Выбрать главу

Jupiter potrząsnął głową.

– Nie możemy pokazywać miast ani wieżowców. Chciałbym, żeby to wyglądało tak, jakby ogromne mrówki atakowały jaskinię!

Pete i Bob spojrzeli na Jupitera z wyrazem zaskoczenia.

– Masz zamiar wyświetlić ten film w jaskini?

Jupe kiwnął głową.

– Będziemy mieli wszystkie efekty dźwiękowe, ponieważ w tym projektorze zamontowany jest głośnik. Także obraz będzie super, bo zauważyłem szerokokątne soczewki. Ale najważniejsze jest to, że projektor może pracować na bateriach, dzięki czemu będziemy mogli uruchomić go tam, na miejscu.

– Pod tym względem mieliśmy kupę szczęścia – stwierdził Pete – bo tata specjalnie przerobił ten projektor tak, żeby można było z niego korzystać również w czasie pracy w plenerze.

– Wiecie co – wtrącił się Bob. – Obejrzyjmy do końca szpulę, która jest założona w tej chwili. A Jupe i ja wpadniemy tu któregoś wieczoru, żeby zobaczyć resztę.

Pete wzruszył ramionami.

– Wszystko mi jedno. Jeżeli wolicie zacząć oglądanie filmu od końca, to nie mam nic przeciwko temu.

Bob zgasił światła i na ekranie znowu pojawiły się monstrualne owady. Chłopcy oglądali kolejne sceny w milczeniu, reagując tylko od czasu do czasu cichymi pomrukami na szczególnie zaskakujące albo przerażające zwroty akcji. Kiedy film się skończył, przez dłuższą chwilę siedzieli nieruchomo z wypiekami na twarzy, wciśnięci w oparcia foteli.

– Ale bomba! – przerwał milczenie Bob. – Naprawdę fajowe obrazki. Nie będę mógł się doczekać obejrzenia całości.

Pete zaczął przewijać szpulę z powrotem.

– Czy to wystarczy, jak myślisz? – spytał, spoglądając na Jupitera.

Jupiter uśmiechnął się.

– Powinno doskonale spełnić swoje zadanie.

– To świetnie – powiedział Pete. – Ciągle jednak nie rozumiem, po co chcesz to zrobić. Komu chcesz to pokazać w tej jaskini? Temu umarlakowi czy duchowi, który do nas telefonował?

– Być może – przyznał Jupe. – Przede wszystkim jednak chciałbym się dowiedzieć, jak się zachowa pewien żartowniś, kiedy zobaczy, że to jemu spłatano figla.

– Żartowniś? – spytał Bob. – Nie wydaje mi się, aby pan Carter żartował, strasząc nas strzelbą.

– Nie miałem na myśli pana Cartera – oświadczył spokojnie Jupiter.

– Nie? – upierał się Bob. – Zapomniałeś może, że on mógłby być tym żyjącym potomkiem starego Cartera, o którym wam mówiłem. Labrona Cartera, który stracił majątek, budując tunel w Seaside, a potem popełnił samobójstwo, ponieważ był zrujnowany. Sam powiedziałeś, że on z pewnością wie o istnieniu tunelu i jaskini. No i mógł także próbować odegrania się na ludziach z Seaside za bankructwo ojca. Poza tym, mając taki charakter, jest idealnym typem faceta, który mógłby się porwać na coś takiego!

Jupiter zrobił kwaśną minę.

– Nie, pan Carter nie jest człowiekiem, który wymyślił tego smoka w jaskini.

– Czemuż to? – wtrącił się Pete. – Skąd masz tę pewność?

– To proste – odparł Jupe. – Kiedy poszliśmy do pana Cartera, narobił on mnóstwo krzyku. Ale nie wyglądał na faceta, który złapał przeziębienie. A potem rozmawialiśmy z człowiekiem, który wyspecjalizował się w konstruowaniu urządzeń, służących straszeniu ludzi. Jeżeli dobrze pamiętacie, był przeziębiony. Jego osoba kojarzy mi się więc ze smokiem, ponieważ ten smok kasłał!

Bob zamrugał oczami.

– Myślisz, że tym żartownisiem, który zrobił smoka, jest Arthur Shelby? To znaczy… jeżeli w rzeczywistości nie jest to żywy smok, tylko sztuczna konstrukcja.

