Выбрать главу

– Musiał szukać osłony za tym głazem – powiedział Pete. – Jak się domyślam, to jest drugi żołnierz.

– A tu jest trzeci! – wykrzyknął Jupiter.

Bob oświetlił trzeci szkielet, leżący twarzą w dół, na środku jaskini. Koło niego zobaczyli takie same mosiężne guziki, a także zbutwiałe resztki skórzanych butów i pasa z olstrem. Pistolet z czasów wojny amerykańsko-meksykańskiej leżało centymetry od palców prawej ręki szkieletu.

– To mógłby być sierżant Brewster. Pistolet i dobre buty – Jupiter potrząsnął głową ponuro. – Nic dziwnego, że trzej żołnierze nigdy nie wrócili.

– Daleko nie zdezerterowali – zauważył Pete.

– Trzej chciwi żołnierze w pogoni za łatwą fortuną – powiedział Bob.

– Ale gdzie jest mój prapradziadek? – zapytał Diego.

Bob zatoczył wokół światłem latarki. Z miejsca, w którym stali, nie dostrzegli niczego więcej. Nie wyglądało na to, by proste ściany zawierały jakieś kryjówki.

– Ktoś tych trzech zastrzelił – odezwał się Pete. – Jeśli nie don Sebastian, to kto? Albo don Sebastian stąd po prostu wyszedł.

– To możliwe – powiedział Jupiter z namysłem. – Ale jeśli załatwił wszystkich trzech, czemu ich nie zakopał i nie został tu, w ukryciu?

– Może to nie on ich zastrzelił – rozważał Pete. – No bo trzech przeciw jednemu… i to byli wyszkoleni żołnierze. Może byli tu jeszcze inni i don Sebastian nie chciał…

– To był don Sebastian – przerwał mu Bob. – Patrzcie tam! Na sam koniec jaskini! Tam jest następny pasaż i coś w nim jest!

Gdy chłopcy zbliżyli się do wskazanego miejsca, okazało się, że nie był to pasaż, a tylko niski zaułek, kończący się ślepo, trochę ponad metr dalej. W tej wnęce, niewidocznej na pierwsze wejrzenie, znaleźli czwarty szkielet, oparty o jeden z kilku leżących tam okrągłych kamieni. Resztki ubrania tym razem były odmienne. Koło szkieletu leżały srebrne, indiańskiego wzoru muszelki, a tuż przy nim dwie stare, zardzewiałe strzelby. Diego podniósł jedną z muszelek.

– To miejscowej roboty – powiedział ze smutkiem. – Myślę, że wiemy teraz, dlaczego nie widziano więcej mego prapradziadka.

Jupiter pokiwał głową.

– A więc mieliśmy rację. Don Sebastian postanowił ukryć się tutaj. Umieścił w liście do Josego Zamek Kondora, żeby mu donieść, gdzie będzie. Uciekł Brewsterowi i jego towarzyszom, wziął miecz z chaty i przyszedł tutaj. Ale żołnierze szli za nim i dopadli go w jaskini. Don Sebastian, znając jaskinię, miał nad nimi przewagę. Ukrył się w tym zaułku i gdy przedostali się przez wąski pasaż, zastrzelił wszystkich trzech, ale sam również został trafiony. W jakiś czas później trzęsienie ziemi zagrzebało jaskinię i nikt się nigdy nie dowiedział, co stało się z czterema mężczyznami.

– Ale, Jupe, dlaczego przyjaciele don Sebastiana nie przyszli tu go szukać? – zapytał Bob. – Przecież wiedzieli, że “orzeł znalazł gniazdo”.

Jupiter wzruszył ramionami.

– Nigdy się tego nie dowiemy. Może nie znali dokładnie jego kryjówki i oczekiwali dalszych wieści. Lub może trzęsienie ziemi zasypało jaskinię, nim zdołali się do niej dostać. I najpewniej zostali zabici lub ranni w walce, do której doszło wkrótce. Kiedy Jose po wojnie wrócił do domu, nie było już nikogo, kto by mu powiedział, że raport sierżanta Brewstera był niezgodny z prawdą. Jose mógł nie wierzyć, że miecz wpadł do oceanu wraz z jego ojcem, ale może sądził, że go po prostu skradziono.

– Jupe! – wykrzyknął Pete. – Miecz Cortesa! Powinien tu być, przy szkielecie don Sebastiana!

Szybko zabrali się do przeszukania wnęki, ale czekało ich rozczarowanie.

Miecza nie było!

Rozdział 18. Tajemnicza wiadomość

– Może don Sebastian schował miecz gdzieś w jaskini – powiedział Bob.

