Выбрать главу

Chłopcy poszli za Jupe'em do kuchni. W telewizji Fred Stone referował ostatnie doniesienia na temat skradzionych filmów.

– Dziś rano zatelefonowano do Charlesa Daviego, prezesa firmy Wideo. Powiedziano mu, że filmy panny Bainbridge zostaną zwrócone po wypłaceniu pięćdziesięciu tysięcy dolarów osobie, która je przetrzymuje.

Pan Davie nie udzielił odpowiedzi, czy firma zamierza zapłacić okup za te unikalne filmy.

– Co za trik! – wybuchnął Pete. – Zwinąć stare filmy dla okupu!

Fred Słone kontynuował.

– W związku z kradzieżą w laboratorium w Santa Monica, stacja KLMC zaaranżowała wywiad z Marvinem Grayem, który od lat prowadzi wszelkie sprawy Madeline Bainbridge. Wywiad przeprowadził nasz zasłużony reporter – tropiciel zdarzeń kryminalnych, Jefferson Long. Nadamy teraz nagranie tego wywiadu.

Tu Fred Stone spojrzał na stojący po jego lewej stronie monitor. Po chwili zobaczyli na ekranie mężczyznę o opalonej twarzy i siwych, falujących włosach. Siedział przed kominkiem na prostym, drewnianym krześle, z mikrofonem w ręce. Zegar na kominku za nim wskazywał wpół do dziewiątej.

– Dobry wieczór państwu – powiedział. – Jefferson Long, wasz reporter specjalizujący się w sprawach przestępczości, wita państwa z rezydencji panny Bainbridge pod Malibu. Dzisiejszego wieczoru Marvin Gray, wieloletni przyjaciel i zaufany Madeline Bainbridge, przystał na rozmowę z nami o filmach, które skradziono dziś z laboratorium filmowego. Być może pan Gray powie nam również co nieco o pannie Bainbridge i jej karierze aktorskiej, którą wielu z nas dobrze pamięta.

Kamera się cofnęła, obejmując Marvina Graya. Przy imponującym Jeffersonie Longu wyglądał niechlujnie i niepozornie. Uśmiechnął się jednak z pewną wyższością, jakby go Long śmieszył.

– Jestem pewien, że pamięta pan pannę Bainbridge bardzo dobrze – powiedział. – O ile sobie przypominam, pan sam był kiedyś aktorem. Grał pan w ostatnim filmie panny Bainbridge, “Opowieść z Salem”. To była pańska pierwsza rola, prawda?

– No tak, ale…

– A także ostatnia – dodał Gray.

– To było bardzo nieuprzejme – odezwała się ciocia Matylda. – Można by pomyśleć, że nie lubi pana Longa.

– Być może go nie lubi – powiedział Jupiter. Jefferson Long sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Mówił zbyt szybko.

– Jestem pewien, że wiadomość o kradzieży filmów bardzo zmartwiła pannę Bainbridge. Mieliśmy nadzieję spotkać ją osobiście.

– Panna Bainbridge nie przyjmuje reporterów. Nigdy – odpowiedział Gray. – Teraz odpoczywa. Lekarz przepisał jej środki uspokajające. Jest, jak pan powiedział, bardzo zmartwiona.

– Oczywiście – przytaknął gładko Jefferson Long. – Odkąd panna Bainbridge zarzuciła karierę aktorską, żaden z jej filmów nie był udostępniany publiczności. Co wpłynęło na jej nagłą decyzję przekazania filmów telewizji?

Marvin Gray się uśmiechnął.

– Trzydzieści lat temu zarząd studia nie zdawał sobie sprawy, że filmy fabularne staną się z czasem atrakcją programów telewizyjnych. Madeline Bainbridge przeczuwała to. Żywiła głęboką wiarę w przyszłość telewizji, mimo że jej samej telewizja nie interesuje.

– Nie ogląda telewizji?

– Nie. Ale już trzydzieści lat temu przewidziała, jakiego nabierze znaczenia, i wykupiła prawa do wszystkich swoich filmów. Trzy tygodnie temu uznała, że nadszedł właściwy czas. Podpisała umowę z firmą Wideo i udostępniła jej filmy. Dziś właśnie przejęto negatywy i oddano je do laboratorium filmowego do sprawdzenia i renowacji.

– A więc, jeśli filmy nie zostaną odzyskane, stratę poniesie istotnie stacja KLMC?

