Выбрать главу

O, Święte Słońce, to wszystko może się okazać bardzo trudne.

Wyszedł mu naprzeciw Dolg z tym swoim smutnym, pełnym życzliwości uśmiechem. Dolg, którego nikt w Królestwie Światła nie rozumiał, ale którego wszyscy kochali.

– Jak to dobrze, że przyjechałeś, Goram! Jesteś nam tu potrzebny.

Goram popatrzył na niego zaciekawiony.

– Jakieś problemy?

– Owszem, ale do pokonania.

Teraz podeszła także Lilja. Goram musiał na nią spojrzeć i serce mu się skurczyło boleśnie na widok jej drobnej, takiej kochanej twarzy. Stwierdził, że była jeszcze ładniejsza, niż pamiętał. Trzeba powiedzieć, że Goram patrzył zakochanymi oczyma, Lilja bowiem w żadnym razie nie była nikim wyjątkowym, po prostu młoda, ładna dziewczyna, taka sama jak tysiące innych ładnych dziewcząt.

Była jednak w ów niewytłumaczalny sposób pociągająca i temu właśnie Goram uległ bez pamięci. Policzki i czubek nosa Lilji były czerwone od polarnego chłodu, a oczy mieniły się promiennie ku niemu, spłoszone, niepewne. Zmusił się do uśmiechu. Uświadomił sobie, że to właściwie wcale nie jest takie trudne, po prostu naturalne zachowanie, zwyczajne. Nie powinien jednak, pod żadnym pozorem nie powinien się angażować emocjonalnie.

Mój Boże, przecież od dawna jest zaangażowany!

– Na czym polegają problemy? – zapytał, żeby podjąć jakiś neutralny temat.

Dolg zaczął mówić:

– Jak wiesz, w okolicach podbiegunowych mieliśmy się zachowywać z największą ostrożnością, by nic naruszać równowagi ekologicznej i klimatycznej. To tutaj wyjątkowo ważne.

– Tak, rozumiem.

– Bardzo więc oszczędnie używaliśmy eliksiru Madragów. Delikatnie skraplaliśmy zamieszkane terytoria.

Goram potakiwał.

Zagadkową, niezwykle piękną twarz Dolga wykrzywił grymas zatroskania.

– Wystartowaliśmy koło Angmagssalik we wschodniej Grenlandii. Dalej na północ nie ma już ludzi. Posuwaliśmy się wzdłuż wybrzeży wyspy na południe, a potem na południowy zachód i ponad kanadyjskimi wyspami na północy. Goram, wszędzie tam powinna się rozciągać tundra! Nad fiordami powinni mieszkać Eskimosi!

Goram czekał w milczeniu, Dolg głęboko wciągał powietrze.

– Wszędzie tam zalega lodowy pancerz, Goram! Gruby na setki metrów. Wszyscy mieszkańcy wysp wyemigrowali. Ziemia Baffina zniknęła pod lodem. Wyspy Ellesmere'a również, podobnie jak Wyspa Wiktorii. I wszystkie mniejsze wysepki. Lód, lód, wszystko zlało się w jedno, wyspy i morze, wszędzie tylko lód! Widziałeś Aklavik, prawda?

– Z daleka mignęły mi światła.

– Miasto się ostatnio bardzo rozrosło. Sprowadzili się do niego wszyscy Eskimosi z bliższych i dalszych okolic. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby za jakiś czas musieli się znowu przeprowadzać dalej na południe.

– Złożyliście odpowiednie raporty?

– Tak, ale wyobraź sobie, Obcy mówią, że lody na Antarktydzie wokół bieguna południowego topnieją w niepokojącym tempie, odłamują się kolosalne góry lodowe i żeglują po morzach.

Goram wciągnął powietrze.

– Czyżby groziło nam przemieszczenie się biegunów?

– Ono już się rozpoczęło. Pamiętasz ten niezrozumiały wstrząs, który nie tak dawno odczuliśmy w Królestwie Światła?

– To był pierwszy sygnał. Ostrzeżenie.

Lilja wtrąciła:

– W takim razie może powinniśmy używać więcej eliksiru? Żeby stopić ten lód…

– Nie mamy go za wiele, Liljo – powiedział Dolg. – A poza tym coś takiego można robić po przeprowadzeniu bardzo szczegółowych pomiarów i obliczeń.

– A Marco nie może nic na to poradzić?

Obaj mężczyźni uśmiechnęli się. Zawsze, w każdej trudnej sytuacji myśli wszystkich zwracają się do Marca.

– Niestety, sądzę, że nawet on niewiele mógłby zrobić – odparł Goram. – A ponadto akurat teraz Marco jest w Zurychu na bardzo ważnym spotkaniu dotyczącym działalności mafii i wielu innych niebezpiecznych zjawisk zagrażających Ziemi.

