Выбрать главу

– To możliwe, ale wątpię, żeby o to chodziło. Myślę, że raczej ktoś stara się odstraszyć ludzi od jaskini. Pamiętaj, że Daltonowie kupili ranczo dawno temu, a dopiero przed miesiącem zaczęły się wszystkie kłopoty, jęki i wypadki.

– Ale, Jupe, jeśli ktoś stara się przestraszyć ludzi podszywając się pod El Diablo, jak to się stało, że nie pokazał się nikomu oprócz nas? Dlaczego nie pojawił się, kiedy pan Dalton z szeryfem przeszukiwali jaskinię?

– Jeszcze tego nie wiem – przyznał Jupiter. – Z drugiej strony jednak, jęki zawsze ustawały w momencie, gdy ktoś wchodził do jaskini. Dopiero dziś, kiedy udało nam się dostać do środka niepostrzeżenie, jęk rozbrzmiewał nadal i ukazał się fałszywy El Diablo. Co prowadzi mnie do wniosku, że widzieliśmy dziś El Diablo, ponieważ jęk nie ustał.

– To wszystko nie ma sensu – powiedział Pete. – Jak myślisz, dlaczego ktoś działa tak dziwnie?

– Nie wiem – wyznał Jupiter niechętnie. – Ale wiem jedno, wyjaśnienie tajemnicy Jęczącej Doliny jest związane nie tylko z naturalnymi czynnikami wywołującymi jęczący dźwięk. Sięga gdzieś głębiej. Musimy się dowiedzieć, co oznaczały odgłosy kopania, które słyszeliśmy przedtem.

– Ojej, zapomniałem o tym zupełnie. Może w jaskini jest jednak kopalnia diamentów, jak myślisz, Jupe?

– Zeszłego wieczoru znalazłem diament. Dziś słyszeliśmy, że ktoś kopie. Logika wskazuje, że może tu chodzić o kopalnię diamentów, którą ktoś stara się zataić.

– Może powinniśmy powiedzieć panu Daltonowi o wszystkim, co dotąd odkryliśmy – Pete poczuł zaniepokojenie.

Jupiter zmarszczył się. Niechętnie przyznawał, że Trzej Detektywi nie mogą sobie poradzić sami w jakiejś sytuacji. Wiedział jednak, że bywają wypadki, kiedy zadanie przerasta możliwości trzech chłopców.

– Być może masz rację – powiedział niechętnie. – Weź pistolet El Diablo i postarajmy się znaleźć drogę wyjścia z jaskini.

Pete zapalił świecę i chłopcy zabrali się do sprawdzania tuneli.

Raptem powierzchnia stawu, dotąd ciemna i nieruchoma, zaczęła lekko falować. Potem nastąpił plusk i odgłos głośnego oddechu. Chłopcy stali jak skamieniali z latarkami skierowanymi na staw.

Mroczne lustro wody pękło i wyłonił się zeń czarny, lśniący kształt. Woda kapała z jego połyskliwej skóry, mieniąc się w świetle latarek. Jupiter i Pete patrzyli ze zgrozą na wychodzące ze stawu, czarne, lśniące stworzenie.

ROZDZIAŁ 14. Czarne, lśniące stworzenie

– Co tu robicie, chłopcy? – zapytało stworzenie.

Nagle zdali sobie sprawę z tego, co widzą przed sobą. Był to człowiek w czarnym gumowym ubraniu nurka. Na stopach miał płetwy, niósł podwójny zbiornik tlenowy, pomalowany na czarno, głowę i twarz skrywała gumowa maska.

– Coś takiego! – wykrzyknął z ulgą Pete.

Jupiter wziął się błyskawicznie w garść. Wyprostował się na całą swą wysokość i przybrał wyraz, który nadawał jego okrągłej buzi bardziej dorosły wygląd. Był to jego stary trik, który stosował, gdy czekała go trudna rozmowa z dorosłymi.