Jupe kiwnął głową.

– Można by także podejrzewać o to pana Allena. On dużo wie na temat smoków. Ale przypuszczam, że to jednak Shelby.

– Ale dlaczego właśnie on? – spytał Bob. – Robi te swoje straszaki, żeby ludzie nie zawracali mu głowy w jego domu. Ale co może mieć wspólnego z jaskinią? Ona nie jest przecież jego własnością.

– Tego właśnie spróbujemy dowiedzieć się dziś wieczorem – powiedział Jupe, a potem spojrzał na zegarek. – Proponuję, żebyśmy zaczęli się przygotowywać.

– Zapominacie jeszcze o kimś – powiedział Pete. – Wymieniliście tylko Cartera, Allena i Shelby'ego. A było tam przecież jeszcze dwóch ludzi. Widzieliśmy ich na własne oczy!

– Masz rację! – dodał Bob. – Dwóch nurków! Przed zniknięciem wspomnieli o tym, że muszą zabrać się do roboty.

Pete poklepał wielkie pudło, służące projektorowi za futerał. Potem spojrzał na Jupitera.

– No więc? – zapytał. – Co myślisz o tych dwóch facetach? Nie wydaje ci się, że oni mogą mieć coś wspólnego z tą sprawą?

Jupiter przytaknął ruchem głowy.

– Oczywiście, tak. Gdyby się pokazali dziś wieczorem, proponuję wyświetlić ten twój film właśnie dla nich, żeby się trochę rozerwali.

– A jeżeli pokaże się smok? Co wtedy? – spytał Pete.

Jupe znowu kiwnął głową.

– W takim razie powinno być jeszcze ciekawiej. Słyszeliście chyba o tym, że zwykła mysz może przestraszyć słonia. Pozostaje nam tylko sprawdzić, czy mrówce uda się przerazić smoka!

Nadbrzeżne urwisko w Seaside okryte było mrokiem nocy. Kierowany sprawną ręką pana Worthingtona rolls-royce łagodnie wyhamował i zatrzymał się przy krawężniku wąskiej i cichej uliczki.

Bob wyskoczył pierwszy i rozejrzał się po spokojnym zaułku.

– Jupe, dlaczego stanęliśmy tak daleko? – zapytał. – Mamy stąd jeszcze kawał drogi do schodków.

– Lepiej być ostrożnym – odparł Jupe. – Nasz rolls-royce mógł zwrócić już czyjąś uwagę. Szkoda, że Hans był dziś wieczorem zajęty, bo jego pickup nie przyciągałby niczyich oczu.

Z auta wygramolił się Pete. dźwigający oburącz pudło z projektorem. Rzucił okiem na pozostały do przebycia dystans i jęknął.

– Wam to dobrze. Zanim doniosę ten ciężar na miejsce, będę miał ręce do samej ziemi.

– To by nie było takie złe – powiedział Bob chichocząc. – Mógłbyś udawać neandertalczyka. Może ten smok zwiałby na twój widok?

Pete burknął coś w odpowiedzi, a potem dźwignął ciężkie pudło na ramię.

– Poczekaj, Pete – odezwał się Jupe. – Pomożemy ci to nieść.

Rosły, muskularny Drugi Detektyw potrząsnął głową.

– Dzięki, nie trzeba. Dam sobie radę. Ostatecznie osobiście odpowiadam za ten sprzęt. Coś mi się zdaje, że będę musiał go pilnować przez całą noc, bo tylko ja wiem, jak go uruchomić.

Jupe uśmiechnął się.

– Wiesz, Pete, to może zadecydować o powodzeniu całego przedsięwzięcia. Miejmy nadzieję, że zadziała.

Poleciwszy Worthingtonowi, aby czekał w samochodzie, chłopcy puścili się opustoszałą uliczką ku schodom. Noc była ciemna, księżycowe światło ledwo przebijało się przez grubą warstwę chmur. Z dołu dochodziło do ich uszu dudnienie fal, z łoskotem rozbijających się o skalisty brzeg.

Pete rozejrzał się nerwowo po nisko wiszących chmurach.

– Wolałbym, żeby dzisiejsza noc nie była taka czarna.