Twoją najniebezpieczniejszą bronią jest podstęp…
Kiedy Sachs przekazała jego słowa Rhyme’owi, ten rzekł:
– Wydaje się nam, że to zwłoki młodego biznesmena. Może adwokata. Spytaj Jodiego, czy Trumniarz mówił coś o próbie wejścia do sądu podczas posiedzenia przysięgłych.
Jodie nic takiego sobie nie przypominał.
– Dobra, Sachs, dzięki. – Usłyszała, jak Rhyme woła coś do Mela Coopera. – Zadzwonię później.
Kiedy odłożyła słuchawkę, Percey zapytała ją:
– Masz ochotę na jednego?
Sachs nie była pewna, czy ma. Wzdrygnęła się na wspomnienie o szklaneczce szkockiej, po której nastąpiło fiasko w łóżku Lincolna Rhyme’a. Lecz pod wpływem impulsu powiedziała:
– Czemu nie.
Roland Bell uznał, że na pół godziny może przerwać służbę.
Jodie wolał szybkiego, leczniczego kielicha, po którym skierował się do sypialni, ściskając pod pachą swój poradnik i gapiąc się na ogromny łeb łosia z zachwytem typowym dla chłopaka z miasta.
W gęstym wiosennym powietrzu rozbrzmiewała muzyka cykad i niepokojące nawoływania żab.
Patrząc przez okno w półmrok wczesnego poranka, Jodie widział snopy świateł szperaczy przenikające mgłę. Tańczące cienie kładły się po bokach – tam gdzie między drzewami przepływały pasma mgły.
Odszedł od okna, zbliżył się do drzwi swojego pokoju i wyjrzał na zewnątrz.
Dwaj strażnicy pilnujący korytarza siedzieli w małym pokoiku oddalonym o dwadzieścia stóp. Wyglądali na znudzonych i niezbyt czujnych.
Począł nasłuchiwać, lecz słyszał tylko odgłosy skrzypienia i stuki typowe dla starego domu, który szykował się do snu.
Jodie wrócił do łóżka i usiadł na zdeformowanym materacu. Wziął do ręki swój sfatygowany poradnik „Koniec z zależnością”. No, to do roboty, pomyślał.
Otworzył książkę szeroko, aż pękło klejenie na grzbiecie, po czym oderwał wąski pasek taśmy przyklejony u dołu grzbietu. Na łóżko wypadł długi nóż. Wyglądał jak zrobiony z czarnego metalu, choć w rzeczywistości ostrze wykonano z polimeru z ceramiczną impregnacją i nie sposób było go wykryć detektorem metali. Nóż był poplamiony i matowy, z jednej strony ostry jak brzytwa, z drugiej pokryty ząbkami jak piła chirurgiczna. Rękojeść oklejała taśma. Jodie sam go zaprojektował i wykonał. Jak większość niebezpiecznej broni, nie był efektowny ani piękny; miał tylko jedną zaletę – zabijał. I to doskonale.
Bez wahania wziął nóż do ręki – spokojnie dotykał też klamek i okien – ponieważ od niedawna był właścicielem nowych linii papilarnych. Skórę na opuszkach palców wypalił mu chemicznie w zeszłym tygodniu chirurg w Bernie i za pomocą lasera używanego w mikrochirurgii wyrył w świeżych bliznach nowe linie. Jego własne odciski miały się zregenerować, ale nie wcześniej niż za parę miesięcy.
Siedząc na brzegu łóżka z zamkniętymi oczami, ujrzał w wyobraźni wspólny pokój i zaczął go przemierzać w myślach, zapamiętując każde drzwi, okno, mebel, każdy kiczowaty pejzaż na ścianie, rogi łosi nad kominkiem, popielniczki, broń i wszystko, co mogło stać się bronią. Jodie miał tak dobrą pamięć, że mógłby przejść przez ten pokój z zawiązanymi oczami, nie dotykając żadnego krzesła ani stolika.
Zatopiony w myślach, skierował swe wyimaginowane kroki do telefonu w rogu i przez chwilę zastanawiał się nad systemem łączności w domu. Doskonale wiedział, jak działa (większość wolnych chwil wykorzystywał na studiowanie podręczników o systemach zabezpieczeń i łączności), miał więc świadomość, że jeśli przetnie linię, spadek napięcia spowoduje wysłanie sygnału alarmowego do panelu kontrolnego u strażników i prawdopodobnie też do biura terenowego. Dlatego linię telefoniczną lepiej zostawić w spokoju.
To nie problem, tylko czynnik.