– Co pan tu robi? – zapytał głębokim głosem. – Jesteśmy tu za zgodą właścicieli tego rancza. Pan najwyraźniej wszedł ukrytym wejściem, które prowadzi z morza. Pan narusza cudze prawa. Pan jest intruzem.

Nurek ściągnął gumowe okrycie głowy. Odpiął zbiorniki tlenowe i odłożył je na bok. Był przystojnym blondynem i uśmiechał się szeroko do Jupitera.

– No, synu, mówisz niemal tak dostojnie i groźnie jak admirał – powiedział. – Nie kwestionuję waszego prawa do przebywania tu. Dziwię się tylko, co dwaj chłopcy robią w Jaskini El Diablo o tak późnej porze.

– Admirał? – Jupiter zastanawiał się przez chwilę. – Oczywiście! Pan jest płetwonurkiem marynarki wojennej, prawda? Macie tu manewry koło wysp.

Nurek spoważniał.

– Tak, zgadza się. Jesteśmy tu w ściśle tajnej misji treningowej. Musicie mi przysiąc, chłopcy, absolutną dyskrecję. Czy widzieliście przypadkiem w morzu coś, co wydawało wam się niezwykłe?

– Nie – odpowiedział Pete.

– Absolutnie nic – zapewnił Jupiter. Nagle strzelił palcami, przypominając sobie coś. – Z wyjątkiem tego kształtu.

– Jakiego kształtu? – zapytał nurek.

Teraz i Pete sobie przypomniał.

– Długa, ciemna rzecz, która przepłynęła obok nas w oceanie.

– To była łódź podwodna, Pete! – wykrzyknął Jupiter z ożywieniem. – Mała łódź podwodna. Dlatego to było takie sztywne i posuwało się tak równo. Ale dlaczego nie słyszeliśmy maszyn? Dźwięk niesie się bardzo daleko pod wodą.

Twarz płetwonurka zasępiła się.

– Sprawa jest bardzo poważna, chłopcy. Łódź podwodna, którą widzieliście, jest ściśle tajna. Zwłaszcza technikę wyciszania maszyn chroni się tajemnicą wojskową. Obawiam się, że muszę was zatrzymać.

– Zatrzymać? – jęknął Pete.

– Łódź podwodna, która porusza się tak cicho, że nie może być wykryta echosondą, ma niezwykłe znaczenie, Pete – powiedział Jupiter z powagą. – Jednakże możemy udowodnić, że nie ma potrzeby nas zatrzymywać, panie…

– Kapitan Grane. Paul Crane – przedstawił się przybysz. – Przykro mi, ale jestem zmuszony zatrzymać was do chwili, kiedy admirał będzie mógł was przesłuchać.

Jupiter skinął głową ze zrozumieniem. Starał się wyglądać godnie, co nie jest łatwe, kiedy się ma na sobie tylko kąpielówki i pas przeznaczony dla nurków.

– Jestem Jupiter Jones, a to jest Pete Crenshaw – powiedział sięgając do jednego z wodoszczelnych pojemników przyczepionych do pasa. – Ufam, że ten dokument zaświadczy o naszej odpowiedzialności.

Wręczył kapitanowi jedną z ich kart wizytowych i specjalne zaświadczenie wystawione przez Reynoldsa, komendanta policji w Rocky Beach. Crane przeczytał uważnie karty.

– Tak się składa, że pracujemy teraz nad pewnym ważnym przypadkiem – mówił dalej Jupiter. – To powód, dla którego znaleźliśmy się w tej jaskini. Jestem pewien, panie kapitanie, że admirał wyraziłby zgodę na pana współpracę z nami.

Paul Crane spojrzał na Jupitera i zawahał się. Pierwszy Detektyw potrafił zaimponować, gdy zachowywał się tak poważnie i profesjonalnie.

– Sądzę, że na podstawie tych dokumentów można wam zaufać – powiedział w końcu.

– Może zechce pan skomunikować się ze swym okrętem – zasugerował Jupiter. – Załoga mogłaby skonsultować się natychmiast z komendantem Reynoldsem w Rocky Beach. Jestem pewien, że poręczy za nas.