— Przepraszani cię. Możesz odwołać tę część poszukiwań. Nikt nie oskarży mnie o zabicie jej. To oni powinni bardziej obawiać się śledztwa w tej sprawie niż ja.
— Na odwołanie jest trochę za późno. Dostałem już wszystkie sprawozdania wraz z rachunkami. Dzięki faksom faktury przychodzą błyskawicznie.
— A więc zapłać wszystko. Mam ci przysłać następny czek?
— Nie, wciąż mam pełne konto. Quentin, wstawaj, weź prysznic, przejdź się na film. Najlepszy będzie jakiś idiotyczny sequel. Jeszcze bardziej zrzędliwy staruch albo Ojciec narzeczonej II. Nie, to ostatnie odwołuję. Ten też może cię wprawić w przygnębienie.
— Żegnam pana, panie Ebert.[9]
— Siskel! Na Boga, Quentin, ja biegam każdego dnia. Do widzenia.
Quentin wstał, uzbroił się w miotłę i ruszył odgarniać śnieg ze swojego samochodu. Nie miał odpowiedniej szufli, ale małe dłutko do lodu z wynajętego samochodu pomogło mu odkuć najbardziej zmrożone warstwy pokrywające karoserię. Większość pozostałych samochodów już została odśnieżona. Wiele miejsc na parkingu było pustych. Widocznie ludzie znowu zaczynali jeździć samochodami do pracy. Albo po prostu wychodzili z domów, nim całkiem w nich zwariują. Pługi musiały już wyjechać na trasy, gdyż ulice były przejezdne, a natężenie ruchu wróciło do normy.
Odniósł miotłę i postawił ją przy drzwiach, nie trudził się otwieraniem drzwi do domu i chowaniem jej wewnątrz. Nie wchodził także do środka po zapisany wcześniej adres Duncanów. Jeszcze nie był gotów do wizyty.
Zamiast tego posłuchał rady Wayne’a, przynajmniej w pewnym sensie. Podjechał do centrum rozrywkowego Reston Town Center, zostawił samochód na podziemnym parkingu i wszedł do kina. W oknie wisiała wielka tektura z odręcznym napisem “Tak!!!!! Kino jest otwarte!!!!!”. Quentin podszedł do kasy i spytał co warto obejrzeć, na co kasjer odpowiedział mu, że Dwanaście małp to najgenialniejszy film jaki kiedykolwiek nakręcono, więc Quentin kupił bilet i wszedł do środka.
Nie był to wcale najgenialniejszy film, jaki kiedykolwiek nakręcono, ale owszem, całkiem przyzwoity i zgodnie z zapowiedzią Wayne’a, bardzo niepokojący. Wydawało się, że ogólne przesłanie brzmi: nie możesz nic zmienić, a wcześniej czy później i tak musisz umrzeć, więc po co w ogóle próbować? Ale film był heroiczny i szlachetny niemal do samego końca. Zaś bohaterowie usilnie próbowali rozpoznać co jest prawdziwe, a co nie, wiec przedstawiona sytuacja była Quentinowi dość bliska. Po zakończeniu seansu zastanawiał się dlaczego zdecydowano, że Bruce Willis będzie miał trzy ujęcia z obnażonymi pośladkami, a nawet przez krótką chwilę, w scenie bitwy, stanie nagi przodem do kamery, podczas gdy Brad Pitt tylko raz pokazał tyłek, kiedy skakał po łóżkach w sali domu wariatów. Czy w Hollywood istniała jakaś hierarchia związana z rozbieranymi zdjęciami? Im więcej masz milionów na koncie, tym częściej świecisz publice w oczy gołym zadkiem?
Z takimi właśnie myślami opuszczał kino i w blasku słońca udawał się do Rio Grande, gdzie jak na godzinę czwartą trzydzieści po południu, panował całkiem spory ruch. Usiadł na wolnym miejscu studiując menu, podczas gdy przy stoliku obok jakieś małżeństwo rozmawiało o tym, jak to dobrze, że w końcu wyszli z domu, zamiast doczekać się aż policja znajdzie ich martwych, gdyż jeszcze chwila, a zatłukliby się nawzajem, a także o tym czy lepiej było zamówić dwie przystawki z wieprzowych tamali, czy też podzielić się jedną, a w ogóle gdzie są te chipsy, czy kelner nie słyszał jak prosili o dodatkowe chipsy? Quentin podniósł wzrok i spojrzał uważnie na ciemnowłosą kobietę o rumianych policzkach, na jej męża, łysiejącego blondyna i powiedział:
— Ja nie jem chipsów, może państwo się poczęstują?
