Выбрать главу

Jego uszu doszedł odgłos odgarniania piasku. A potem zobaczył coś, co przyprawiło go o prawdziwy dreszcz strachu. Szeroka deska zakrywająca wejście do małej pieczary poruszyła się.

Pete zagryzł wargi. Ze złością i żalem chwycił ojcowski projektor i odciągnął go na bok, a potem, nie podnosząc się z kolan, zaczął zastanawiać się gorączkowo, co robić. Mógł jeszcze przecisnąć się przez wąski otwór do wielkiej groty, odblokować kamienną płytę, aby wróciła na swoje miejsce, i dołączyć do kolegów.

Zdawał sobie jednak sprawę, że ich los zależy od tego, czy on wytrzyma na swoim posterunku. Jupe zostawił mu wyraźne instrukcje.

Wielka deska poruszyła się znowu, a potem odchyliła na bok. Pete wcisnął się w najciemniejszy kąt pieczary, opierając się plecami o skalną ścianę. Wpatrzony w ukryte pod oszalowaniem wejście, czekał na ukazanie się nieznajomego intruza.

Zaczął rozpaczliwie obmacywać ręką dno pieczary w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby posłużyć mu do obrony. Przypomniał sobie, że ma przecież latarkę, i mocno ścisnął ją w dłoni. Mrok panujący w pieczarze mógł się okazać niewystarczającą ochroną.

Jakieś mocne ręce odstawiły szeroką deskę, a na jej miejscu pojawiła się barczysta postać, wyraźnie rysująca się na tle sączącej się z zewnątrz bladej poświaty. Była tak potężna, że aby przecisnąć się przez wąskie otwarcie, musiała ustawić się bokiem.

Pete wziął głęboki oddech.

Rozpoznał charakterystyczną sylwetkę wiecznie rozdrażnionego pana Cartera, dzierżącego w ręku nieodłączną strzelbę.

Pieczara była nisko sklepiona, toteż pan Carter, wchodząc do niej, musiał się schylić. Zgięty wpół, zrobił krok do przodu. A potem zaczął nasłuchiwać.

Także Pete usłyszał dochodzące z oddali, dziwne zawodzenie. Poczuł, że serce skacze mu do gardła.

– Aaaaaaaaaa… oooooo… oo!

Przykleił się do ściany, jeszcze mocniej zacisnął dłoń na swej jedynej broni i uniósł się powoli na wyprostowanych nogach.

Jego uszu doszedł jakiś nowy odgłos, przypominający stłumiony tupot bosych stóp. Towarzyszyło temu jakby łapczywe łapanie powietrza do płuc. Tajemnicze odgłosy zaczęły się przybliżać. Usłyszał tupanie jeszcze jednej pary stóp, a potem następnych. I znowu pojawiło się takie samo płaczliwe zawodzenie.

– Aaaaaaaaa… ooooo… oo!

Przeleciało mu przez głowę, że to biegną jego dwaj przyjaciele. I że coś ich goni.

Ścisnęło go w gardle. Nie mógł zamknąć teraz otworu prowadzącego do wielkiej groty. Odciąłby im jedyną drogę ucieczki. Odebrałby im szansę uratowania się.

Ale czy mała pieczara była bezpiecznym schronieniem? Z tym wiecznie wściekłym panem Carterem czającym się w mroku ze strzelbą w garści o parę kroków od niego?

Nagle coś się zakotłowało i w wąskim otworze błysnęły dwa żółte ślepia.

Coś z cichym jękiem wskoczyło do pieczary. A potem mignął jeszcze jeden ciemny kształt, wydający chrapliwe pomruki. I następny, a potem znowu, i znowu.

Przyklejony do ściany Pete z osłupieniem wpatrywał się w tajemniczą kotłowaninę.

Był przygotowany na to, że zobaczy smoka. A tymczasem u jego stóp kłębiła się sfora dzikich, włochatych zwierząt.

Pan Carter chrząknął niespokojnie, czując, że coś plącze mu się koło nóg. Zachwiał się i upadł. Pete nerwowo przełknął ślinę. Kiedy dzikie stado atakuje leżącego człowieka, przeleciało mu przez głowę, nie ma on żadnych szans na uratowanie się.

Desperackim ruchem uniósł zaciśniętą w dłoni latarkę…

Rozdział 18. W pułapce!

Bob i Jupiter skulili się w ciasnym schowku i zaczęli nasłuchiwać.

