Выбрать главу

Wujek Tytus był w domu, Jonesowie mieszkali po drugiej stronie ulicy, naprzeciw składu. Tytus z zadowoleniem pykał swą fajkę. Skinął ręką na widok chłopców.

– Bywajcie, chłopaki. Jak wam poszło dzisiaj?

– Całkiem nieźle, wujku – odparł Jupe. – Chciałem spytać…

– Nam też – przerwał mu wujek, – Tak, panie, niezły ruch w interesie.

– Co sprzedałeś, wujku? Jakieś pręty żelazne?

Wujek Tytus zakołysał się z krzesłem i skinął głową.

– Jakżeś się domyślił, spryciarzu? Tak, panie, właśnie tośmy sprzedali. Twoja ciocia i Hans wymietli skład ze wszystkich prętów. Były nam potrzebne – dodał, puszczając oko.

– Do czego, proszę pana? – zapytał Bob.

– Do czego? Do klatek, oczywiście. Mówiłem przecież, że je któregoś dnia wyszykujemy, nie, Jupe? No więc dziś wzięliśmy się z Hansem do tego i akurat przyszedł ten facet. Potrzebował dużych klatek dla zwierząt, i to pilnie. Pewnie jakiś nagły wypadek, skoro naraz potrzebował dużo klatek.

Jupiterowi zrobiło się słabo.

– Czy to był ten sam facet co wczoraj? Ten, co przedstawił się jako Olsen?

– Nie, nie ten typ. Jakiś inny. Bardzo miły. Widzisz, Jupe, co prawda zdecydowałem się zatrzymać te klatki dla cyrku, ale praca tego faceta jest tak bliska cyrkowej, że zmieniłem zdanie.

– Doprawdy? – powiedział Jupe głucho.

Tytus Jones skinął głową, zaciągnął się głęboko, wypuścił kłąb dymu i mówił dalej.

– No więc, skoro był tak miły i tak się martwił, i był w takiej potrzebie, postanowiłem pójść mu na rękę. Pracowaliśmy wszyscy jak szaleni. Wszędzie polowaliśmy na pręty. Ciocia zauważyła, jak rzuciłeś jeden koło twojej pracowni, i go wzięła.

– Ach, ciocia Matylda go wzięła – jęknął Jupiter.

– No i bardzo dobrze – powiedział Tytus. – Wciąż nam brakowało prętów, na szczęście Hans znalazł jeden na twoim warsztacie. Pomyśleliśmy sobie, na diabła ci on potrzebny. Taki szmelc stale trafia do składu i możesz sobie zawsze wziąć, co chcesz, pod warunkiem, że nie potrzebujemy tego dla klienta. Wiesz o tym dobrze.

Jupe pokiwał smętnie głową.

Wujek Tytus wytrzepał tytoń z fajki.

– No więc ten facet oczom nie wierzył, jak mu pokazaliśmy cztery gotowe klatki. Zapłacił mi po sto dolarów za sztukę, nawet bez farby. Powiedział, że w takich, jak są, jego zwierzętom będzie dobrze jak w domu.

– Te klatki dostałeś w Dolinie Chatwick, prawda, wujku?

– Aha. Na wielkim składowisku złomu. Im tam nie zależy na klatkach, Zajmują się tylko starymi samochodami. Mają wspaniałą maszynę, która je zjada. Ależ to robi hałas!

Jupe spuścił głowę z rezygnacją. Jego najgorsze podejrzenia potwierdziły się. Pan Jones przeciągnął się, wstał i gdy zbierał się do wyjścia, Jupe zadał mu ostatnie pytanie.

– Ten człowiek, co ma zwierzęta, i potrzebował dla nich klatek… Czy znasz jego nazwisko, wujku?

Wujek Tytus uśmiechnął się życzliwie.

– Pewnie, że znam. Łatwe do zapamiętania – zapatrzył się w przestrzeń, przywołując na pamięć łatwe do zapamiętania nazwisko. – Nazywał się… czekaj… tak! Hall. Oto jak się nazywał. Jim Hall.

