Выбрать главу

– MZ?

– Miejsce zbrodni – wyjaśnił ostrym tonem Rhyme. – Co jeszcze? MZ jeden, Chicago.

Jeszcze niedawno Rhyme robił listę dowodów w sprawie na odwrocie sfatygowanego plakatu z Metropolitan Museum. Dziś miał sprzęt najnowszej generacji – kilka zamontowanych na ścianie ścieralnych tablic i kredę, której zapach przywodził mu na myśl wilgotne wiosenne dni spędzone w szkole na Środkowym Zachodzie, kiedy wyczekiwał lekcji przedmiotów ścisłych, a z pogardą odnosił się do dyktand i angielskiego.

Asystent posłał szefowi pełne wyrzutu spojrzenie, wziął kredę, strzepnął jakiś pyłek ze swego szałowego krawata i spodni zaprasowanych na ostry jak brzytwa kant, po czym zaczął pisać.

– Co tam mamy, Mel? Sachs, pomóż mu.

Zaczęli wypakowywać plastikowe torebki i słoiczki z popiołem, kawałkami metalu i włókien oraz drobinami plastyku. Zebrali zawartość na porcelanowych płytkach. Ludzie, którzy przeczesywali miejsce katastrofy – jeżeli dorównywali wszystkim uczniom Rhyme’a – aby oddzielić drobiny ładunku od szczątków samolotu, musieli używać zamontowanych na wałkach magnesów, specjalnych odkurzaczy i kilku przesiewaczy o gęstych sitach.

Rhyme, ekspert w większości dziedzin kryminalistyki, był autorytetem w kwestii bomb. Nie interesował się nimi specjalnie, dopóki Trumniarz nie podłożył swojej małej paczuszki w koszu biura przy Wall Street, gdzie zginęli dwaj technicy.

Wówczas postanowił nauczyć się wszystkiego na temat materiałów wybuchowych. Przeprowadzał badania z jednostką pirotechniczną FBI, jedną z najmniejszych – ale najbardziej elitarnych – komórek biura, w laboratorium federalnym, którego ekipa składała się z czternastu agentów i techników. Ich zadaniem nie było odnajdywanie amatorskich ładunków wybuchowych, jak nazywano w branży bomby, ani ich rozbrajanie. Analizowali ładunki i miejsca, w których je podkładano, tropili i klasyfikowali konstruktorów bomb i ich uczniów (w pewnych kręgach produkcję bomb uważano za sztukę i uczniowie musieli ciężko pracować, by pod okiem znanych konstruktorów opanować technologię ich wytwarzania).

Sachs grzebała w torbach.

– Bomba nie niszczy się sama?

– Nic nigdy nie ulega zniszczeniu, Sachs. Pamiętaj o tym. – Choć gdy podjechał na wózku do stołu i przyjrzał się bliżej resztkom, przyznał: – Rzeczywiście kiepsko to wygląda. Widzisz te kawałeczki? Kupkę aluminium po lewej? Metal jest strzaskany, a nie wygięty. To oznacza, że ładunek miał wysoką kruszność.

– Wysoką co? – zapytał Sellitto.

– Kruszność. Współczynnik detonacji – wyjaśnił Rhyme. – Mimo to od sześćdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent bomb przetrzymuje wybuch. Oczywiście, nie sam ładunek. Ale zawsze zostanie tyle, żeby móc go zidentyfikować. O, mamy tu sporo materiału.

– Sporo? – Dellray parsknął śmiechem. – To gorzej niż złożyć do kupy abecadło, co z pieca spadło.

– Przecież nie to mamy zrobić, Fred – odparł żywo Rhyme. – Musimy tylko złapać tego sukinsyna, który je z pieca zrzucił. – Podjechał bliżej stołu. – Jak to wygląda, Mel? Bateria, przewód, detonator zegarowy. Co jeszcze? Może kawałki pojemnika albo opakowania?

Walizki przyczyniły się do wykrycia większej liczby zamachowców niż zapalniki i mechanizmy czasowe. Nie mówiło się o tym głośno, lecz często bagaż, do którego nikt się nie przyznawał, linie lotnicze przekazywały FBI, a specjaliści federalni detonowali go, aby na podstawie skutków eksplozji opracować standardy do badań kryminalistycznych. Po zamachu bombowym w locie 103 linii Pan Am FBI zidentyfikowało sprawców nie dzięki badaniu ładunku, ale przez to, że ukryli bombę w radiu Toshiba, które leżało w walizce Samsonite razem z ubraniami. Ubrania doprowadziły agentów do sklepu w Sliemie na Malcie, a sprzedawca zidentyfikował agenta libijskiego wywiadu jako osobę, która kupiła u niego te rzeczy.

