Выбрать главу

– Ale ta ściana obok zablokowanego wejścia wygląda, jakby była cała z ziemi, i jest wilgotna. Może będziemy w stanie przekopać się przez nią – powiedział Jupiter.

– Gdybyśmy mieli odpowiednie narzędzia. A nie mamy – zauważył Pete. – Ta ściana jest zresztą pochyła do wewnątrz i nie wiadomo jak gruba.

Jupiter skinął głową.

– Proponuję więc pójść najpierw do dużej jaskini i sprawdzić, czy tam nie ma jakiegoś wyjścia.

– Przeszukaliśmy ją już wzdłuż i wszerz – oświadczył Bob.

– To prawda, ale można jeszcze raz spróbować. Poza tym i tak chciałem znów się przyjrzeć tym słowom, napisanym przez don Sebastiana – i Jupiter ruszył z powrotem przez wąski pasaż do jaskini ze szkieletami.

Zdawały się spozierać złowieszczo na chłopców i naigrawać się z nich. Bob znowu świecił wokół latarką, a pozostali uważnie oglądali ściany większej jaskini. Był w niej przepływ powietrza, ale nie było wyjścia.

– Chyba nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na pomoc albo kopać wyjście w małej jaskini – powiedział Bob.

– Ładny mi wybór! – mruknął Pete. – Nie mam ochoty ani tu zostać, ani dalej kopać.

– Skoro musimy tu zostać całą noc, proponuję skoncentrować się na naszej zagadce – powiedział Jupiter. – Popioły… Prochy… Deszcz… Ocean.

– Dla mnie to wciąż brednie – skwitował Pete.

– Może to być niezrozumiałe, ale nie są to brednie – odparł Jupiter.

– Chodźcie popatrzeć raz jeszcze.

Przykucnęli i wpatrywali się w cztery hiszpańskie słowa. Jupiter analizował je w skupieniu.

– Diego ma rację, że nie są równo rozstawione. “Popioły” stoją oddzielnie i tak samo “Prochy”, a “Deszcz” i “Ocean” są blisko siebie. Tu nawet jest jakby znak między nimi, rodzaj kreski, jakby don Sebastian chciał, żeby je czytać razem. Wiadomość może być więc taka: POPIOŁY PROCHY DESZCZ-OCEAN. Co nam to teraz mówi, chłopaki?

– Nic – odpowiedział Pete z miejsca.

– Może to, że zarówno deszcz, jak ocean są wodą – podsunął Diego.

Jupiter skinął głową,

– Tak, to jedno jest pewne.

– A może chodzi o to, że deszcz i ocean są w gruncie rzeczy tym samym – powiedział Bob. – No, bo wiemy, że deszcz faktycznie powstaje z oparów unoszących się znad oceanu. Potem para zmienia się w górze w wodę i spada w formie deszczu, który zasila rzeki i tak dalej.

– Słusznie, deszcz powstaje z oceanu i wraca do oceanu – zgodził się Jupiter. – A jaki to ma związek z prochem i popiołem?

– Proch może powstać z popiołów, ale chyba nie musi – powiedział Diego.

– Popioły nie powstają z prochów. Nie ma mowy – zauważył Pete.

– Nie – powiedział Jupiter z wolna. – Ale dalej trzeba się nad tym zastanawiać. Musi być jakiś związek, coś wspólnego w tych czterech słowach. Spróbujmy się domyślić, jaką wiadomość miały one przekazać Josemu.

Żaden z chłopców się nie odezwał.

– Dobra – powiedział w końcu zażywny przywódca – próbujcie zgadywać dalej, a tymczasem wrócimy do małej jaskini i zobaczymy, czy nie udałoby się nam przekopać na zewnątrz.

– Do kopania możemy użyć tych starych strzelb – podsunął Pete.. Bob zajrzał do swej torby rowerowej.

– Niewiele z tego się przyda, ale można wygrzebywać ziemię śrubokrętem.

W małej jaskini na powrót zbadali rozmiękłą ziemię po lewej stronie zablokowanego wyjścia. Była wilgotna i kleista.

– Padało przez cały tydzień i ziemia namokła. Musi jej być sporo między nami a zewnętrznym światem. No, to co? – Pete uśmiechnął się. – Sprawdźmy!

Chłopcy zabrali się do kopania, posługując się starymi strzelbami, śrubokrętem i płaskimi kamieniami, które znaleźli. Początkowo gliniasta ziemia była twarda, kleista i zbita. Gdy wkopali się głębiej, stawała się bardziej wodnista. Co wykopali kawałek, ciężka glina osuwała się z powrotem i musieli zdwoić wysiłki, żeby w ogóle robić jakieś postępy. Ciągle też natykali się na głazy i kamienie, które trzeba było usunąć.

