— Przy wszystkich moich lekturach, nie jestem w stanie rozpoznać, gdzie słyszałam tak piękne słowa.
— Usłyszała je pani ode mnie.
— Sam pan to wymyślił? No proszę, umarła sztuka odżywa na mych oczach.
— Ta sztuka nie może zginąć, dopóki ty żyjesz na tym świecie. To w tobie rzeka czasu wyszła z brzegów i ruszyła w innym kierunku, niż cały świat.
— Ale tego to już pan sam nie wymyślił.
— Styczniowy Atlantic[6].
— Artykuł o Madagaskarze — zaśmiała się. — Och, panie Fears, ależ z pana kawalarz.