Выбрать главу

Na twarzy Jupitera pojawił się wyraz zamyślenia.

– I ukradł diamenty ubezpieczone w pańskiej firmie? – zapytał.

– Tak. Mniej więcej rok temu. Nie popełnił żadnej kradzieży, odkąd opuścił Europę, i sądzono już, że zaniechał tego procederu albo nawet, że nie żyje. Kiedy jednak skradziono diamenty, nie ulegało wątpliwości, że to sprawka Schmidta. Sposób, w jaki dokonano kradzieży, wskazywał wyłącznie na niego.

– Modus operandi, czyli metoda działania – przytaknął Jupiter – to bardzo ważne.

– Dzięki temu schwytano wielu kryminalistów, zwłaszcza zawodowych złodziei. Nie zmieniają oni, poza drobnymi szczegółami, systemu dokonywania rabunku.

– Słusznie, Jupiterze – potwierdził pan Reston. – Kradzież była bez wątpienia dziełem Lasla Schmidta. Zrozumieliśmy, że odczekał aż sprawa przycichnie, i działa znowu. Jest oczywiste, że spędził w tym kraju lata na wypracowaniu sobie nowej osobowości. Obecnie występuje w podwójnej roli – złodzieja Schmidta i drugiej osoby, szacownej i nie budzącej żadnych podejrzeń.

– I pan nie wie, kim jest ta druga osoba – wtrącił Bob. – To może być każdy z naszego otoczenia.

Reston skinął głową.

– Dokładnie tak, Bob. Wiem tylko, że jest w tej okolicy. Sprzedał dwa diamenty i dzięki temu go wytropiłem. Jeden z nich sprzedał w Reno w Newadzie, drugi w Santa Carla.

– W Newadzie! – wykrzyknęli Bob i Pete równocześnie, a Pete dodał:

– A myśmy myśleli, że to pan jechał tym samochodem z Newady, który zepchnął nas w przepaść!

– Nie, chłopcy. Jechałem do Jęczącej Doliny, gdy zobaczyłem przy drodze rowery. Zatrzymałem się, by sprawdzić, co się stało z właścicielami. Byłbym wam pomógł wydostać się na drogę, ale zobaczyłem nadjeżdżające samochody i wiedziałem, że ktoś się wami zajmie. Wolałem nie ujawniać jeszcze mojej tutaj obecności. Myślę, że Schmidt zidentyfikował mnie w Newadzie. Starałem się go zwieść, zakładając tę klapkę na oko i lepiąc sobie bliznę na policzku przed przybyciem do Santa Carla. Obawiam się jednak, że moja maskarada na nic się nie zdała. Nie chciałbym, by Schmidt wiedział, że wciąż jestem na jego tropie.

W trakcie całej rozmowy Jupiter w głębokiej zadumie błądził wzrokiem po ciemnej grocie, przygryzając wargę. Teraz błysk ożywienia pojawił się w jego oczach.

– Te diamenty, proszę pana – powiedział wolno – to jakiś szczególny rodzaj, prawda?

Reston popatrzył na niego ze zdziwieniem.

– Ależ tak, Jupiterze. Widzisz, nie skradziono ich z jakiejś pracowni biżuterii czy sklepu. Zrabowano je ze specjalnej wystawy w muzeum w San Francisco. Są to…

– Nieobrobione diamenty – dokończył Jupiter. – Nieoszlifowane, dokładnie takie, jakie wydobywa się w kopalni diamentów. Są przy tym zdatne jedynie do użytku przemysłowego.

– Nie rozumiem, skąd ty to wiesz – zdumiał się Reston – ale masz rację. To były nieobrobione diamenty, ale tylko kilka z nich to diamenty przemysłowe. Wystawa prezentowała diamenty z różnych części świata, w stanie naturalnym. Ponieważ wyglądają one jak zwykłe kamienie i ekspozycja miała miejsce w muzeum, nie była specjalnie strzeżona. Schmidt nie napotkał wielkich trudności w popełnieniu kradzieży. Większość diamentów to cenne klejnoty, choć w stanie surowym są trudne do rozpoznania. Ale jak na to wpadłeś, Jupiterze?