Małżonkowie wyglądali na strasznie zmieszanych tym, że ktoś słyszał ich rozmowę, po czym odmówili dziękując i przepraszając jedno przez drugie. Ale Quentin mówił serio. Na chwilę zapomniał o panujących w restauracji zasadach, zgodnie z którymi każdy winien udawać, że jego stolik oddzielony jest od pozostałych murem dwu i półmetrowej grubości. Zasada ta nie dotyczyła, rzecz jasna, kelnerów, którzy z kolei winni udawać, że każdy ze stolików jest jedynym jaki obsługują. Restauracyjny bon ton przypominał reguły rządzące życiem w małym miasteczku. Zauważ mnie kiedy chcę być zauważonym, ale nie wtrącaj się kiedy chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju.
Kelner przyniósł parze zamówione przez nich drinki a następnie podszedł do stolika, który zajmował Quentin. Kiedy składał zamówienie, zauważył jak sąsiedzi wznoszą swoje szklanki, pozdrawiając go wesołym toastem. Uśmiechnął się do nich. A więc czasami mury upadały.
Powrócił do siebie. Słońce właśnie zachodziło. Nie mógł odkładać wszystkiego w nieskończoność. Wziął karteczkę z adresem i ruszył w stronę domu, gdzie mieszkała wiedźma, która wybrała go na swoje narzędzie.
Spodziewał się płomieni buchających z komina lub rolet ozdobionych sylwetkami tańczących diabłów. Zamiast tego zobaczył zwyczajny domek, tak typowy dla północnej Wirginii, jeden z pięciu tworzących szereg. Każda z pięciu fasad różniła się od pozostałych — najwyraźniej mieszkańcy próbowali przydać każdemu z szeregowców indywidualnego charakteru i wdzięku. Domek bardzo przypominał ten, w którym mieszkał Quentin. Światło przy drzwiach frontowych było zapalone.
Wiem, że na mnie czekasz, powiedział cicho. Wiem, że mnie obserwujesz od dłuższego czasu, że czekałaś aż zbiorę się na odwagę i przyjdę tutaj. Więc dalej, otwórz drzwi i skończmy tę grę pozorów.
Ale drzwi pozostały zamknięte.
Wspiął się na schody i zadzwonił. Po chwili jakiś mężczyzna podszedł do drzwi.
— Słucham pana?
— Czy to pan Duncan? — spytał Quentin.
— Tak. Czy my się znamy?
— Nazywani się Quentin Fears.
— Przykro mi, ale nie oczekuję pańskiej wizyty. A powinienem?
— Czy pan mówi poważnie? — spytał Quentin. Ale najwyraźniej mężczyzna nie miał najmniejszego pojęcia kim jest Quentin i po co przyszedł. — Czy pan Ray Duncan?
— Tak — mężczyzna powoli zaczynał tracić cierpliwość.
— Pańska żona to Rowena Tyler Duncan?
— Tak, i co z tego?
— A jej matka to Anna Tyler Duncan?
— Tak. — Wydawało się, że twarz mężczyzny spoważniała. — Czy coś jej się stało?
— Chciałbym wejść, jeśli mogę i porozmawiać z panem i pańską żoną.
— Ale kimże pan jest? — nie ustępował Ray.
— Byłem wczoraj w domu spokojnej starości i rozmawiałem z Sally Sannazzaro. Ponieważ lotniska były pozamykane, jechałem tutaj samochodem całą drogę, żeby z państwem porozmawiać.
— Jeśli ma pan wiadomość od panny Sannazzaro, dlaczego pan po prostu nie zadzwonił?
Quentina męczyła już ta rozmowa. Nie obchodziło go co za grę prowadzą ci ludzie, miał wszystkiego serdecznie dosyć. Stał i czekał nic więcej nie mówiąc.
W końcu ciekawość wzięła w Duncanie górę nad podejrzliwością. Otworzył szerzej drzwi i zaprosił Quentina do środka.
Znalazł się w całkiem zwyczajnym salonie, pstrokatym od zbyt dużej ilości elementów dekoracyjnych, może zbytnio wzorowanym na zdjęciach z Architectural Digest, ale nie na tyle, by raziło to oczy, jeśli tylko stało się plecami do kominka. Quentin ustawił się właśnie w takiej pozycji, lecz bynajmniej nie ze względów estetycznych. Stojąc tak miał dobry widok na drzwi frontowe, korytarz prowadzący do kuchni i jadalni oraz na schody wiodące do pokojów na piętrze.
9