Jupiter bez słowa patrzył na swych przyjaciół.

ROZDZIAŁ 17. Jupiter wyjaśnia

Zatelefonowali do agencji “Wynajmij auto i w drogę” i tu przynajmniej dopisało im szczęście. Worthington był wolny i gotów do ponownej wyprawy do parku-dżungli. W oczekiwaniu na jego przybycie, chłopcy przekąsili coś niecoś na prędce w kuchni cioci Matyldy.

– Dobra, Jupe – powiedział Bob, sadowiąc się na tylnym siedzeniu rolls-royce – najwyższy czas, żebyś nam wyjaśnił, co się dzieje.

– To bardzo proste – odparł Jupe. – Bracia Hall przemycają diamenty w żelaznych prętach.

– Gorzej ci, Jupe? – odezwał się Pete. – Mówisz o takich prętach jak ten, który znalazłem na składowisku złomu?

Jupe skinął głową.

– Ależ to było lite żelazo. Jak można w czymś takim szmuglować diamenty?

– W takim nie można. Można natomiast w wydrążonym pręcie. Pamiętasz, jak byłem zaskoczony, gdy podałeś mi znaleziony pręt? Otóż był o wiele cięższy od tego, który znalazłem w parku-dżungli, i od tego, który wziąłem wcześniej z ciężarówki wujka. Był o tyle cięższy, że nagle wszystko mi zaskoczyło.

Wiedziałem w tym momencie, że do moich rąk trafiły wydrążone pręty z klatek. Wiedziałem też, że pręty i klatki, które przywiózł wujek Tytus, musiały być kupione na składowisku obok parku. Tam Jim Hall wyrzucił klatkę George'a i prawdopodobnie inne klatki również.

– Ale skąd wiedziałeś, że te twoje pręty zawierają diamenty? – zapytał Bob.

– Nie byłem pewien, dopóki nie dowiedziałem się, że to Jim Hall kupił od wujka Tytusa klatki. Nigdy by nie przyszedł po nie, gdyby diamenty nie były wciąż w nich ukryte. Co za pech. Miałem już te pręty i straciłem je. Jednego tylko wciąż nie wiem. Dlaczego Hall czekał tak długo.

Pete miał jednak pewne wątpliwości.

– Coś mi tu nie gra. Jeśli Hall wiedział, że w klatkach są diamenty, dlaczego w ogóle wyrzucał te klatki?

– Być może palił mu się grunt pod nogami – powiedział Jupe. – Nie mógł przecież dopuścić, żeby je wytropiono na terenie jego posiadłości. Może uważał, że będą sobie bezpiecznie leżały na tym rumowisku za płotem i pozbiera je potem kawałek po kawałku. Ale wymieszały się z innym żelastwem i tak je kupił mój wujek.

– To prawdopodobne – odezwał się Bob. – Pan Hall mógł spytać właściciela składowiska, co się z nimi stało, i tak trafić do twego składu, Olsen i Dobbsie też muszą wiedzieć o prętach. Właśnie sobie przypomniałem, że przecież Olsen, kiedy przyszedł do składu, najpierw pytał o pręty. Pamiętasz?

Jupe skinął głową.

– Zastanawiam się, czy któryś z nich był tajemniczym klientem – dodał Bob.

– Tajemniczy klient? – zapytał Pete.

– No ten, co kupił całą stertę sztab i prętów od pani Jones, w czasie gdy byliśmy z pierwszą wizytą w parku-dżungli. Mogły wśród nich być także pręty z diamentami.

– Nie-e – skrzywił się Pete. – Wszystkie były okropnie ciężkie. Nie zapominaj, że ja to targałem. Były też za długie jak na pręty z klatek. Przynajmniej z tych, jakie kiedykolwiek widziałem.

– Zgdzam się z Pete'em – powiedział Jupe. – Zresztą nie ma znaczenia, kto te pręty kupił. Prawdopodobnie ktoś zupełnie przypadkowy, ale nawet gdyby to był Hall czy Olsen, to i tak nie znaleźli w nich diamentów. W przeciwnym razie nie przyszliby ponownie.