Выбрать главу

Pierwsza grota, pierwsza próba, wielka, wykładana złotem sala zwierciadeł. Sala pychy i zarozumialstwa. Z podłogą z pajęczyny. W pewnym miejscu Shira się zapadła i o mało nie zniknęła w otchłani. Shira? Taka skromna i pokorna! To jak on sobie poradzi z całą swoją dumą i pewnością siebie?

Nie, no prawda, on nie będzie musiał sprostać takim samym próbom.

Ale co jemu jest pisane? Tego nie wiedział nikt.

Druga grota… Bezkresna, pusta przestrzeń pełna fałszywych źródeł i obietnic miłości. W tej grocie sprawdzano siłę uporu dziewczyny. Shira poradziła sobie w niej znakomicie. W trzeciej również. Tam chodziło o rozsądek i zaradność. Grota pełna olbrzymich młyńskich kamieni.

Ale to niesprawiedliwe, pomyślał nagle wzburzony. Shira niemal od urodzenia była do tego przygotowywana. Od początku wiedziała, że ma być nieskazitelnie czystym i dobrym człowiekiem. On zaś, Oko Nocy, całkiem niedawno dowiedział się, że czeka go ta trudna droga do źródła. On, wychowywany po indiańsku, według innych zasad i swoistego poglądu na to, co to znaczy „udane życie”. Z pewnością poradzi sobie w sytuacjach, gdzie chodzi o mądrość, siłę fizyczną czy wytrzymałość, jak w grocie numer dziewięć. Ale pokora, miłosierdzie i tego rodzaju łagodne uczucia… Kto może tego od niego wymagać?

Zrezygnował z rozpatrywania po raz setny fantastycznej wędrówki Shiry i oparł się o ścianę, starając się uwolnić od wszelkich myśli. Musi mieć umysł czysty na spotkanie tego, co lada chwila nastąpi.

Shira siedziała w milczeniu zdjęta lękiem. Ja nie chcę, nie chcę jeszcze raz pokonywać tej drogi przerażenia. Wiem, że nie muszę tego robić. Że powinnam zostać z Marem, kiedy stwierdzimy, że właściwy czas nadszedł. Ale co będzie, jeśli niczego nie zauważymy? Jeśli jeszcze raz zostaniemy wciągnięci przez te podstępne sieci krętych korytarzy w pełnych grozy salach? Jeśli zostanę rozdzielona z Marem i tamtymi dwoma i będę znowu musiała podjąć samotną walkę ze złem tak jak poprzednio?

Shira nie zwróciła uwagi na to, że oddycha ciężko, z trudem chwyta powietrze, a jej twarz to czerwieni się, to blednie. Znalazła się na skraju paniki i tylko uspokajająca dłoń Marca, która spoczęła na jej ręce, przywróciła jej poczucie rzeczywistości.

Tylko co to za rzeczywistość! Znajdowali się w okolicy, w której wszystko było dla nich obce.

Marco bardzo się lękał o Shirę, od chwili gdy stwierdził, jak źle znosi tę wędrówkę, przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, żeby ją chronić. Ona jednak miała Mara, a zadaniem Marca było pilnować Oka Nocy i dbać o niego, dopóki będzie w stanie.

Najchętniej towarzyszyłbym temu chłopcu aż do samego źródła, rozmyślał Marco. Ale nie mogę, ta droga nie jest obliczona na mnie. Jestem zbyt silny, dziedzictwo, jakie przyniosłem ze sobą na świat, daje mi zbyt wielką przewagę, pokonałbym wszystkie przeszkody z łatwością. Tego musi dokonać dziecko ludzi, a Oko Nocy jest najwłaściwszym kandydatem.

Mnie natomiast przeznaczono inne, bardzo niebezpieczne zadanie. Moi przyjaciele jeszcze o tym nie wiedzą. Chyba tylko Faron i może się Dolg czegoś domyśla.

Złowieszczy dreszcz przeniknął Marca. Jakby góry, czarne i spiczaste, zamknęły się wokół niego na zawsze.

Ponury, czarny nastrój otulił jego duszę niczym ciężka peleryna. Wicher przedzierał się ze świstem między szczytami, przynosząc mu przeczucie nie dającego się ukoić cierpienia i chłodu.

Czwarty w grupie, Mar, wstał ze swojego miejsca i rozglądał się dookoła. Tuż przed jego stopami zbocze załamywało się i schodziło stromo ku dolinie. Nikt chyba nie byłby w stanie tamtędy przejść. Na samym dole majaczyły jakieś straszne budowle. Fabryki, a może paradne pałace? Z miejsca, w którym stał, widział jedynie część pompatycznego kolosa. Większość doliny przesłaniały opary i dym.

Jedna myśl nie dawała mu spokoju: Jak stąd zejdziemy? Jakim sposobem uda nam się kiedykolwiek wrócić do domu?