– Trzeba było sprawdzić i oczyścić spory kawał torów – odezwał się tonem skargi jakiś męski głos. – Tak, jakbyśmy nie mieli dość roboty z tym drążeniem. Ale wreszcie wszystko jest gotowe.

– Warto było się pomęczyć, Harry – odpowiedział mu inny męski głos. – Puszczamy to w ruch.

– Tak, jasne – powiedział pierwszy mężczyzna. – Ale wiesz co, Jack, on jest trochę niepewny. Myślisz, że możemy na nim polegać?

Jego partner roześmiał się.

– On jest jeden, brachu. A nas jest dwóch. Poza tym łódka jest nasza. Może to on raczej powinien zacząć się martwić, czy może nam zaufać!

Pokrywa luku uniosła się i obaj mężczyźni zeszli po drabince na dół. Bob i Jupe, siedzący z uszami przyklejonymi do cienkich drzwi, usłyszeli, że jeden z nich poszedł do przedniej części smoka.

Silnik obrócił się i zaskoczył. Poczuli nagłe szarpnięcie i lekki wstrząs. A potem zorientowali się, że suną gładko po szynach.

Bob dotknął w ciemności kolana kolegi.

– Mają podobne głosy do tych dwóch nurków. Czy jedziemy w kierunku oceanu?

– Nie przypuszczam – odparł cicho Jupe. – Ten smok nie jest wystarczająco obciążony, żeby zanurzyć się pod wodą.

– Aha! – odetchnął z ulgą Bob. – Mamy szczęście!

Smok parł do przodu, kołysząc się leciutko.

– Jedziemy w kierunku lądu – szepnął Jupe. – W głąb tunelu.

– Wiem – powiedział Bob. – Ale po co? Co oni zamierzają tam robić?

Jupiter wzruszył ramionami.

– Sam chciałbym wiedzieć. Ale co by to nie było, sprawa wygląda poważnie.

Smok zatrzymał się nagle i obaj chłopcy siłą bezwładności wyrżnęli w cienką ściankę.

Mężczyzna, który pełnił funkcję maszynisty, wrócił do swego partnera.

– W porządku, Harry – zabrzmiał całkiem blisko jego chrapliwy głos. – Czas rozpocząć załadunek. Pilnuj się dobrze!

– Lepiej, żeby nie próbował z nami żadnych sztuczek – burknął tamten. – W przeciwnym razie wypróbuję na jego łbie jedną z tych sztabek.

– Tak, jasne – odparł pierwszy. – No cóż, jest tu pewne ryzyko. Ale warto je ponieść dla miliona dolców!

Jupe i Bob wytrzeszczyli oczy w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu. Milion dolców? Zaczęli się zastanawiać, czy się nie przesłyszeli.

Dwaj faceci odeszli w kierunku włazu. Pokrywa otworzyła się i po chwili opadła z powrotem na miejsce.

Jupe poklepał Boba po ramieniu.

– Może byśmy zobaczyli, co oni tam robią?

Ukradkiem, starając się nie hałasować, uchylili drzwi schowka.

Ale już po paru krokach stanęli jak wryci. Usłyszeli szorstki, chrapliwy męski głos, przerywany napadami kaszlu.

– Pospieszcie się – powiedział. – Zaaplikowałem nocnemu strażnikowi specjalne kropelki. Będzie spał przez parę godzin. Powinniśmy załatwić się z tymi trzystoma sztabkami, zanim się zbudzi.

Bob szturchnął Jupitera.

– Miałeś rację. To Arthur Shelby. Rozpoznaję jego głos. No i ten kaszel.

– To wyjaśnia drugą tajemnicę – szepnął Jupe. – Tajemnicę kaszlącego smoka. Została jeszcze jedna.

– Masz na myśli to, co oni teraz robią? – spytał Bob.

– Tak. To jest tajemnica trzystu sztabek – odparł Jupe. – Trzystu sztabek czego?

Jupe klepnął Boba w ramię i ostrożnie zapuścił się w wąski korytarzyk. Wspiął się po szczeblach drabinki, uniósł pokrywę luku i wyjrzał.

Znajdował się naprzeciwko betonowej ściany, ciągnącej się równolegle do torów. Ze zdumieniem ujrzał wydrążoną w niej, wielką dziurę, wystarczająco przestronną, aby mógł w nią wejść dorosły człowiek. W tej właśnie chwili ukazała się w niej sylwetka mężczyzny, dźwigającego coś w rękach. Musiał to być spory ciężar, bo mężczyzna szedł przechylony mocno do tyłu.