Выбрать главу

– A ty…

– Będzie tam moja mama i parę jej przyjaciółek.

– No, ojej, sama nie wiem.

– Mogłabyś zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że w ten weekend będzie sobie musiała poradzić bez ciebie?

– Nie muszę wcale dzwonić. Jeżeli nie przyjadę, nic wielkiego się nie stanie. Umawiałyśmy się, że może przyjadę, a może nie.

A więc kłamała. Miała wolny weekend. Przez parę dni nikt nie zauważy jej nieobecności.

Obok niego skoczył kot i trącił go nosem w twarz. Stephen wyobraził sobie, jak tysiące robaków obłazi mu całe ciało. Wyobraził sobie, jak robaki kłębią się we włosach Sheili. Miękkie robaki jej palców. Poczuł, że zaczyna nienawidzić tej kobiety. Miał ochotę wrzasnąć.

– O, przywitaj się z naszym nowym przyjacielem, Andrea. Polubiła cię, Sam.

Wstał i rozejrzał się po mieszkaniu. Myślał: Pamiętaj, chłopcze, wszystkim można zabić. Niektóre rzeczy zabijają szybko, inne powoli. Ale każda może zabić.

– Słuchaj – powiedział. – Masz jakąś szeroką taśmę klejącą?

– Hm, a po co ci? – Zaczęła gorączkowo myśleć. – Po co?

– Do instrumentów, które mam w torbie. Muszę skleić jeden bębenek.

– Jasne, gdzieś tu powinna być. – Poszła do przedpokoju. – Często wysyłam ciotkom różne paczki i zawsze mam rolkę taśmy. Nigdy nie pamiętam, czy ją kupiłam i kupuję nową, a potem mam całe tony taśmy. No powiedz, czy nie jestem głupia?

Nie odpowiedział, ponieważ rozglądał się po kuchni, uznając, że to najlepsze miejsce w całym mieszkaniu.

– Proszę. – Z uśmiechem rzuciła mu rolkę taśmy.

Zdenerwował się, bo nie zdążył nałożyć rękawiczek. Wiedział, że na taśmie zostawił odciski palców. Zadrżał z wściekłości. Kiedy zobaczył, że Sheila nadal uśmiecha się, mówiąc: – Dobry chwyt, przyjacielu – wtedy zamiast niej ujrzał wielkiego robaka, który zbliżał się coraz bardziej. Odłożył taśmę i nałożył rękawiczki.

– Po ci rękawiczki? Zimno ci? Co ty…?

Nie zwracając na nią uwagi, otworzył lodówkę i począł ją opróżniać.

Sheila cofnęła się w stronę pokoju. Jej radosny uśmiech przybladł.

– Jesteś… głodny?

Zaczął wyjmować półki.

Ich spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy i nagle z głębi gardła Sheili dobyło się słabe:

– Eeeeeeeeeee.

Stephen dopadł tłustego robaka w połowie drogi do drzwi.

Szybko czy powoli?

Zawlókł ją z powrotem do kuchni. W pobliże lodówki.

Rozdział siódmy

45 godzin – godzina druga

Parami.

Percey Clay, która z wyróżnieniem ukończyła inżynierię, zdobyła dyplom mechanika konstrukcji i silników lotniczych i wszystkie licencje, jakie Federalny Urząd Lotnictwa mógł nadać pilotowi – nie miała głowy do przesądów.

Mimo to, kiedy jechała pancerną furgonetką przez Central Park do bezpiecznego domu federalnego położonego w centrum miasta, myślała o starym powiedzeniu, które przesądni podróżnicy powtarzali niczym ponurą mantrę. Wypadki chodzą parami.

Tragedie też.

Najpierw Ed. A teraz druga rzecz. Percey rozmawiała przez telefon komórkowy z Ronem Talbotem z biura Hudson Air.

Siedziała z opuszczoną głową, wciśnięta między Brita Hale’a a młodego detektywa, Jerry’ego Banksa. Hale przyglądał się jej, a Banks czujnie spoglądał przez okno na samochody, przechodniów i drzewa.

– Amer-Med zgodził się dać nam jeszcze jedną szansę. – Oddech Talbota niepokojąco świszczał. Ron był jednym z najlepszych pilotów, jakich Percey znała, lecz od lat nie siedział za sterami – został „uziemiony” ze względu na stan zdrowia. Zdaniem Percey była to krzycząco niesprawiedliwa kara za grzech nadużywania trunków, papierosów i jedzenia (głównie dlatego, że sama miała na sumieniu podobne występki). – Powiedzieli, że mogą zerwać kontrakt. Ich zdaniem bomby to nie siła wyższa. Nie możemy tłumaczyć w ten sposób zawalenia zadania.

