Выбрать главу

Gdy skończyli przeszukiwanie górnej części domu, Marilyn zwróciła się do Jupe'a:

– No dobrze, to gdzie on jest? Powiedz mi, skoro jesteś taki mądry!

– Ponieważ wszystkie inne możliwości wyeliminowaliśmy, musimy przyjąć, że zszedł na dół po schodach, nie zauważony przez zajętych rozmową gości i wyszedł z domu…

– Nie sądzę – przerwała mu Marilyn. – Cały czas stałam twarzą do schodów. Widziałabym, gdyby nimi schodził.

– A tylne schody? – wtrącił Ray Sanchez. – Mógł zejść nimi do piwnicy lub na podwórze.

– Z poduszką? – zapytał Jupe.

– Dlaczego uczepiłeś się tej poduszki? – zniecierpliwiła się Marilyn.

– Ponieważ to może być ważne – odparł Jupe. Zeszli na dół kuchennymi schodami. Przy zlewie w kuchni krzątał się człowiek najęty do mycia naczyń.

– Czy widział pan, żeby mój ojciec schodził tymi schodami? – zapytała go Marilyn.

Pomywacz odwrócił się. Po jego twarzy było widać, że ma ponad pięćdziesiąt, może nawet sześćdziesiąt lat, ale sylwetkę miał krzepką i muskularną. Lewe ramię zdobił tatuaż przedstawiający smoka. Jupiterowi wydał się człowiekiem ponurym. Odpowiedział Marilyn potrząśnięciem głowy i wrócił do zmywania.

Do kuchni wszedł Harry Burnside.

– Czy coś się stało? – zapytał.

– Wygląda na to, że ojciec mi się zawieruszył – odpowiedziała Marilyn.

Detektywi zajrzeli do piwnicy, ale znaleźli tam tylko wyjście na podwórze, po czym okrążyli cały ogród z przerośniętymi krzewami i zachwaszczoną trawą. Goście biesiadowali teraz przy stołach w ogrodzie, ale Jeremy'ego Pilchera wśród nich nie było.

– Widocznie więc zrobił to, co odgaduje ten dzieciak – powiedziała Marilyn. – Wyszedł gdzieś. Nie życzy sobie, żebym wychodziła za mąż i pokazał mi swoją dezaprobatę. Myślał, że się tym przejmę, że wyrzeknę się Jima, zaręczyn i…

– Przypuszczam, że to nie było tak – wpadł jej w słowo Jupiter. – Nie zapominajmy o poduszce. Czy dorosły człowiek zabierałby z sobą poduszkę, gdyby zamierzał zniknąć? Tak jak dziecko zabiera ulubiony kocyk? A co znaczył odgłos, który usłyszał Pete? Odgłos upadającego ciała? A skąd się wziął ogień na kominku?

– Co właściwie z tym ogniem? – zapytała Marilyn. – Ten głuchy łoskot mógł być tylko… tylko komedią. Ojciec jest do wszystkiego zdolny. Wszystko, co robi jest grą. Uważa, że jak mnie dostatecznie zdenerwuje, zrozumiem, o co mu chodzi.

Jupe potrząsnął głową.

– A czy równie logiczny nie wydaje się wniosek, że pani ojciec spalił coś na kominku, żeby nie wpadło w ręce niepożądanej osoby? I że ktoś go uprowadził, używając poduszki do stłumienia jego krzyków?

Marilyn spojrzała na niego i twarz jej pobladła.

– Chcesz powiedzieć, że został porwany?

Jupe skinął głową.

Marilyn zamyśliła się na chwilę.

– Trzeba zawiadomić policję! – wykrzyknęła wreszcie.

ROZDZIAŁ 4. Koniec przyjęcia

– Twój tato znikł? Naprawdę? – rudowłosa dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Kłopotliwe położenie Marilyn bawiło ją równie serdecznie jak zejście Pete'a z piętra po drzewie.

Znajdowali się w holu na parterze. Marilyn wciąż trzymała rękę na telefonie. Skończyła właśnie rozmowę z komendą policji w Rocky Beach. Obiecali przyjechać natychmiast.

– To zabawa, tak? – mówiła rudowłosa. – Jak taka gra towarzyska, w której jedna osoba udaje ofiarę morderstwa i wszyscy mają rozwiązać zagadkę: kto zabił?

– Och, zamknij się, Betsy – powiedziała Marilyn. – To nie jest żadna zabawa.

Ale rudowłosa wcale jej nie słuchała.

– A więc mamy zgadnąć, gdzie jest twój tato, tak? Albo kto spowodował jego zniknięcie. Tak, to jest to. Kto miałby jakiś motyw?

– Betsy, jesteś głupia – powiedziała Marilyn.

W holu ukazał się gładkolicy młodzieniec, wyraźnie zirytowany. Jupe wiedział już, że jest to narzeczony Marilyn. Nazywał się Jim Westerbrook i był jej szkolnym kolegą. Pani w szarej, jedwabnej sukni była jego matką. Przybyli samolotem z Bostonu specjalnie na przyjęcie.

Wcześniej, po południu, Jupe natknął się na matkę Jima, kiedy sprawdzała palcem czystość parapetów. Zastanawiał się, czy cieszy ją fakt, że syn wżeni się w rodzinę Pilcnerów.

– Gdzie ty się podziewasz? – zwrócił się Westerbrook do Marilyn – wszyscy o ciebie pytają.

– Szukałam ojca.

– Doprawdy? Dlaczego? Wciąż ma taki zły humor? Nie zawracaj sobie nim głowy.

Jupe skrzywił się słysząc te słowa. Marilyn cofnęła się i rzuciła Westerbrookowi piorunujące spojrzenie.

– Czy ci się to podoba, czy nie, to jest mój ojciec! – poszła zamaszyście do salonu i krzyknęła do orkiestry, żeby przerwano grę.

Grali jednak z takim zapamiętaniem, że musiała wrzasnąć trzy razy, nim wreszcie muzyka ucichła. Marilyn zwróciła się do gości:

– Mój ojciec… mój ojciec zasłabł po południu. A teraz… no więc, teraz nie wiadomo, gdzie jest. Nie możemy go znaleźć. Czy może ktoś z państwa go widział? Może ktoś zauważył, jak schodził ze schodów?

Wśród zebranych przebiegł szmer. Uczestnicy przyjęcia popatrywali na siebie. Kilku panów wzruszyło ramionami. Jupe zauważył kilka uśmiechów i niejedno znaczące spojrzenie. Nikt się jednak nie odezwał. Nikt nie widział Jeremy'ego Pilchera.

Na podjazd zajechał samochód policyjny i dwóch policjantów podeszło do drzwi frontowych. Pete wpuścił ich, a Marilyn i Sanchez wprowadzili do gabinetu po drugiej stronie holu.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, wśród gości podniosły się podekscytowane szepty. Wtem tęgi, starszy pan o czerwonej twarzy powiedział głośno:

– Dobrze!

– Harold, cokolwiek masz do powiedzenia, zachowaj to dla siebie – uciszyła go stojąca obok kobieta.

– A dlaczego właściwie – Harold wyciągnął cygaro. – Dlaczego mam nie powiedzieć tego na przykład, że ktoś się wreszcie dobrał do starego pirata?

– Cii! – syknęła kobieta. – I jeśli zamierzasz palić, wyjdź na dwór. Fuj! – zaczęła się wachlować gwałtownie torebką.