– Znalazłem jeden z nich tu, w jaskini. Myślę, że Ben i Waldo znaleźli resztę.

– A więc moje przypuszczenia były słuszne. Diamenty są w jaskini! – powiedział Reston.

Jupiter przytaknął z powagą.

– Myślę, że pański Laslo Schmidt ukrył je tu zaraz po popełnieniu kradzieży. Sądził zapewne, że będą tu bezpieczne, póki sprawa na tyle nie przycichnie, że będzie mógł je zacząć sprzedawać. Tylko że Ben i Waldo prowadząc swe poszukiwania w jaskini, znaleźli je i myśleli, że odkryli kopalnię diamentów.

– Przecież w tym rejonie nie ma diamentów – powiedział Reston.

– Nie ma, proszę pana, ale ci dwaj zawsze wierzyli, że są. Pamiętam, pan Dalton mówił, że szukali zarówno złota i srebra, jak i kamieni wartościowych. Diamenty skradzione przez Schmidta nie różnią się od tych, które znajduje się w złożu, prawda?

– Tak – przyznał Reston. – Ale czy nie wydało im się dziwne, że znaleźli wszystkie diamenty w jednym miejscu?

Jupiter potrząsnął głową.

– Nie sądzę, by stary Ben tak je znalazł! Jak pan wie, jesteśmy dokładnie na Uskoku San Andreas. To miejsce, gdzie występują stale trzęsienia ziemi. Jaskinia jest pełna pozostałości po dużym wstrząsie, który miał miejsce parę lat temu. Od tego czasu zdarzyło się wiele małych.

– Myślisz, że tu było niedawno trzęsienie ziemi? – zapytał Pete.

– Tak właśnie myślę. Sądzę, że mały wstrząs, jakiś miesiąc temu, naruszył miejsce, w którym były ukryte diamenty. Ben i Waldo, kopiąc jak zwykle, znaleźli je rozrzucone wśród ziemi i kamieni i myśleli, że znaleźli całe złoże.

– Coś takiego! – wykrzyknął Pete.

– To zupełnie możliwe – przyznał Reston. – Jednakże, chłopcy, musicie pamiętać, że detektyw powinien brać pod uwagę wszystkie możliwości. A jest jeszcze jedna. Ben i Waldo mogą być złodziejami, którzy ukryli tu diamenty, a teraz chcą je odnaleźć po trzęsieniu ziemi.

Jupiter zaczerwienił się.

– Oczywiście. Powinienem wziąć to pod uwagę.

– Ale, proszę pana – odezwał się Bob – Ben i Waldo mieszkają tu od dawna! To miejscowi ludzie. Niemożliwe, aby przyjechali dopiero pięć lat temu z Europy!

Reston uśmiechnął się.

– Przypomnij sobie, co mówiłem o Schmidcie, Bob. To mistrz maskowania się. Może się ukrywać pod postacią jednego z nich.

– Rzeczywiście, to możliwe – przyznał Bob.

– Jedynym sposobem dojścia prawdy jest odszukanie w tej chwili obu poszukiwaczy – powiedział Reston.

– Chodźmy do groty, w której kopał Ben, i spróbujmy znaleźć wyjście, którym opuścili jaskinię. To nas może doprowadzić do nich. Ale któryś z was, chłopcy, musi wrócić na ranczo i wezwać szeryfa. Będziemy mieli dla niego pewne dowody rzeczowe.

– Najlepiej, żeby poszedł Pete. – powiedział Jupiter.

Pete'owi wydłużyła się mina.

– Dlaczego ja! – zaprotestował. – Właśnie teraz, gdy mamy zakończyć sprawę!

– Jupiter ma rację – poparł wybór Reston. – Bob nie jest w zbyt dobrej formie, z obolałą nogą, a Jupitera wolałbym mieć ze sobą. Przy tym zdajesz się być najszybszy, Pete. W zespole każdy robi to, w czym jest najlepszy.