– Na wypadek, gdyby coś mu się stało – dodał Diego. – Musiał wiedzieć, że żołnierze podążają tuż za nim. Miecz Cortesa był nie tylko skarbem, ale i symbolem naszej rodziny. Prapradziadek starałby się zabezpieczyć miecz, by ocalał dla Josego.

– Szukajmy dalej! – zawołał Pete.

Mając tylko jedną latarkę, chłopcy nie mogli się rozdzielić, poszukiwania musiały więc być zajęciem długotrwałym. Długotrwałym i bezskutecznym. Jaskinia była duża, ale prawie nie było tu miejsca na schowanie choćby szpilki. Chłopcy znaleźli jeszcze jeden ślepy zaułek i kilka płytkich rys w ścianach, i to wszystko. Nie było dziur w masywnej kamiennej podłodze, żadnych gruzów skalnych, pod którymi można by coś ukryć, i żadnego miejsca, gdzie można by zakopać miecz.

– Nie sądzę, by don Sebastian, mając na karku Brewstera i jego kumpli, znalazł czas na schowanie miecza, nawet gdyby było gdzie – powiedział smutno Jupiter. – Nie, chłopaki, wygląda na to, że nie miał tu miecza ze sobą.

– Więc gdzie miecz jest? – zapytał Pete. – Wróciliśmy do punktu wyjścia!

Bob zgodził się z nim niechętnie.

– Właśnie udowodniliśmy, że wszystkie nasze domysły są słuszne, ale dalej nie mamy pojęcia, gdzie może być miecz.

– Ja… byłem tak pewien, że odpowiedź jest tuż – powiedział Jupiter. – Musieliśmy coś przeoczyć! Myślcie, co…

– Jupiter? – przerwał mu Diego, marszcząc czoło. – Skoro don Sebastian napisał “Zamek Kondora” w swoim liście do Josego, wiedział, że któregoś dnia Jose przyjdzie go tu szukać, prawda?

– Tak, przypuszczam, że zamierzał ukrywać się tu, póki Jose nie wróci.

– Ale go zabito. A teraz, jeśli nie umarł od razu, lecz wiedział, że umiera, musiał się obawiać, że Jose nie znajdzie miecza. Tak więc…

– Tak więc musiał zostawić Josemu wiadomość! – wykrzyknął Jupiter. – Oczywiście! Z pewnością by się starał. Tylko czy po tak długim czasie wiadomość będzie czytelna?

– Zależy gdzie i czym ją napisał – powiedział Pete. – Jeśli rzeczywiście coś napisał. Niczego nie widziałem przy przeszukiwaniu.

– Nie – przyznał Diego. – Ale nie szukaliśmy żadnej takiej wiadomości.

– Swoją drogą, jak by mógł zapisać tę wiadomość? – zapytał Bob. – Nie myślę, żeby uciekając zabrał ze sobą papier i atrament.

– Myślę że nie – zgodził się Diego. – Ale mógł napisać tym, co miał, chłopcy. Krwią!

– Na czym? – zapytał Pete z powątpiewaniem. – Jeśli napisał na swej koszuli czy innej części garderoby, wszystko dawno przepadło.

– Na ścianie? – podsunął Bob, rozglądając się po jaskini.

– Poważnie ranny, umierający… – dumał Jupiter. – Nie mógł się za bardzo poruszać. Zobaczmy na ścianie w tym kącie!

Schyleni nisko, oglądali skalne ściany niszy, w której zmarł don Sebastian. Jego szkielet zdawał się obserwować ich znad kamienia, o który był oparty.

– Niczego nie widzę – powiedział Pete, który starał się trzymać jak najdalej od szkieletu.

– Czy krew może przetrwać tak długo? – zapytał Bob.

– Nie jestem pewien – wyznał Jupiter. – Może nie.

Za kamieniem, koło szkieletu, Diego znalazł coś, czego przedtem nie zauważyli. Był to obtłuczony gliniany garnek. Wyglądał na indiańską ceramikę.

– Coś jest na dnie. Czarne i twarde.

Jupiter wziął garnek od Diega.

– To indiański garnek. To czarne na dnie wygląda jak wyschnięta farba.

– Czarna farba? – zapytał Bob.

Wszyscy obejrzeli garnek i popatrzyli na siebie.

– Gdyby napisał coś czarną farbą, już by wyblakło, pokryło się kurzem i było prawie niewidoczne – powiedział Pete.

– Wszyscy zabieramy się do ocierania ścian z kurzu – zakomenderował Jupiter, wyciągając chusteczkę. – Ostrożnie, Bob! Nie możemy zetrzeć ani odrobiny farby!