Ostrożnie okrążyli wielkim łukiem miejsce, gdzie rozegrała się walka z pajęczycą, nikt nie chciał go już więcej oglądać.
Mozolnie schodzili do rozpadliny. Szary lód pokrywający wodospad dosłownie wisiał nad nimi, kiedy w końcu znaleźli się na samym dole z poocieranymi dłońmi i na pół odmrożonymi palcami.
Kinigut już się przygotowywał do nurkowania.
– Stop, stop! – krzyknął Dolg. – Już nie jesteś zdolny do życia w wodzie!
– Ale butelka leży tu niedaleko.
– Prąd pod lodem jest bardzo gwałtowny – powiedziała Lilja.
To prawda, Kinigut położył uszy po sobie. Któż może to wiedzieć lepiej niż on, żył przecież w tej wodzie. Wtedy prądy nie stanowiły dla niego przeszkody. Ale teraz? Nie, nie odważyłby się!
– Przydałaby się jakaś lina – westchnęła Lilja.
Dolg uśmiechnął się i wyjął z kieszeni kawałek szura.
– Sznur elfów! – krzyknęła Lilja zachwycona. – Kinigut, to nasz ratunek!
– Ten kawałek linki?
Oniemiały ze zdumienia patrzył, jak Dolg obwiązuje go sznurem w pasie i jak ten sznur się powoli wydłuża i wydłuża…
– Nie, dość, przecież spadnę na samo dno – protestował Samojed.
– Nie martw się, sznur będzie dokładnie taki długi jak potrzeba – uspokajał go Dolg. – No, teraz możesz wskakiwać do wody, przywiązałem cię do drzewa.
Kinigut zdjął z siebie większość ubrania. Dygotał z zimna i wiedział, że w wodzie nie będzie mu lepiej. Wciągnął jak najwięcej powietrza do płuc, po czym dzielnie zanurkował. Ze względu na grubą warstwę śniegu nie widzieli go pod lodem. Wkrótce jednak dał znak, że jest gotów, i Dolg z Lilją zaczęli go wyciągać.
Kinigut wynurzył się na powierzchnię. Śniada twarz mu zsiniała, dygotał z zimna, ze świstem łykał powietrze. Dyszał ciężko, a przyjaciele nacierali go dla rozgrzewki. Potem mógł włożyć suche ubranie. Tymczasem Dolg ostrożnie ukrył amforę w węzełku z własnego swetra. Nie odważył się odłożyć butelki do torby. Sąsiedztwo szlachetnych kamieni z wodą zła mogłoby doprowadzić do brzemiennej w skutki kolizji. Już i tak znajdowali się w wystarczająco niedobrej sytuacji.
– Butelkę poniesiesz ty, Kinigut – powiedział Dolg. – I musisz iść w dość dużej odległości ode mnie. Szafir nie będzie tego tolerował, a farangil mógłby nam narobić trudnych do przewidzenia kłopotów. Masz, weź węzełek!
– Na szczęście mamy butelkę – cieszyła się Lilja. – To twoja wielka zasługa, Kinigut!
– Prawdziwy wyczyn – potwierdził Dolg. Nie chciał im przypominać, że nie ma się jeszcze z czego tak cieszyć, bo najgorsze wciąż przed nimi.
Goram gnał na łeb, na szyję, biedni więźniowie trzymali się rozpaczliwie foteli, przerażeni straszną szybkością jazdy.
W końcu zorientował się w sytuacji i trochę zwolnił. Tak się spieszył, tak strasznie się spieszył, musiał jak najprędzej wrócić do Lilji, która potrzebuje jego ochrony.
Wysadził wszystkich przed domem starego Samojeda w Nor. Zaczynało już tam być tłoczno, a więźniowie widzieli z góry gromady ludzi idących ku osadzie, i z południa, i z zachodu. To tubylcy, którzy, widząc, że tundra po wycieczkach tych dziwnych pojazdów zrobiła się zielona jak nigdy przedtem, wracali do domów. Najzdrowsi z więźniów wyszli im na spotkanie, by co rychlej powiadomić, że trzy potwory ukrywające się w górach zostały wyeliminowane.
