Выбрать главу

– Tylko że dziury, które otworzyliśmy – powiedział Waldo – spowodowały, że jaskinia zaczęła znowu jęczeć. Z początku było to dla nas korzystne. Ten dźwięk odstraszał ludzi, bali się wejść do jaskini. Potem pan Dalton z szeryfem zaczęli ją przeszukiwać. Zdecydowaliśmy, że w czasie, kiedy Ben kopie, ja będę na górze obserwował drogę. Jak tylko ktoś się zbliżał do jaskini, dawałem mu znać. Zamykał otwory i czekaliśmy, aż intruzi sobie pójdą.

Ben zachichotał.

– Wszystkich wyprowadziliśmy w pole! Ani Dalton, ani szeryf nie mieli pojęcia, co się dzieje. Was, chłopcy, sam raz wykurzyłem z jaskini. Nie mogę tylko dojść, jak żeście się dzisiaj dostali do środka i Waldo was nie zobaczył.

Jupiter opowiedział o ich fortelu z kukłami i o podwodnej wyprawie. Dwaj starzy panowie słuchali z podziwem.

– To ci heca! – roześmiał się Ben. – Muszę powiedzieć, że sprytne z was chłopaki. Przechytrzyliście nas, jak się patrzy, tak, panie!

– To nie jest śmieszne, panie Jackson – powiedział Reston surowo. – Przywłaszczenie ukradzionych przedmiotów jest także przestępstwem.

Ben uśmiechał się z zakłopotaniem.

– Nie wiem, czy myśleliśmy o tym w ten sposób. Może w końcu oddalibyśmy wszystko, gdzie należy. Ale myśmy nigdy nie natrafili na żadne złoże i wydobywanie tych diamentów było dla nas wielką przygodą. Przez jakiś czas czuliśmy się jak prawdziwi poszukiwacze. Może to nie było zgodne z prawem, ale myśleliśmy, że nie krzywdzimy nikogo poza złodziejem. W każdym razie dopóki nie zdecydujemy, co robić ze znalezionym skarbem.

– A wypadki, jakim ulegali ludzie na ranczu? – zapytał Bob z oburzeniem. – A ten głaz, który o mało nas nie zabił?

– To były naprawdę zwykłe wypadki – powiedział Waldo. – Zdarzają się tu ciągle. Ludzie są podenerwowani tym zawodzeniem i postępują nieostrożnie. Dlatego było ich więcej niż zwykle. Głaz, który o mało na was nie spadł, to moja wina. Obserwowałem was i niechcąco kopnąłem kamień, który się stoczył. Nigdy nie chcieliśmy nikomu wyrządzić krzywdy.

Reston patrzył z namysłem na dwu starych ludzi.

– Zdecyduję później, co z wami zrobić – powiedział wreszcie.

Położył na stole swój pistolet i zaczął zbierać diamenty do skórzanego woreczka. Ben i Waldo obserwowali go ze smutkiem.

– Postępowaliście głupio – mówił Reston – ale odzyskaliście skradzione diamenty. Może rzeczywiście zamierzaliście je zwrócić, kto wie? Teraz mam ważniejszą sprawę na głowie. Muszę ścigać złodzieja.

– Myślałem właśnie o Schmidcie, proszę pana – odezwał się Jupiter. – Na pewno wiedział, że Ben i Waldo kopią w jaskini, i musiał przypuszczać, że znajdą diamenty. Sądzę, że czekał, aż skończą pracę dla niego. Proponowałbym zastawienie na niego pułapki. Jestem przekonany, że przyjdzie tu po swój łup.

W tym momencie za nimi rozległ się stłumiony głos:

– Jesteś bardzo bystry, chłopie. Właśnie przyszedłem!

Zaskoczenie było całkowite. Zdumieni odwrócili się w stronę drzwi. Stał w nich fałszywy El Diablo! Jego zamaskowana twarz była młoda i nieruchoma, tak jak zapamiętali ją dobrze Jupe i Pete. W lewej ręce trzymał wycelowany w nich wszystkich pistolet.