– Ale zgodzili się na jutrzejszy lot.

Chwila ciszy.

– Tak, zgodzili się.

– Daj spokój, Ron – syknęła. – Mnie nie musisz wciskać kitu. – Usłyszała, jak zapala kolejnego papierosa. Wielki, wiecznie otoczony kłębami dymu Talbot – od którego wyłudzała camele, gdy usiłowała rzucić palenie – często zapominał zmienić ubranie albo się ogolić. I nie umiał przekazywać złych wiadomości.

– Chodzi o „Foxtrota Bravo” – powiedział z ociąganiem.

– Co z nim?

N695FB był learjetem 35A Percey Clay. Nie wynikało to jednak wcale z dokumentów. Według prawa dwusilnikowy odrzutowiec był dzierżawiony przez spółkę holdingową Clay-Carney Dwa, przedsiębiorstwo w całości kontrolowane przez Hudson Air Charters Ltd., od firmy Morgan Air Leasing, która z kolei dzierżawiła go od firmy z Delaware, Transport Solutions, zależnej od spółki holdingowej La Jolla Dwa. Ten bizantyjski system zależności był całkiem legalny i dość powszechnie stosowany, ponieważ w takim układzie samoloty i wypadki lotnicze były niewyobrażalnie kosztowne.

Jednak wszyscy w Hudson Air Charters wiedzieli, że N695 „Foxtrot Bravo” był samolotem Percey. Wylatała na nim kilka tysięcy godzin. Był jej pupilkiem. Jej dzieckiem. Podczas wielu nocy, gdy nie było Eda, myśl o samolocie pozwalała jej lepiej znosić samotność. Cudowna maszyna mogła lecieć na wysokości czterdziestu pięciu stóp z prędkością czterystu sześćdziesięciu węzłów – czyli ponad pięćset mil na godzinę. Sama Percey wiedziała, że samolot potrafi lecieć wyżej i szybciej, lecz była to tajemnica, której nigdy nie zdradziła Morgan Air Leasing ani La Jolli, ani Transport Solutions, ani Urzędowi Lotnictwa.

Wreszcie Talbot powiedział:

– Wyposażenie go będzie bardziej skomplikowane, niż myślałem.

– Mów dalej.

– No dobrze – poddał się w końcu. – Stu się zwolnił.

Stu Marquard, ich główny mechanik.

– Co?!

– Ten sukinsyn po prostu się zwolnił. Właściwie jeszcze nie – ciągnął Talbot. – Dzwonił, że zachorował, ale zabrzmiało to tak śmiesznie, że musiałem popytać u paru osób. On przechodzi do Sikorsky’ego. Już go zresztą przyjęli.

Percey oniemiała.

To był ich największy problem. Odrzutowe learjety 35A były fabrycznie wyposażone w osiem miejsc pasażerskich. Aby przystosować samolot do przewozu ładunku dla Amer-Medu, trzeba było wymontować siedzenia, zainstalować amortyzowane i chłodzone przegrody i dodatkowe gniazda połączone z alternatorami. W sumie sporo pracy przy układzie elektrycznym i konstrukcji samolotu.

Stu Marquard był jednym z najlepszych mechaników. Leara Eda przygotował w rekordowym czasie. Percey nie miała pojęcia, jak bez niego uda im się zdążyć przed jutrzejszym lotem.

– Co jest, Percey? – spytał Hale, widząc grymas na jej twarzy.

– Stu odszedł – szepnęła.

Potrząsnął głową, nie rozumiejąc, o co chodzi.

– Skąd odszedł? Dokąd?

– Z firmy – wyjaśniła przybitym głosem. – Rzucił robotę. Idzie pracować do pieprzonych helikopterów.

Hale spojrzał na nią wstrząśnięty.

– Dzisiaj?

Skinęła głową.

– Przestraszył się, Percey – ciągnął Talbot. – Ludzie już wiedzą, że to była bomba. Gliny nic nie mówią, ale i tak wszyscy wiedzą, co się stało. Są zdenerwowani. Rozmawiałem z Johnem Ringle’em…

– Z Johnnym? – Młodym pilotem przyjętym w zeszłym roku. – On też odchodzi?

– Pytał tylko, czy zamkniemy na jakiś czas interes. Dopóki wszystko się nie uspokoi.

– Nie, nie zamykamy – powiedziała stanowczo. – I nie odwołujemy żadnego z zaplanowanych lotów. Firma działa jak zwykle. A jeżeli ktoś jeszcze zadzwoni z wiadomością, że zachorował, wyrzuć go.