Выбрать главу

– Aha, Jupe – przypomniał sobie nagle Pete. – Skąd się mógł tam wziąć ten pręt, który wczoraj znalazłeś.

– Mógł się obluzować i wypaść, gdy Jim Hall wyrzucał klatkę. Chciałbym wiedzieć, ile klatek wchodzi tu w grę. Wiemy już, czego szukać, nie wiemy tylko, ile tego jest.

– Wszystkie te pręty wyglądają jednakowo – zauważył Bob. – Jak możesz powiedzieć, który jest który? Kiedy przywieziono klatki i wszystkie pręty były na swoim miejscu, skąd Jim Hall mógł wiedzieć, które zawierają diamenty?

Jupe uśmiechnął się tajemniczo.

– Jest na to sposób.

Bob i Pete popatrzyli na niego kwaśno. Wiedzieli z doświadczenia, że Jupiter zawsze zostawia sobie jeden nie wyjawiony sekret do samego końca.

– Wciąż, nie wyjaśniliśmy tajemnicy, dla której nas wezwano – powiedział Bob. – Dlaczego lew pana Halla stał się nerwowy? I kto stale wypuszcza zwierzęta? Przecież, gdyby zdarzył się wypadek, Hall straciłby wszystko.

– Musimy dotrzeć po nitce do kłębka, a znajdziemy na te pytania odpowiedź – odparł Jupe. – Jest możliwe, że sam Hall wypuścił George'a dla odwrócenia uwagi od swojej działalności. Mógł także ułatwić ucieczkę gorylowi i udawać, że go szuka. Przypomnijcie sobie tylko, jak szybko znalazł się wtedy na właściwym miejscu.

– Przywożąc ze sobą Dawsona ze strzelbą – dodał Pete. – O to nie miałbym do niego pretensji. Uratował nam życie!

– A dzisiejsze zajście? – zapytał Bob. – Jim Hall był na planie filmowym z George'em. Czy mógł wykraść się nie zauważony i wypuścić panterę? Dawson powiedział, że uciekła z jego winy. Czyżby krył Halla?

– To możliwe – powiedział Jupe w zamyśleniu. – Może Dawson jest zorientowany w poczynaniach Jima Halla i stara się go osłonić. Zawsze się zjawia, gdy jest potrzebny. Zupełnie jakby zdawał sobie sprawę, co się dzieje, i chciał uprzedzić przypuszczalny wypadek.

Rolls-royce wjeżdżał już do parku-dżungli.

– Proszę się zatrzymać u stóp wzgórza, Worthington – powiedział Jupe. – Myślę, że nie powinniśmy zbyt ostentacyjnie zjawiać się w domu Halla.

Chłopcy wspinali się piechotą na wzgórze. W pobliżu cichego, białego domu przystanęli nasłuchując.

– Najmniejszego odgłosu – szepnął Pete.

– Może znalazł już diamenty i zwiał?

Jupe wydął usta.

– Tak czy siak wchodzimy tam. Jesteśmy winni wyjaśnienie Mike'owi.

Z tym zgodzili się wszyscy. Jupe ruszył naprzód, ale zaraz zatrzymał się znowu.

– Co? – szepnął Bob.

– Zdawało mi się, że coś usłyszałem – odparł Jupe. – Może lepiej pójść najpierw na polanę obok domu i sprawdzić, co z klatkami. A gdy dotarli na miejsce, powiedział:

– Wygląda spokojnie. Nie widzę…

W tym momencie coś ciężkiego opadło na jego głowę. Nie tylko jego. To samo spotkało stojących obok Pete'a i Boba. Mimo walki, nie mogli wyrwać się niespodziewanym napastnikom. Silne ręce owinęły ich czymś, co stłumiło okrzyki. Unoszono ich gdzieś, bezsilnych, w zupełnych ciemnościach.

ROZDZIAŁ 18. Pojmani

Owinięci grubym kocem, Trzej Detektywi bezskutecznie usiłowali rozpoznać głosy porywaczy. Niesiono ich widocznie przez nierówny teren, gdyż rzucało nimi niemiłosiernie. Jeden z niosących potknął się w pewnym momencie i zaklął głośno. Drugi głos uciszył go.

Wreszcie porywacze zatrzymali się i uwięzionych w kocu chłopców obwiązali sznurem. Potem unieśli ich znowu i rzucili głowami naprzód, na coś miękkiego i sprężynującego. Chłopcy usłyszeli trzaśniecie ciężkich drzwi.

– No, to powinno usunąć ich nam z drogi – powiedział ktoś.

Usłyszeli oddalające się kroki i zapadła cisza. Zaczęli natężać siły, by się uwolnić, ale zaprzestali zmagań, gdy dobiegły ich inne odgłosy.

– Łup-łup-łupp!

Poczuli szarpnięcie do przodu, po czym gwałtownie rzuciło ich wstecz. Towarzyszyły temu jękliwe skrzypienie i chrzęst, jakby coś zacisnęło się wokół ich więzienia. Nagle odnieśli dziwne uczucie, że się gdzieś wznoszą.

– O rany! – krzyknął Bob – Jedziemy czymś?

– Najwyraźniej – powiedział Jupe. – I nie podobają mi się te odgłosy, Musimy się postarać zsunąć koc. Nie udusimy się przynajmniej i będziemy mogli zobaczyć, gdzie jesteśmy… i ktoś będzie mógł nas usłyszeć.

Na komendę Jupe'a podciągali się i osuwali, aż wreszcie gruby koc zaczął zsuwać się z ich głów.

– Pracujcie palcami! – ponaglał Jupe. – Ciągnijcie koc i rolujcie go pod sobą.

Walczyli desperacko o uwolnienie się. Serca waliły im jak młotem. Grozę potęgowały dobiegające ze wszystkich stron odgłosy. Pod nimi coś turkotało i ryczało, z góry jękliwy zgrzyt wywoływał dreszcz grozy. Nagle poczuli, że kołyszą się, zataczając wielki łuk.

– Kleszcze! – wrzasnął Pete.

Ostatnim rozpaczliwym szarpnięciem ściągnęli koc z głów. Zaparło im dech.

Na wprost zobaczyli tylko niebo. Daleko w dole dostrzegli ziemię pokrytą pogruchotanymi samochodami. Po bokach widać było ogromne szpony gigantycznych kleszczy, wparte w stary samochód. Wisieli w powietrzu i zmierzali… do rozdrabniarki metali! Zaczęli wrzeszczeć. Niestety, zagłuszyły ich zgrzyty i piski uruchomionej właśnie w szopie maszyny.

Pete potrząsnął głową.

– Nie mamy szans! Nie przekrzyczymy tego potwora, choćbyśmy sobie zdarli gardła!

– Operator dźwigu nie widzi nas tu w środku! – krzyczał Jupe. – Musimy uwolnić się z więzów, żeby dać mu znać!

Skręcali się i natężali, ale sznur trzymał mocno. Rozległ się przeszywający gwizd, Ogromne kleszcze opadły gwałtownie. W następnej chwili, z wywołującym mdłości przechyłem, spadli w dół.

Podrzuciło ich w górę, gdy wylądowali. Niemal natychmiast szarpnęło ich do przodu, zatrzymało i szarpnęło ponownie.

– Jesteśmy na taśmie transportera! – krzyknął Jupe. – Szybko! Nie mamy chwili do stracenia! Rozdrabniarka tuż przed nami!

Znowu zmagali się z więzami, ale daremnie. Transporter nieubłaganie niósł ich naprzód, a ich krzyki tonęły w otaczającym hałasie.

– Kopcie drzwi! – wydzierał się Jupe. – Może je wywalimy!