Cooper pokręcił jednak przecząco głową.

– Nic z miejsca detonacji poza elementami bomby.

– Czyli ładunek nie był w walizce ani torbie – zamyślił się Rhyme. – Ciekawe, Jak on, u diabła, podrzucił to na pokład? I gdzie? Lon, przeczytaj mi raport z Chicago.

– Trudno określić dokładną lokalizację wybuchu – czytał Sellitto – ze względu na rozległy pożar i zniszczenie samolotu. Ładunek prawdopodobnie umieszczono pod spodem, za kabiną pilotów.

– Pod spodem i za. Ciekawe, czy jest tam luk bagażowy. Może… – Rhyme zamilkł. Głowa poruszała mu się tam i z powrotem, gdy przyglądał się torebkom z dowodami. – Chwila! – krzyknął. – Mel, daj mi popatrzeć na te kawałeczki metalu. Trzecia torebka od lewej. Aluminium. Włóż to pod mikroskop.

Cooper połączył już wcześniej wyjście wideo swojego mikroskopu z komputerem Rhyme’a. Rhyme widział więc na ekranie to co Cooper. Technik położył na płytkach maleńkie drobiny metalu i wsunął pod soczewki.

W chwilę potem Rhyme powiedział do mikrofonu:

– Kursor w dół. Kliknij dwa razy.

Obraz na monitorze powiększył się.

– Zobacz! Poszycie samolotu zostało wepchnięte do środka.

– Do środka? – zdziwiła się Sachs. – To znaczy, że bomba była na zewnątrz?

– Chyba tak. Co o tym sądzisz, Mel?

– Masz rację. Łby nitów są wgięte do środka. Wybuch nastąpił na zewnątrz, to jasne.

– Może rakieta? – podsunął Dellray. – Ziemia-powietrze?

Czytając raport, Sellitto powiedział:

– Na ekranie radaru nie odnotowano żadnych punktów odpowiadających pociskom rakietowym.

Rhyme pokręcił głową.

– Nie, wszystko wskazuje na bombę.

– Ale na zewnątrz? – spytał niedowierzająco Sellitto. – Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

– Mam wyjaśnienie – zawołał Cooper. Technik w okularach powiększających i uzbrojony w ceramiczny próbnik przeglądał kawałeczki metalu z szybkością kowboja przeliczającego krowy w stadzie. – Fragmenty metalu żelaznego. Magnesy. Nie przylegają do aluminiowego poszycia, ale pod spodem jest stal. Znalazłem drobiny żywicy epoksydowej. Bomba była przytwierdzona do kadłuba magnesami, dopóki nie chwycił klej.

– Spójrz na ślady fal uderzeniowych na epoksydzie – zauważył Rhyme. – Klej nie zdążył stężeć, czyli podłożył bombę niedługo przed startem samolotu.

– Można określić rodzaj epoksydu?

– Nie. To popularna mieszanka, dostępna wszędzie.

– Nie ma nadziei na odciski palców? Powiedz prawdę, Mel.

Odpowiedzią był krótki sceptyczny śmiech. Mimo to Cooper począł sprawdzać kawałki, używając pióra świetlnego, lecz nie było widać nic prócz resztek ładunku.

– Nic.

– Chcę to powąchać – oświadczył Rhyme.

– Powąchać? – zapytała Sachs.

– Przy takiej kruszności możemy mieć pewność, że to materiał kruszący. Chcę wiedzieć dokładnie jaki.

Wielu zamachowców używało materiałów miotających – substancji, które szybko się spalały, lecz nie eksplodowały, dopóki nie umieszczono ich na przykład w rurze albo pojemniku. Najpowszechniej używanym materiałem tego typu był proch. Materiały kruszące – jak plastyk albo trotyl – wybuchają w naturalny sposób i nie trzeba ich do niczego pakować. Były drogie i trudne do zdobycia. Rodzaj i źródło pochodzenia ładunku mogło wiele powiedzieć o tożsamości zamachowca.

Sachs przyniosła torebkę do wózka Rhyme’a i otworzyła. Mocno pociągnął nosem.

– RDX – powiedział, natychmiast rozpoznając tę woń.

– To by się zgadzało z siłą kruszącą – rzekł Cooper. – Jak sądzisz, C-3 czy C-4? – zapytał.

RDX był głównym składnikiem tych dwu plastycznych materiałów wybuchowych używanych przez wojsko; cywil mógł wejść w ich posiadanie tylko nielegalnie.

– C-3 nie – odparł Rhyme, ponownie wąchając pozostałości materiału, jak gdyby to było markowe Bordeaux. – Nie ma słodkiego zapachu… W każdym razie nie tak wyraźnego. Dziwne, czuję coś jeszcze… Mel, sprawdź to w chromatografie.