Tak jak to teraz widział, będzie to najcięższa ze wszystkich prób.

Skierował wzrok w inną stronę. Ku górskim pustkowiom, przez które muszą przejść.

Specjalnie daleko wzrokiem nie sięgał. Postrzępione góry zamykały krajobraz, rysowały się smoliście czarne na tle tutejszego wiecznego mroku.

Marco zawołał, że czas się zbierać.

Wszyscy czworo spakowali swoje rzeczy. Ale bezradność i smutek zakradały się do ich serc, otaczały ich niczym milczące duchy z tych wichrowych gór.

2

– Spróbujmy się dowiedzieć, co z tamtymi – powiedziała Shira. – I poinformujmy ich, jak daleko sami dotarliśmy.

Wszyscy uznali, że to bardzo dobry pomysł, i Oko Nocy natychmiast zaczął telefonować.

W eterze panowała jednak cisza. Nie wydobyli z aparatu nawet najmniejszego trzasku. W ogóle nic.

– Znajdujemy się poza zasięgiem ich odbiorników – stwierdził Marco. – No, a co z grupą Rama? Może z nimi się porozumiemy?

Tym razem słychać było więcej, ale też nic poza trzaskami i jakimś dalekim, przejmującym wizgiem.

– No to jesteśmy w izolacji – powiedział Oko Nocy głucho. – Zresztą, czy można się było spodziewać czego innego?

Przygnębieni odłożyli nadajniki.

Wiatr przelatywał koło nich ze złowieszczym szumem.

– Robi się coraz chłodniej, jakby się zanosiło na śnieg – powiedział Marco.

Shira i Mar mu przytaknęli, Oko Nocy jednak urodził się w Królestwie Światła i w ogóle nic nie wiedział na temat śniegu. Jedyne, co teraz odczuwał, to dojmujące zimno, przenikające do szpiku kości; przez krótką chwilę zapragnął nawet znaleźć się w ciepłym Królestwie Światła, w indiańskim obozowisku. Zatęsknił za rodzinną wspólnotą ludzi zgromadzonych wokół ognia, za tym, by poczuć znowu w sercu ten szczególny żar, jaki daje troska o innych, o całe plemię.

Chociaż tutaj też nie był sam, jednym z najpiękniejszych uczuć, jakie w życiu poznał, była więź łącząca go z przyjaciółmi, z którymi teraz znajdował się na tych mrocznych pustkowiach. Z Markiem, Shirą i Marem oraz ze wszystkimi, którzy czekają na nich w pojazdach Madragów.

Oko Nocy nie wiedział bowiem, że większość uczestników ekspedycji wkrótce w jednym z pojazdów wyruszy do domu. Pojęcia nie miał, że J1 niedługo zabierze Chora i Sassę, i Heikego, a także Joriego, Armasa i Yorimoto i opuści Góry Czarne. Dwa wilki oraz uwolnieni jeńcy będą z nimi, kiedy nadejdzie czas przełomu. Kiro i Sol już teraz znajdowali się w drodze ku Ciemności, skąd następnie skierują się do Królestwa Światła, zabierając ze świata baśni i przygody tych, którzy byli tutaj więzieni.

Wszystko to pozostawało tajemnicą dla grupy wędrującej bez celu i żadnej dokładniejszej informacji.

Oko Nocy miał jednak wrażenie, że ów nieustanny, porywisty wiatr przynosi im zapowiedź zbliżającego się zła. Wydawało mu się to głupie, ale za nic nie mógł się pozbyć przykrego uczucia.

Tutaj, na górze, skaliste podłoże pokrywał jakiś mech. Dziwaczny jak na mech, sprawiał beznadziejne, żałosne wrażenie, czepiał się rozpaczliwie nieurodzajnej skały, która naprawdę nie mogła go wykarmić.

Oko Nocy pochylił się i pogłaskał rośliny, jakby chciał im dodać odwagi i siły, nie zdając sobie z tego sprawy, sam tym sposobem odbudowywał własną siłę, która miała mu się bardzo przydać w dalszej wędrówce.

– Musimy przejść przez tamten pasaż – powiedział Marco, wskazując ręką, który pasaż ma na myśli. – Nie wygląda on wprawdzie specjalnie zachęcająco, ale mam wrażenie, jakby z jakiegoś powodu na nas czekał.

Wszyscy odczuwali to samo, to przejście mogło się okazać groźne.

Kiedy dotarli do rozpadliny, będącej jedynym wyjściem stąd, jeśli nie chcieli się wspinać po sterczących ostro w górę szczytach, zaczęli się domyślać, o co w tym wszystkim chodzi. Żałosny szept wiatru narastał do potężnego wycia. Żeby się w ogóle nawzajem słyszeć, musieli wrzeszczeć ile sił w płucach.