Może trochę za wcześnie, ale Goram ani nie mógł, ani też nie chciał tłumić ich radości takim drobiazgiem jak trzecie monstrum, i to najgorsze ze wszystkich, które jeszcze pozostawało na swobodzie.
Znowu ogarnął go lęk. Jego przyjaciele, sami, starają się podejść potwora. Trzeba się spieszyć, czas nagli! Oczyma duszy widział dziewczęcą twarzyczkę. Tę, która na zawsze pozostanie w jego myślach.
Jak się w końcu ułożą ich sprawy? Skąd on weźmie dość sił, żeby się z nią po tym wszystkim rozłączyć.
Pod nim przelatywał klucz dzikich gęsi. Gondola poruszała się bezszelestnie, nie płoszyła ptaków.
Żeby zająć myśli czym innym, zaczął cicho śpiewać. Pieśń, którą zwykł nucić Gabriel, była popularna na Ziemi za jego czasów. Goram śpiewał ją ku czci ptaków, które kierowały się na północ. Pieśń o innego rodzaju tęsknocie:
Do tego miejsca pieśń odpowiadała nastrojowi Gorama, była zgodna z jego myślami. Potem jednak zaczęła opowiadać o tęsknocie, która różniła się od jego tęsknoty.
Patrzył, jak klucz dzikich gęsi znika nad morzem, kierując się ku Nowej Ziemi, i uśmiechnął się sam do siebie. Życzył ptakom szczęścia w drodze i tam, dokąd lecą. Nie zastanawiając się nad tym, nucił dalej ten stary, zapomniany już przez ludzi szlagier:
Widział, że od południa zbliża się wielka chmara ptactwa. Całe szczęście, że one jeszcze żyją, pomyślał. Że nie wyginęły co do jednego.
Zakończył swoje śpiewanie:
Goram skulił się mimo woli… „Ona musi pojąć, że nie ma sensu kochać Strażnika Świętego Słońca?”
Dlaczego przyszła mu do głowy ta stara piosenka? Żeby go dręczyć?
Nareszcie w dole zamajaczyły wzniesienia, na których powinni się znajdować przyjaciele. Poczuł, że pierś ściska mu żelazna obręcz lęku. Czy jeszcze tam są? Gdzie jest ona? Gdzie?
Dolg przystanął nagle, gdy zbliżali się do miejsca, w którym niedawno stała gondola.
– Nie, poczekajcie, poczekajcie chwilę! – zawołał pełen jak najgorszych przeczuć. – Coś mi się tu nie zgadza! Och, gdybym należał do Ludzi Lodu, wiedziałbym więcej!
Wezwał Farona, który był jego łącznikiem i kontaktem w Królestwie Światła, poprzez niego połączył się z Natanielem. Rozmawiali długo, Lilja i Kinigut cierpliwie czekali, przestępując z nogi na nogę w rozkisłym śniegu. W końcu rozmowa dobiegła końca i Dolg objaśnił im, gdzie tkwi błąd:
Otóż wtedy, kiedy Nataniel walczył z Tengelem Złym o naczynie z wodą zła, nie mógł się do tego naczynia za bardzo zbliżyć; każda ludzka istota, która by tego spróbowała, zostałaby natychmiast unicestwiona. Tymczasem oni wszyscy troje podają sobie z rąk do rąk amforę, opiekują się nią i nic się nikomu nie stało.
Są jeszcze dwie godne uwagi sprawy, wywodził Dolg: Nieziemsko urodziwy Tengel Zły, ten, który ukazał się zaledwie na minutę, miał na głowie koronę z ognia, z jego zmrużonych oczu także wydobywał się ogień. Natomiast owa istota z otchłani krążąca po tutejszym lesie ma na głowie koronę antracytowego koloru, zaś oczy… no właśnie, jakiego koloru są jego oczy?