Выбрать главу

Delikatnie usuwali kurz ze ścian niszy. Pete pierwszy znalazł jakiś znak.

– Bob! Poświeć tu bliżej!

Na ścianie, po lewej stronie szkieletu widniały niewyraźne cztery słowa. Hiszpańskie słowa. Diego przetłumaczył je.

– Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean.

Wpatrywali się w nie i łamali sobie głowy, co mogą znaczyć.

– Dwa ostatnie słowa napisano bardzo blisko siebie. A wszystkie litery są chwiejne – skomentował Diego.

– Może schował miecz gdzieś w kominku? – zastanawiał się Pete.

– W pobliżu oceanu – podjął Bob.

– Ale jakby “deszcz” do tego pasował? – spytał Diego.

– Może jest gdzieś zakurzona beczka na deszczówkę, koło paleniska w ogrodzie – Pete zaśmiał się ponuro. – Zrozumcie, chłopaki! To żart! Nic nie znaczy!

– Po co by mój prapradziadek pisał coś, co nic nie znaczy?

– Tego by nie zrobił. Ale… Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean? – Jupiter potrząsnął głową. – Muszę przyznać, że nie widzę żadnego sensu.

– Może don Sebastian nie napisał tych słów. Może ktoś inny napisał je później – powiedział Bob.

– Nie wydaje mi się. Jestem przekonany, że don Sebastian chciał zostawić jakąś wiadomość Josemu, a farbę miał pod ręką. Jest mało prawdopodobne, żeby ktoś to napisał po jego śmierci. Gdyby ktoś tu wszedł, znalazłby cztery ciała i zameldował o tym, a my nie znaleźlibyśmy szkieletów. Nie, jestem pewien, że don Sebastian napisał te słowa. Ale…

– Może był w malignie – wtrącił Bob. – Był ciężko ranny, umierający. Mógł nawet nie wiedzieć, co pisze.

Jupiter skinął głową.

– Tak, to możliwe. Ale czuję jakoś, że te słowa razem wzięte jednak coś znaczą. Że mają znaczenie, które by Jose zrozumiał i don Sebastian wiedział o tym. Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean…

Zdawało się, że słowa rozbrzmiewały echem w jaskini. Chłopcy powtarzali je sobie w myślach, jakby słysząc je wciąż i wciąż od nowa, mogli odkryć ich sekret. Zagłębieni w myślach, nie od razu zaczęli sobie zdawać sprawę z dziwnych odgłosów, dochodzących z zewnątrz.

– Jupe! – wykrzyknął nagle Diego. – Co to? To stukanie, tam na górze?

Spojrzał na sklepienie jaskini.

– To na zewnątrz – powiedział Bob cicho. – Kroki. Ktoś jest na Zamku Kondora!

– Może to ci trzej kowboje – szepnął Diego.

– Jeśli tak, to nas nie znajdą. Zablokowaliśmy przecież wejście – powiedział Jupiter.

– Nasze ślady! – krzyknął Pete w panice. – Jeśli rozpoznają nasze ślady w błocie, będą wiedzieć, że zeszliśmy tutaj. Jak zechcą, mogą wypchnąć te kamienie w dziurze. Potem mogą…

– Chodźmy – zakomenderował Jupiter.

Przeszli spiesznie przez jaskinię do wąskiego pasażu i przeczołgali się z powrotem do mniejszej groty. W ciemnościach przykucnęli po obu stronach zablokowanego wejścia i czekali. Wkrótce dosłyszeli niewyraźne głosy.

– Schodzą w dół – syknął Pete.

Głosy z zewnątrz było słychać coraz wyraźniej. Słyszeli już nawet odgłos ślizgania się i obsuwania po stromym stoku wzgórza.

– Stańcie płasko przy ścianie po obu stronach dziury – polecił Jupiter. – Kiedy wypchną kamienie i wejdą, może nie zobaczą nas od razu. Jak nas miną, będziemy mogli wyskoczyć na zewnątrz.

Nad nimi rozległ się teraz ostry stuk obcasów na kamieniach. Głosy dochodziły wprost znad dziury! Trzy świdrujące, kłótliwe głosy!

– Co oni mówią? – szepnął Bob. – Nie mogę rozróżnić stów.

– Ja też nie – odszepnął Pete.

Przysłuchiwali się z natężeniem. Głosy dochodziły wyraźnie tuż znad dziury, były jednak dziwnie stłumione.

– Dlaczego nie starają się tu dostać? – dziwił się Diego.

– Musieli widzieć nasze ślady – szepnął Pete. – A może nie, boby weszli wprost przez dziurę.

Z dłużącą się niepewnością chłopcy czekali w ciemnościach jaskini.