Jego pamięć ruszyła dalej. Oglądał kamery wideo w salonie – o których strażnicy „zapomnieli” im powiedzieć. Były ustawione w kształcie litery Y – oszczędnościowym układzie, zaprojektowanym na potrzeby rządowego obiektu strzeżonego przez specjalistę od zabezpieczeń, który musiał się liczyć z ograniczeniami budżetu. Ten system też znał, wiedział więc, że ma istotną wadę – wystarczy tylko mocno stuknąć w środek soczewek obiektywu. Wówczas rozstrajała się cała optyka; ekran monitora kontrolnego stawał się czarny, ale nie włączał się alarm, czym groziło przecięcie kabla koncentrycznego.
Co do świateł… Mógł odłączyć sześć – nie, pięć – z ośmiu świateł, które widział w domu, lecz nie więcej. Przynajmniej dopóki będą żyli strażnicy. Zapamiętał lokalizację wszystkich lamp i włączników, po czym kontynuował zwiedzanie domu w myślach. Pokój telewizyjny, kuchnia, sypialnie. Myślał o odległościach, kątach widzenia z zewnątrz.
To nie problem…
Lokalizacja każdej z ofiar. Zastanawiał się, czy w ciągu ostatniego kwadransa mogli zmienić położenie.
…tylko czynnik.
Otworzył oczy. Pokiwał głową do siebie, wsunął nóż do kieszeni i wymknął się za drzwi.
Cicho wszedł do kuchni, z suszarki nad zlewem wziął ukradkiem łyżkę cedzakową. Podszedł do lodówki i nalał sobie szklankę mleka. Potem skierował się do wspólnego pokoju i począł krążyć między półkami z książkami, udając, że szuka czegoś do czytania. Mijając każdą kamerę, wyciągał rękę z łyżką w stronę obiektywu i stukał w soczewkę. Pozostawiwszy mleko i łyżkę na stole, poszedł do pokoiku strażników.
– Ty, popatrz na monitory – mruknął jeden z nich, próbując wyregulować obraz.
– Taa? – odezwał się drugi bez specjalnego zaciekawienia.
Jodie zbliżył się do pierwszego strażnika, który uniósł wzrok i zapytał:
– Wszystko w porząd…?
Dwa szybkie ruchy i obfita struga ciemnej krwi trysnęła ze starannie wykonanego cięcia w kształcie litery V na gardle. Partner strażnika wybałuszył oczy i sięgnął po broń, lecz Jodie wyszarpnął mu ją z ręki i wbił mu nóż najpierw w gardło, a potem w pierś. Mężczyzna padł na podłogę i dostał konwulsji. Głośna śmierć – tak jak Jodie się spodziewał. Ale nie mógł zadać strażnikowi więcej ciosów; potrzebował jego munduru, więc krwi musiało być jak najmniej.
Strażnik leżał na podłodze wstrząsany śmiertelnymi drgawkami i patrzył, jak Jodie zdejmuje zakrwawione ubranie. Jego oczy przesunęły się po ramieniu Jodiego i zatrzymały na tatuażu.
Jodie pochylił się, by rozebrać strażnika i dostrzegł jego spojrzenie.
– To „Danse macabre” – powiedział. – Widzisz? Śmierć tańczy ze swoją następną ofiarą. Z tyłu stoi już jej trumna. Podoba ci się?
Zapytał z prawdziwej ciekawości, choć nie spodziewał się odpowiedzi. I jej nie usłyszał.
Rozdział trzydziesty szósty
45 godzin – godzina czterdziesta trzecia
Mel Cooper w lateksowych rękawiczkach stał nad ciałem młodego mężczyzny, znalezionym w Central Parku.
– Może odciski stóp? – rzekł bez przekonania.
Linie papilarne na podeszwach stóp były równie indywidualną cechą jak linie na palcach, lecz miały niewielką wartość, jeśli nie zdobyło się wzoru odcisków podejrzanego; nie były katalogowane w identyfikacyjnych bazach danych.
– Nie zawracaj sobie głowy – mruknął Rhyme.
Kto to u diabła jest? – zastanawiał się Rhyme, patrząc na leżące przed nim zmasakrowane zwłoki. Klucz do następnego ruchu Trumniarza. I to najgorsze z możliwych uczucie, jak swędzące miejsce, którego nie można podrapać. Mieć przed sobą dowód, wiedzieć, że jest kluczowy dla sprawy, a jednocześnie nie móc go rozszyfrować.
Oczy Rhyme’a zbłądziły na wiszące na ścianie tablice z listą dowodów. Z ciałem było podobnie jak z zielonymi włóknami znalezionymi w hangarze – ważny dowód, ale o niewiadomym znaczeniu.