Выбрать главу

– LaGuardia miała go przez chwilę. Poleciał prosto nad cieśninę Long Island. Potem zniżył lot i na jakieś dziesięć minut zniknął z ekranu radaru.

– I chcielibyście wiedzieć, jak daleko dotarł. Cieśninę przeczesują nurkowie?

– Zgadza się. Wiedzieliśmy, że gdy tylko Hansen dowie się o trzech świadkach, da drapaka. Udało się nam przymknąć go do poniedziałku. Areszt federalny.

Rhyme roześmiał się.

– Macie sędziego, który wymyśli na poczekaniu coś przekonującego?

– Tak, jakąś bajeczkę o niebezpiecznym locie – odparł Sellitto. – I o naruszeniu przepisów urzędu lotnictwa, lekkomyślnym stworzeniu zagrożenia. Nie było zgłoszenia w kontroli lotów, poza tym Hansen leciał poniżej wymaganego pułapu.

– Co na to pan Hansen?

– Zna zasady. Ani słowa do oficerów, ani słowa do ludzi z prokuratury. Adwokat wszystkiemu zaprzecza i chce wytoczyć proces za bezpodstawne aresztowanie i tak dalej, i tak dalej… Jeśli więc znajdziemy te pieprzone worki, w poniedziałek idziemy przed sąd przysięgłych i bach! – mamy go.

– Pod warunkiem – zauważył Rhyme – że w workach jest coś obciążającego.

– Na pewno jest coś obciążającego.

– Skąd wiesz?

– Bo Hansen się boi. Wynajął kogoś, żeby zabił świadków. Jednego już zlikwidowano. Wczoraj wieczorem tuż nad lotniskiem w Chicago wysadzono samolot.

A więc chcą, żebym znalazł te worki… W myślach zaczęły mu krążyć pytania. Czy można ustalić lokalizację samolotu nad powierzchnią wody na podstawie jakiegoś opadu, osadu soli albo owada rozgniecionego na przednim płacie skrzydła? Można w ogóle obliczyć czas śmierci owada? A może stężenie soli i zanieczyszczeń w wodzie? Czy podczas lotu tak nisko nad wodą silniki albo skrzydła mogły nanieść na kadłub czy ogon jakieś glony?

– Muszę mieć mapy cieśniny – zaczął Rhyme. – Schematy samolotu…

– Hm, nie po to do ciebie przyszliśmy – powiedział Sellitto.

– Nie po to, żeby znaleźć worki – dodał Banks.

– Nie? W takim razie po co? – Rhyme zmierzył młodego człowieka niechętnym spojrzeniem.

Sellitto ponownie przyjrzał się beżowej skrzynce USO. Dołączone do niej ciemnoczerwone, żółte i czarne przewody leżały skręcone na podłodze jak kłębowisko węży.

– Chcemy, żebyś pomógł nam znaleźć mordercę. Faceta, którego najął Hansen. Zatrzymaj go, zanim dopadnie dwoje pozostałych świadków.

– Tak? – Rhyme czuł, że Sellitto nie powiedział wszystkiego.

Patrząc za okno, detektyw odezwał się:

– Wygląda na to, że to Trumniarz, Lincoln.

– Tańczący Trumniarz?

Sellitto spojrzał na niego i skinął głową.

– Jesteś pewien?

– Dowiedzieliśmy się, że kilka tygodni temu wykonał robotę w Waszyngtonie. Zabił jakiegoś pracownika Kongresu, zamieszanego w handel bronią. Mamy zapis z księgi meldunkowej i dowody na to, że Hansen dzwonił z automatu do hotelu, w którym zatrzymał się Trumniarz. To musi być on, Lincoln.

Wielkie jak asteroidy i gładkie jak ramiona kobiety ziarna na ekranie monitora przestały nagle interesować Rhyme’a.

– No – powiedział cicho. – To mamy sprawę.

Rozdział trzeci

Przypomniała sobie:

Wczoraj wieczorem, ostry dzwonek telefonu wcinający się w szum mżawki za oknem sypialni.

Spojrzała na aparat z odrazą, jak gdyby to Bell Atlantic ponosił odpowiedzialność za mdłości, pulsujący pod czaszką ból i migoczące pod powiekami oślepiające światło.

Wreszcie zwlokła się na nogi i po czwartym dzwonku podniosła słuchawkę.

– Halo?

Odpowiedziało jej głuche echo połączenia radiowo-telefonicznego.

Potem głos. Chyba.

Śmiech. Chyba.

Potężny huk. Trzask w słuchawce.

Cisza.

Urwany sygnał, tylko cisza, otulona szumiącymi w jej uszach falami.