– W takim razie nie będziemy mu przeszkadzać – zdecydował Dolg. – Jest jednak pewne, że coś trzeba z tym zrobić, i to jak najszybciej.

– Może powinno się ostrzec mieszkańców Ziemi?

– Tak, to koniecznie… Chyba że o tym już wiedzą, tylko że lekceważą zagrożenie.

– W każdym razie Eskimosi zauważyli, co się dzieje. Bierzmy się tymczasem do pracy, wciąż mamy mnóstwo do zrobienia.

Wrócili do swoich pojazdów. Goram nie mógł się nadziwić wielkiemu spokojowi, jaki go ogarnął, kiedy znalazł się w pobliżu Lilji. Bał się, że będzie roztrzęsiony, nie potrafi myśleć ani działać, tymczasem on miał wrażenie, jakby wrócił po długiej nieobecności do domu. To naprawdę zadziwiające, ale bardzo przyjemne i kojące uczucie. Od czasu do czasu ich ręce się dotykały, śliska tkanina ubrań szeleściła przy zetknięciu, a wtedy całe jego ciało przenikał słodki dreszcz.

W takich momentach myśl o służbie Świętemu Słońcu gdzieś się ulatniała. Niestety, wracała z bolesnymi wyrzutami sumienia.

Opowiedział Lilji i Dolgowi o wąwozie kondorów i o wrażeniach, jakich tam doznali, mówił też, że chciałby im to kiedyś pokazać.

– Z pewnością będzie jeszcze okazja – uśmiechnął się Dolg. – A teraz umieścimy twoją małą gondolę na dachu naszej; zanim zaczniemy pracę, powinniśmy też coś zjeść. Tutaj, tak daleko na północy, nie musimy się obawiać zestrzelenia.

W tej chwili ich największym zmartwieniem była powiększająca się pokrywa lodowa na północnej półkuli. Nawet by im nie przyszło do głowy, że wkrótce znajdą się w samym centrum niepojętego misterium.

3

Oczywiście światowi meteorolodzy, klimatolodzy, geolodzy i inni tego rodzaju specjaliści wiedzieli o zachodzących zmianach klimatycznych. Ale co mieli robić? Nie można przecież po prostu wybudować stalowego płotu wokół Antarktyki i zatrzymać w ten sposób rozrastającego się lodowca. Nie da się też niczym stopić antarktycznego lodu.

Te właśnie klimatyczne problemy Ram i Marco roztrząsali w Zurychu Obok wielu innych, rzecz jasna.

Tymczasem Dolg i jego dwoje przyjaciół kontynuowali swoją krucjatę. Lecieli wolno ponad majestatyczną Alaską z jej wielkimi górami i rozległymi lasami. Wszyscy dawniejsi mieszkańcy tych terenów wyemigrowali. Rejony na wschodzie, wokół Nome, Dolg potraktował szczególnie obfitym prysznicem, żeby mieszkający tam ludzie mogli jeszcze przez jakiś czas wytrwać. Następnie przecięli Cieśninę Beringa i ruszyli w stronę Syberii. Pod ich opieką znalazł się też półwysep Kamczatka, chociaż położony jest na południe od sześćdziesiątego równoleżnika. Wydawało się jednak rzeczą naturalną, że to oni się nim zajmą.

Tutaj inwazja lodu nie rzucała się tak bardzo w oczy. W dodatku Dolg przeżył miłe zaskoczenie.

– Gorące źródła? – wykrzyknął zdumiony. – Nie wiedziałem, że tu znajdują się takie zjawiska!

– Jak na twojej ukochanej Islandii – uśmiechnął się Goram. – Zatęskniłeś za nią teraz?

– Bardzo często za nią tęsknię – odpowiedział Dolg poważnie. – A teraz bardziej niż kiedykolwiek. Czy moglibyśmy wylądować?

– Naturalnie! I tak zrobiliśmy dzisiaj kawał drogi.

Był wczesny wieczór, ale chyba nie musieli się obawiać, że ktoś ich zaskoczy.

– Mieszkają tu jacyś ludzie? – zapytała Lilja.

– Oczywiście! Różne plemiona ludów Kamczatki, przede wszystkim Koriacy, ale najwięcej jest chyba Rosjan – wyjaśnił Goram, zdając sobie sprawę z tego, że w jego głosie jest ta niezwykła miękkość, która pojawia się zawsze, kiedy on zwraca się do Lilji.

– W takim razie również powinni otrzymać swoją porcję. I chyba możemy im podarować trochę bujniejszej wegetacji?