– Są tam już dziesięć minut – odezwał siew końcu Bob.

Czas jakby się zatrzymał.

– Piętnaście minut – szepnął Bob. – Co oni…

Za cienką barierą kamieni kroki zaczęły się oddalać! Słychać było ślizganie i osuwanie się butów i coraz mniej wyraźne głosy. Trzej mężczyźni odchodzili!

Chłopcy odczekali następne piętnaście minut.

– Nie zobaczyli dziury! – wykrzyknął wreszcie Diego.

– Przeoczyli nas! – zawtórował mu Bob.

– Ale musieli schodzić ze wzgórza naszym tropem. Jak mogli dziury nie zauważyć? Nawet jeśli na dworze jest już ciemno – powiedział Pete.

Jupiter popatrzył na kamienie blokujące wejście.

– Dlaczego nie mogliśmy dosłyszeć słów? Skoro byli tuż nad dziurą, powinniśmy zrozumieć, co mówią.

W ciemnej jaskini zaległa cisza.

– Chłopaki – odezwał się wreszcie Pete – wyciągnijmy jeszcze kilka kamieni.

Bob zapalił latarkę i ustawił ją na okrągłym głazie. Wszyscy czterej wyciągnęli jeden z kamieni, które wepchnęli uprzednio do dziury. Potem wyciągnęli drugi. Potem trzeci.

Z zewnątrz nie wpadało ani światło, ani powiew świeżego powietrza. Z zapamiętaniem wyciągali wszystkie kamienie z wejścia do jaskini. Do wnętrza nadal nie docierało ani światło, ani wiatr, ani deszcz.

– Gdzie ono jest?! – krzyknął Diego. – Gdzie jest wyjście?

Pete wdrapał się do ciemnego otworu, odsłonił go i obmacał.

– Skała! – dobiegł ich jego stłumiony głos. – To wszystko jest lita skała!

Bob zbladł.

– To znaczy, że zamknęli nas tutaj!

Pete wysunął się z otworu. Jego oczy były rozszerzone przerażeniem.

– Nie, to nie oni. Było następne osunięcie ziemi! Na dziurze leży wielki głaz. Dlatego ci faceci jej nie zobaczyli. Tam nie ma teraz żadnej dziury! I dlatego nie mogliśmy ich wyraźnie słyszeć. Co robić? Jesteśmy uwięzieni!

Rozdział 19. Jupiter doznaje olśnienia

– Czy jesteś pewien? – zapytał Jupiter spokojnie. – Może głaz nie jest tak duży. Sprawdźmy, czy możemy go ruszyć.

Czterem chłopcom udało się wcisnąć w wąski otwór dawnego wejścia. Pete policzył do trzech i wszyscy razem wparli się w głaz, który zablokował dziurę.

– Uff! – stęknął Pete.

– Och! – Diegowi obsunęły się stopy i opadł na podłoże jaskini.

Bob i Jupiter wpierali się w blok skalny ze wszystkich sił.

Skała nie drgnęła ani o milimetr.

– To beznadziejne – jęknął Bob.

– Z równym powodzeniem moglibyśmy próbować przesunąć całe wzgórze – powiedział Pete.

Wyczołgali się z dziury i w ponurych nastrojach usiedli na ziemi.

– Nie ma powodu do paniki – odezwał się Jupiter spokojnie. – Nie możemy, co prawda, wyjść natychmiast, ale jutro od rana nasze rodziny będą nas szukać i Pico powie im o Zamku Kondora. Nie rozróżnialiśmy słów, ale głosy było słychać dobrze, więc usłyszymy szukających i oni nas.

– Nasi starzy już się chyba przyzwyczaili do nagłych wypadków – powiedział Bob ponuro.

– Chcesz powiedzieć, że zostaniemy tu przez całą noc? – jęknął Pete.

– Musimy – powiedział Jupiter pogodnie. – Ta jaskinia nie jest w końcu taka zła. Miło tu, i sucho, i powietrza pod dostatkiem. Czyste powietrze to pierwsza rzecz, na którą zwróciłem uwagę, kiedy tu weszliśmy. Skoro wejście zostało dawno temu zagrzebane, muszą być w skałach dziury i szczeliny, przez które dostaje się tu powietrze. Zresztą, może być nawet drugie wejście. Proponuję, żebyśmy się wzięli do szukania.

– Zgadzam się z Jupiterem. I w ruchu będzie nam cieplej – powiedział Diego.

Bob oświetlał latarką całą grotę, a Jupiter, Diego i Pete dokładnie badali ściany i sklepienie. Nie znaleźli jednak drugiego wyjścia.