Zlewał ich pot, a twarze i ubrania mieli oblepione ciężką, gliniastą ziemią. W miarę upływu czasu, coraz bardziej doskwierało im zmęczenie i głód. W końcu poczuli się zbyt wyczerpani, by kopać dalej. Zapadli w sen i nie obudzili się aż przed świtem – przed świtem na ich zegarkach.

W jaskini panowała bowiem ciągła noc. Baterie w latarce Boba były na wyczerpaniu i dawały niewiele światła. Wszyscy czterej pracowali jeszcze ciężej niż przedtem.

Było wpół do ósmej, gdy Pete wykrzyknął:

– Widzę światło!

Z zapamiętaniem i odzyskaną werwą wbijali się w głąb wąskiego otworu, który już wydrążyli, i kopali jak szaleni. Otwór stawał się coraz większy i coraz więcej wpadało upragnionego światła. Wreszcie przekopali się! W radosnym zamieszaniu wyczołgali się jeden za drugim i stanęli na otwartym stoku wzgórza w strugach deszczu.

– Hej! – zawołał Pete. – Słyszycie ten hałas? Potężny ryk wezbranej rzeki zdawał się wstrząsać całą okolicą. Diego wskazał w stronę tamy.

– Połowa tamy się zwaliła! I…

– Znikło całe wzniesienie! – stwierdził Bob.

– Patrzcie! – krzyknął Jupiter, wskazując strumień.

W dole, pod nimi, strumień, który płynął do oddalonej o milę hacjendy, przestał być strumieniem. Była bystrą, głęboką rzeką. Masa wody, lejąca się przez zburzoną tamę, zmyła wzniesienie, które oddzielało strumień od rzeki. Potoki wody płynęły teraz do morza nie jedną rzeką, lecz dwoma!

– Rany, teraz rzeka płynie wprost przez twoją hacjendę – powiedział Bob do Diega.

W tym momencie, patrzącemu ze stromego stoku wzgórza Jupiterowi zapłonęły oczy.

– Chłopaki! – wykrzyknął w zadziwieniu. – To jest odpowiedź!

Rozdział 20. Miecz Cortesa

– Jaka znów odpowiedź?! – zapytali równocześnie Pete i Bob.

Jupiter zamierzał to wyjaśnić, ale nagle wyciągnął rękę w stronę odległej drogi.

– Jacyś ludzie nadchodzą! Jeśli to ci kowboje…

Pete osłonił oczy ręką. Czterej mężczyźni biegli ku nim wąską ścieżką przez wzgórza, tą samą, którą przed tygodniem chłopcy wracali na hacjendę po ugaszeniu pożaru.

– To mój tato i pan Andrews! Szeryf i komendant Reynolds są z nimi.

Chłopcy puścili się pędem w dół wzgórza, na spotkanie nadchodzącym.

– Pete! – krzyknął pan Crenshaw. – Nic wam się nie stało?!

– Jesteśmy cali i zdrowi, tato! – Pete uśmiechnął się szeroko do ojca.

– Co wyście robili tutaj przez całą noc?! – zapytał gniewnie pan Andrews.

– To nie nasza wina, tato – tłumaczył się Bob i opowiedział, jak zostali uwięzieni w jaskini. – Osunięcie ziemi najpierw ją otworzyło, a potem, kiedy byliśmy wewnątrz, zamknęło na powrót. Ale dowiedzieliśmy się, co się stało z don Sebastianem Alvaro i tymi trzema żołnierzami!

– Wyjaśniliście więc kolejną starą tajemnicę – powiedział komendant Reynolds z uśmiechem.

– A rodzice zamartwiali się na śmierć! – odezwał się szeryf surowo. – Pico Alvaro powiedział nam o szaleńczych staraniach uratowania jego rancza i szukaliśmy was wszyscy przez pół nocy! Twój wuj, Jupiterze Jones, ze swoimi pracownikami, panem Norrisem i jego ludźmi szukają was po drugiej stronie rzeki. Powiedzcie nam lepiej, jak znaleźliście się w tej jaskini!

– Tak, proszę pana – powiedział Pete. – My…

Jupiter wpadł mu w słowa.

– Wytłumaczymy wszystko w drodze do hacjendy, proszę pana. Nie chcę, żeby mój wujek niepokoił się dłużej. Czy mógłby pan poprosić go przez radio, żeby czekał na nas przy spalonej hacjendzie?