– Bez niepotrzebnej brawury, chłopcy – powiedział spokojnie Reston, spoglądając kątem oka na swój pozostawiony na stole rewolwer. – Jeśli to Schmidt, jest bardzo niebezpieczny. Nie ruszajcie się z miejsca.

– Bardzo rozsądna rada – padło chrapliwym głosem zza maski. – I to istotnie jest Schmidt. Nie próbuj sięgać po rewolwer, Reston. – Gestem nakazał im przesunąć się pod ścianę. Gdy wykonali polecenie, mówił dalej: – Ty, mniejszy chłopcze, weź sznur tam z kąta i zwiąż Restona. Szybko!

– Zrób to, Bob – powiedział Reston.

Opanowując gniew, Bob wziął kawałek sznura z leżącego zwoju i związał nogi i ręce Restona. Schmidt odsunął go i sprawdził węzły. Usatysfakcjonowany zadysponował:

– Teraz wy dwaj zwiążcie starych!

Jupiter i Bob posłusznie wykonali rozkaz, następnie na polecenie Schmidta Bob spętał Jupitera i wreszcie sam bandyta uczynił to z Bobem. Usadowił ich wszystkich na podłodze pod ścianą, po czym podszedł do stołu i zabrał skórzany woreczek.

– Muszę wam wyrazić moje podziękowanie za przygotowanie mi diamentów – powiedział z ironią. – Zaoszczędziliście mi kłopotu z wykopywaniem ich po trzęsieniu ziemi. Oczywiście miałem was cały czas na oku. Nie po to kradłem te diamenty, by dać się ich łatwo pozbawić. A wy, chłopcy, byliście nieco namolni, ale nie dorośliście jeszcze, żeby mnie przechytrzyć. Jak zobaczyłem ten sprzęt do nurkowania, od razu wiedziałem, co knujecie. Zdenerwowało mnie trochę, kiedy zdałem sobie sprawę, że Reston znowu depce mi po piętach, ale wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Zachichotał, skłonił się kpiąco i opuścił chatę.

– Powinienem się był domyślić, że nas obserwuje – mruczał ze złością Jupiter. – Kiedy nas złapał w jaskini, domyślał się, że wiemy o kopaniu. Było je tam przecież słychać.

– Nie obwiniaj siebie, Jupiterze – powiedział Reston. – To ty miałeś rację. Wyciągnąłeś z tego, co widziałeś, prawidłowe wnioski. Moją rzeczą było domyślić się, że Schmidt wykorzystuje tych dwóch starych ludzi.

– Miałeś do końca rację, Jupe – odezwał się Bob. – Złodziej przyszedł!

Jednak Jupiter nie odczuwał satysfakcji.

– Co z tego, że rozwiąże się tajemnicę, jeśli nie można nawet zobaczyć twarzy przestępcy. Ucieknie i nie będziemy nigdy wiedzieli, jak wygląda. A pan Reston będzie musiał od nowa zacząć…

Jupiter urwał w połowie zdania. Siedział z otwartymi ustami, wpatrując się w przestrzeń. Był jakby w transie.

– Jupe?

– O co chodzi, Jupiterze?

Jupiter mrugał oczami, jakby wszedł nagle do jasnego pokoju po długim nocnym spacerze.

– Musimy się natychmiast uwolnić! – zawołał, szarpiąc się w swych więzach. – Szybko, musimy go złapać.

Sam Reston potrząsnął ponuro głową.

– Za późno, Jupiterze. Jest już daleko.

– No, nie wiem – odparł Jupiter.

– Czego nie wiesz? – zapytał Bob.

Jupiter nie zdążył odpowiedzieć. Na dworze rozległ się tętent kopyt końskich. Po chwili drzwi chaty rozwarły się gwałtownie i pojawił się w nich wysoki, nieznajomy mężczyzna. Patrzył zdziwiony na związaną piątkę.

– Co, u licha, tu się dzieje?! Doprawdy, chłopcy, można było oczekiwać od was więcej rozsądku.

Bob i Jupe spoglądali skonsternowani na nieznajomego. Wtem ponad jego ramieniem dostrzegli miłe, bliskie twarze. Pete i pani Dalton! Uśmiechnęli się do nich z bezgraniczną ulgą.