Выбрать главу

– Tak jest, narzucić swą wolę – podchwycił Djaro radośnie. – Księcia Stefana czekają niespodzianki.

Wjeżdżali do Rocky Beach. Jupiter objaśnił szoferowi, jak jechać do składu złomu Jonesa i w kilka minut byli pod wielką, żelazną bramą składu. Gdy wysiadali, Jupiter zaprosił księcia do ich Kwatery Głównej, lecz Djaro potrząsnął głową.

– Niestety, nie mam już czasu. Wieczorem muszę iść na jakiś obiad, a jutro lecę z powrotem do Waranii. Stolicą Waranii jest Denzo. Pałac, w którym mieszkam, wzniesiono na ruinach starego zamku. Zawiera trzysta pokoi, jest niezbyt przytulny i pełen przeciągów. To jedna z cen, jakie się płaci za książęcy tytuł. Nie, nie mogę zostać dłużej, choć bardzo bym chciał. Muszę wracać i przygotować się do objęcia rządów w moim kraju. Ale nigdy was nie zapomnę i któregoś dnia spotkamy się ponownie. Jestem pewien.

Wsiadł do swej wielkiej limuzyny i odjechał. Za nim podążył mniejszy samochód, w którym stłoczeni ludzie ze straży przybocznej przylgnęli twarzami do okien. Trzej chłopcy spoglądali za odjeżdżającymi.

– Całkiem miły facet jak na księcia – powiedział Pete. – Jupe… Jupe, o czym ty myślisz? Masz ten twój wyraz twarzy!

Jupe zamrugał oczami.

– Zastanawiające. Myślałem o tym, jak to o mało nie wpadliśmy na jego samochód. Czy nie zaskoczyło was w całym zajściu coś dziwnego?

– Dziwnego? – zapytał Bob. – Nie, może o tyle, że mieliśmy szczęście, bo nie doszło do zderzenia.

– O co ci chodzi? – zapytał Pete.

– O Markosa, szofera księcia – odparł Jupiter. – Wyjechał z ulicy, gdzie był znak “stop”, prosto przed nasz samochód. Musiał nas widzieć, ale zamiast dodać gazu, żeby zjechać nam z drogi, zahamował. Gdyby Worthington nie był doskonałym kierowcą, rąbnęlibyśmy w limuzynę dokładnie w miejscu, gdzie siedział Djaro. Prawdopodobnie zostałby zabity.

– Pewnie Markos po prostu zgłupiał i zrobił coś, czego nie powinien – powiedział Pete.

– Zastanawiam się… – mruknął Jupiter. – Och, mniejsza o to! Chyba to nic ważnego. Fajnie, że spotkaliśmy Djaro. Wątpię, czy go jeszcze kiedyś zobaczymy.

Lecz Jupiter się mylił.

Rozdział 2. Niespodziewane zaproszenie

Kilka dni później Trzej Detektywi siedzieli w swej Kwaterze Głównej, czyli przerobionej przyczepie kempingowej, ukrytej wśród stert rupieci i złomu zalegających skład Jonesa. Bob czytał właśnie list, który nadszedł w porannej poczcie – pewna pani z Malibu Beach prosiła, by znaleźli jej zaginionego psa – gdy zadzwonił telefon.

Był to ich własny telefon i opłacali go z zarobionych u Tytusa Jonesa pieniędzy. Nieczęsto dzwonił. Gdy to się zdarzało, nieodmiennie oznaczało jakieś emocje. Jupiter porwał słuchawkę.

– Halo, tu Trzej Detektywi. Mówi Jupiter Jones.

– Dzień dobry, Jupiterku – zagrzmiał z podłączonego do telefonu głośnika głęboki głos Alfreda Hitchcocka. – Cieszę się, że cię zastałem. Chciałem dać ci znać, że niebawem będziesz miał gościa.

– Gościa? – powtórzył Jupiter. – Czy chodzi o jakąś tajemniczą sprawę, proszę pana?