Halo? Halo?…

Odłożyła słuchawkę i wróciła na kanapę, patrząc na deszcz, na uginający się pod siłą wiatru dereń. Potem zasnęła. Pół godziny później obudził ją telefon z wiadomością, że lear dziewięć „Charlie Juliet” roztrzaskał się przy lądowaniu, a jej mąż i młody Tim Randolph zginęli.

O szarym poranku Percey Rachael Clay wiedziała już, że tajemniczy wieczorny telefon był od jej męża. Ron Talbot – który bohatersko zadzwonił do niej z wiadomością o wypadku – wyjaśnił, że połączył z nią Eda w momencie katastrofy.

Śmiech Eda…

Halo? Halo?

Percey odkorkowała piersiówkę i pociągnęła łyk. Myślała o wietrznym dniu sprzed kilku lat, gdy razem z Edem polecieli nad Jezioro Czerwone w Ontario cessną 180 – hydroplanem – i siadali z sześcioma uncjami paliwa w baku, a potem uczcili lądowanie, osuszając butelkę taniej kanadyjskiej whisky, po której oboje mieli największego w życiu kaca. To wspomnienie sprawiło, że do oczu, tak jak wtedy, napłynęły jej łzy.

– Daj spokój, Perce, już wystarczy, co? – powiedział mężczyzna siedzący na kanapie w salonie. – Proszę. – Wskazał buteleczkę.

– Dobrze – odrzekła nieprzyjemnym tonem, z ledwie powstrzymywanym sarkazmem. – Jasne. – I pociągnęła jeszcze jeden łyk. Poczuła ochotę na papierosa, ale jej nie uległa. – Po co, do diabła, dzwonił do mnie na koniec?

– Może martwił się o ciebie – podsunął Brit Hale. – Miałaś migrenę.

Podobnie jak Percey, Hale nie spał tej nocy. Talbot poinformował go o katastrofie, więc przyjechał ze swojego mieszkania w Bronxville, żeby być przy Percey. Został przez resztę nocy, pomagając jej telefonować tam, gdzie należało. To Hale, nie Percey, przekazał wiadomość jej rodzicom w Richmond.

– Nie powinien tego robić, Brit. Dzwonić na koniec.

– Ten telefon nie miał nic wspólnego z tym, co się stało – powiedział łagodnie.

– Wiem – odrzekła.

Znali się od lat. Hale był jednym z pierwszych pilotów Hudson Air i przez pierwsze cztery miesiące pracował za darmo, dopóki nie skończyły się jego oszczędności. Wtedy niechętnie zwrócił się do Percey z prośbą o jakąś wypłatę. Nie wiedział, że zapłaciła mu wtedy z własnych oszczędności, bo firma przez rok od rejestracji nie przynosiła żadnych zysków. Hale przywodził na myśl kościstego, surowego nauczyciela. W istocie jednak niezwykle trudno, było wyprowadzić go z równowagi – jego spokój był dla Percey idealnym antidotum. Poza tym był z niego niezły dowcipniś; potrafił obrócić w locie samolot i lecieć brzuchem do góry, dopóki szczególnie niesforni i nieprzyjemni pasażerowie się nie uspokoili. Często zajmował w kabinie prawy fotel obok Percey i był jej ulubionym partnerem za sterami.

– To wielki zaszczyt latać z panią – mawiał, nieudolnie naśladując Elvisa Presleya. – Bardzo dziękuję.

Ból uciskający oczy prawie zupełnie ustał. Percey straciła już kilku przyjaciół – głównie w wypadkach lotniczych – i wiedziała, że psychiczny szok po stracie działa jak narkoza na ból fizyczny.

Podobnie whisky.

Kolejny łyk z piersiówki.

– Do diabła, Brit. – Ciężko opadła na kanapę obok niego. – Do diabła.

Hale objął ją mocnym ramieniem. Oparła o nie głowę obramowaną ciemnymi puklami włosów.

– Już dobrze, maleńka – rzekł. – Co mogę dla ciebie zrobić?

Potrząsnęła głową. Na to pytanie nie było odpowiedzi.

Łyczek burbona. Spojrzała na zegarek. Dziewiąta. Lada chwila mogła przyjechać matka Eda. Przyjaciele, krewni… Trzeba zaplanować szczegóły pogrzebu…

Tyle rzeczy do zrobienia.

– Muszę zadzwonić do Rona – powiedziała. – Trzeba coś robić. Firma…

W spółkach lotniczych i czarterowych słowo „firma” miało inne znaczenie niż w pozostałych gałęziach biznesu. Firma przez duże F była żywą istotą. Mówiło się o niej ze czcią albo rozgoryczeniem, albo dumą. Czasem ze smutkiem. Śmierć Eda była ciosem dla wielu ludzi, także dla firmy, a cios ten mógł okazać się śmiertelny.