– Tak, ale stratę poniesiemy wszyscy. Panna Bainbridge jest wielką aktorką. Grała niezapomniane role – Kleopatry, Joanny d'Arc, Katarzyny Wielkiej, Heleny Trojańskiej. W razie nieodzyskania taśm cały jej dorobek zostanie zaprzepaszczony na zawsze.

– To byłoby doprawdy nieszczęście – powiedział Long. – I to wszystko wskutek przestępstwa, niebywałego nawet w mieście, które doświadczyło już wielu dziwnych zbrodni. Jestem pewien, że wszyscy liczą na bezzwłoczne ujęcie dwóch mężczyzn, którzy włamali się do laboratorium, i na rychłe odzyskanie skradzionych filmów.

Na ekranie widoczny był teraz jedynie Jefferson Long, który spoglądał na widzów ze szczerą troską.

– Mówił do państwa Jefferson Long z rezydencji, w której Madeline Bainbridge mieszka od lat w odosobnieniu, ukrywając przed wszystkimi oprócz kilku najbliższych przyjaciół swą urodę, która uczyniła ją gwiazdą. Dziękuję państwu.

Na ekranie pojawił się ponownie Fred Słone.

– A teraz pozostałe wiadomości…

Jupiter wyłączył telewizor.

– Wszystko razem wywierało wrażenie chwytu reklamowego, ale to chyba niemożliwe. Ten technik z laboratorium był poważnie ranny. Marvin Gray zaś przeoczył wspaniałą okazję nadmienienia o wspomnieniach panny Bainbridge. Gdyby chodziło o reklamę, powiedziałby coś o nich.

W tym momencie na frontowym ganku rozległ się jakiś trzask.

– Och, do diabła! – wykrzyknął ktoś z irytacją. Jupiter otworzył drzwi. Stał przed nim Beefy Tremayne.

– Potknąłem się o doniczkę. Przepraszam. Jupe, potrzebuję pomocy.

Jupiter wprowadził go do pokoju. Zauważył, że Beefy ma podkrążone oczy.

– Szukam prywatnego detektywa – mówił. – Worthington powiedział, że jesteście dobrzy w tej specjalności. Czy zechcecie mi pomóc? Wuj Will nie zapłaci za wynajęcie zawodowego detektywa.

Pete i Bob przyszli do kuchni zaciekawieni.

– O co chodzi? – zapytał Jupiter.

– O wspomnienia panny Bainbridge. Rękopis znikł. Ktoś go ukradł!

Rozdział 4. Czyżby sztuczka czarnoksięska?

– Zgoda, przyznaję, że jestem niezdarny – mówił Beefy Tremayne – wypuszczam wszystko z rąk i stale na coś wpadam. Jeśli jednak chodzi o sprawy wydawnictwa, jestem naprawdę uważny i dobrze, starannie pracuję. Nie gubię maszynopisów!

– Gadanie! – skwitował tę wypowiedź William Tremayne. Beefy przyprowadził Trzech Detektywów z Rocky Beach do mieszkania, które dzielił z wujem i które znajdowało się w wykwintnym budynku w zachodniej dzielnicy Los Angeles. Dom miał nowoczesne zabezpieczenie. Garaż otwierało urządzenie akustyczne, a drzwi z holu wejściowego na wewnętrzny dziedziniec były kontrolowane przez kamerę.

Williama Tremayne'a zastali spoczywającego na sofie w salonie. Palił długie, cienkie cygaro i wpatrywał się bezmyślnie w sufit.

– Nie zamierzam poświęcać czasu i wysiłku na krzątaninę wokół tego rękopisu – oświadczył. – Zapodziałeś go jak zwykle i gdzieś się go pewnie odnajdzie. Niepotrzebni są nam tutaj żadni ambitni młokosi węszący wszędzie ze szkłem powiększającym i proszkiem do zbierania odcisków palców.

– Zostawiliśmy dziś proszek w domu, proszę pana – powiedział Jupiter chłodno.

– Bardzo miło to usłyszeć – pan Tremayne nie odrywał wzroku od sufitu. – Beefy, był tu pod twoją nieobecność agent ubezpieczeniowy. Zadawał masę idiotycznych pytań, a jego ton nie podobał mi się. To, że dbam o twoje interesy i że pieniądze za szkody zostaną mi wypłacone, nie jest powodem, żeby ktoś przybierał ton, jakbym coś zyskiwał na tym pożarze.