– Nic więcej nie mogę ci powiedzieć – odparł Alfred Hitchcock. – Zostałem zobowiązany do dyskrecji. Odbyłem długą rozmowę z tą osobą i zarekomendowałem was gorąco. Otrzymacie zaskakujące zaproszenie. Chciałem was tylko uprzedzić. A teraz muszę się już pożegnać.

Rozmowa była skończona i Jupe odłożył słuchawkę. Chłopcy wymienili spojrzenia.

– Myślicie, że to nowa sprawa dla nas? – zapytał Bob.

I właśnie w tym momencie przez otwarty lufcik przyczepy dobiegło ich gromkie wołanie Matyldy Jones, ciotki Jupe'a.

– Jupiter! Chodź tu zaraz! Ktoś do ciebie!

Po chwili chłopcy czołgali się przez Tunel Drugi. Była to duża rura, która prowadziła spod otworu w podłodze przyczepy do sekretnego wejścia w pracowni Jupe'a. Stąd, przeciskając się między stertami rupieci, w minutę dotarli do biura składu.

Przed biurem stał mały samochód, a obok niego młody mężczyzna. Poznali go natychmiast. Był to Amerykanin, eskortujący księcia Djaro owego dnia, gdy omal nie doszło do kraksy.

– Jak się macie – powiedział. – Pewnie nie spodziewaliście się zobaczyć mnie znowu. Pozwólcie, że tym razem się przedstawię. Jestem Bert Young, oto moja legitymacja.

Pokazał im kartę, wyglądającą jak legitymacja służbowa, po czym wsunął ją z powrotem do portfela.

– Jestem tu w oficjalnej sprawie rządowej. Gdzie możemy porozmawiać poufnie?

– Tam, w głębi – odpowiedział Jupiter, wytrzeszczając z lekka oczy.

Agent rządowy chce rozmawiać z nimi poufnie. W dodatku niewątpliwie wypytywał o nich Alfreda Hitchcocka. O co może chodzić?

Poprowadził gościa do swej pracowni. Wyszukał dwa stare krzesła, a Bob i Pete usiedli na skrzyni.

– Domyślacie się może, dlaczego tu jestem – powiedział Bert Young.

Nie mieli pojęcia, czekali więc na jego dalsze słowa.

– Chodzi o księcia Waranii, Djaro.

– Książę Djaro! – wykrzyknął Bob. – Co u niego słychać?

– Miewa się dobrze i przesyła wam pozdrowienia. Rozmawiałem z nim dwa dni temu. Otóż chciałby, żebyście wszyscy trzej przyjechali do niego i zostali przez dwa tygodnie, aż do jego koronacji.

– O rany! – zawołał Pete. – Jechać tak daleko, do Europy? Jest pan pewien, że mu o nas chodzi?

– O was i tylko o was – odparł Young. – Zdaje się, że od wyprawy do Disneylandu uważa was za swoich prawdziwych przyjaciół. Nie ma ich wielu. W Waranii trudno mu odróżnić prawdziwych przyjaciół od tych, którzy mu tylko schlebiają, bo jest księciem. Was jest pewien. Pragnąłby mieć teraz przy sobie przyjazne dusze, dlatego was zaprasza. Powiem wam prawdę: to ja postarałem się, żeby wpadł na ten pomysł.

– Pan? – zdziwił się Bob. – Dlaczego?

– A więc – odpowiedział Bert Young – tak to wygląda. Warania jest spokojnym państwem. Jest neutralna jak Szwajcaria. Stany Zjednoczone to zadowala, oznacza bowiem, że Warania nie udziela pomocy żadnemu nieprzyjaznemu państwu.

– Jakiej pomocy może komukolwiek udzielić tak mały kraj jak Warania? – odezwał się wreszcie Jupiter.

– Byłbyś zaskoczony. Może na przykład dopuścić, by powstał tam ośrodek działań szpiegowskich. Ale nie będę się wdawał w szczegóły. Istotne jest, czy przyjmujecie zaproszenie księcia?

Chłopcy zawahali się. Oczywiście chcieliby pojechać, ale nie wszystko było takie proste. Po pierwsze, zgoda rodziców, po drugie, pieniądze, nie mówiąc już o paszportach. Bert Young rozwiał ich wątpliwości.