Выбрать главу

– Poczciwa Dokumentacja! – roześmiał się Pete.

– Powinniśmy się przygotować na spotkanie z Djaro – powiedział Jupiter. – Królewski szambelan dał nam znać, że Djaro zje z nami śniadanie.

– Jak już mowa o śniadaniu, przegryzłbym coś – wyznał Pete. – Ciekaw jestem, gdzie będziemy jedli.

– Poczekamy, zobaczymy – odparł Jupe. – Chodźcie sprawdzić, czy nasz ekwipunek jest w porządku. W końcu jesteśmy tu służbowo.

Chłopcy z Jupe'em na czele wrócili do pokoju. Była to wysoka komnata. Miała ściany wyłożone boazerią o atłasowym połysku. Nad szerokim łożem, w którym wszyscy trzej spali, widniał wyrzeźbiony herb rodziny Djaro.

Ich torby podróżne leżały wciąż nie rozpakowane. Po przyjeździe, poprzedniego wieczoru, otworzyli je tylko po to, żeby wyjąć piżamy i szczotki do zębów.

Podróżowali odrzutowcem, najpierw do Nowego Jorku, a stamtąd do Paryża. Nie zobaczyli jednak żadnego z tych miast, gdyż nie opuszczali nawet lotniska. W Paryżu przesiedli się na helikopter, który dowiózł ich na malutkie lotnisko w Denzo. Stąd zabrano ich do pałacu samochodem. Powitał ich szambelan królewski. Doniósł im, że Djaro odbywa właśnie ważne zebranie i nie będzie mógł widzieć się z nimi aż do następnego rana. Powiódł ich następnie do ich sypialni przez nie kończące się kamienne korytarze. Tu padli na łóżko i zasnęli natychmiast, nie zdążywszy się nawet rozpakować. Zabrali się do tego teraz. Złożyli swoje ubrania w przestronnej, antycznej szafie, w torbach pozostały tylko trzy aparaty fotograficzne.

Tak, wyglądały jak duże, kosztowne aparaty fotograficzne i istotnie pełniły tę rolę. Zaopatrzone były w lampy błyskowe i mnóstwo dobrych urządzeń. Ale mogły także służyć jako radia. W tylną obudowę każdego aparatu wmontowane było nadzwyczaj silne walkie-talkie. Lampa błyskowa była równocześnie anteną nadawczo-odbiorczą. Zasięg odbioru dochodził do dwudziestu kilometrów, a nawet z wnętrza budynku aparat działał na odległość około czterech kilometrów. Walkie-talkie funkcjonowały tylko na dwu pasmach częstotliwości i nie mogły być odbierane przez radia czy inne walkie-talkie. Jedyne, oprócz trzech leżących właśnie na łóżku, nastrojone na tę samą częstotliwość, znajdowało się w ambasadzie amerykańskiej, gdzie przebywał Bert Young.

Bert towarzyszył im w drodze z Los Angeles do Nowego Jorku i odbył z nimi poważną rozmowę. Między innymi zapewnił ich, że zawsze będzie w pobliżu i będą się co wieczór kontaktować przez radioaparat fotograficzny. Albo częściej, jeżeli będą mu mieli do zakomunikowania coś ważnego.

– Zrozumcie mnie dobrze, koledzy – mówił. – Być może wszystko pójdzie gładko i Djaro zostanie koronowany w przewidzianym terminie. Czuję jednak, że szykują się kłopoty, i mam nadzieję, że pomożecie nam je ujawnić.

Jak już mówiłem, nie zadawajcie pytań. Waranianie nie lubią, by ktoś się wtrącał w ich sprawy. Zwiedzajcie, fotografujcie widoki i miejcie oczy i uszy otwarte. Będziecie mi regularnie przekazywać sprawozdania przez radio w aparacie fotograficznym. Będę na moim stanowisku odbiorczym, prawdopodobnie w ambasadzie amerykańskiej.

To na razie wszystko. Z chwilą gdy wsiądziecie na pokład samolotu do Paryża, staniecie się samodzielni. Ja lecę do Waranii innym samolotem i wszystko przygotuję. Dalsze plany będziemy podejmowali zgodnie z rozwojem wypadków. W czasie naszych kontaktów radiowych będziecie się nazywali Pierwszy, Drugi i Dokumentacja. Rozumiecie?

Bert Young zamilkł i otarł czoło. Chłopcy mieli ochotę zrobić to samo. Byli nieco przerażeni powierzonym im zadaniem. Czyniło ich wszak agentami wywiadu w służbie Stanów Zjednoczonych.

Teraz, patrząc na aparaty, przypominali sobie wszystko, co mówił Bert Young, i to ich niemal obezwładniało. Pierwszy otrząsnął się Pete. Wyjął swój aparat i otworzył jego skórzany futerał. Na dnie znajdował się jeszcze jeden przyrząd – maleńki magnetofon tranzystorowy, tak czuły, że mógł nagrać rozmowę toczącą się w drugim końcu pomieszczenia.

– Może powinniśmy skontaktować się z panem Youngiem przed spotkaniem z Djaro? Tylko żeby się upewnić, że wszystko działa.

– Dobry pomysł, Drugi – przystał Jupiter. – Wyjdę na balkon i sfotografuję widok.

Wziął swój aparat i przeszedł spiesznie przez pokój. Na balkonie otworzył futerał i ustawił obiektyw na kopułę kościoła Świętego Dominika. Następnie nacisnął przycisk uruchamiający walkie-talkie. Schylił się nad aparatem, niby sprawdzając obraz w obiektywie, i powiedział cicho:

– Pierwszy się zgłasza. Tu Pierwszy, czy mnie odbierasz?

Bert Young odezwał się niemal natychmiast:

– Odbieram cię. Masz coś do zakomunikowania?

– Sprawdzam tylko urządzenie. Nie widzieliśmy się jeszcze z Djaro. Mamy się spotkać przy śniadaniu.

– Będę na miejscu. Miejcie się na baczności. Koniec odbioru.

– Zrozumiano – powiedział Jupe i wrócił do pokoju właśnie w chwili, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

Pete otworzył, w drzwiach stał rozpromieniony książę Djaro.

– Przyjaciele! Pete! Bob! Jupiter! – wykrzyknął obejmując ich serdecznie. – Jakże się cieszę, że was widzę. Co myślicie o moim kraju i mieście? Ach prawda, nie mieliście jeszcze czasu wiele zobaczyć. Zajmę się tym, jak tylko zjemy śniadanie.

Odwrócił się i przywołał kogoś skinieniem ręki.

– Wejdźcie. Przygotujcie stół pod oknem.

Ośmiu służących w złoto-szkarłatnych liberiach wniosło stół, krzesła i kilka półmisków ze srebrnymi pokrywami. Podczas gdy Djaro rozmawiał wesoło, ustawili stół, nakryli lnianym obrusem i srebrną zastawą, po czym zdjęli pokrywy. Ukazały się jaja na bekonie, parówki, tosty, wafle i szklanki z mlekiem.

– Wygląda nieźle! – ucieszył się Pete. – Umieram z głodu.

– Łatwo się tego domyślić – powiedział Djaro. – Bierzmy się do jedzenia. Chodź, Bob, co tam oglądasz?

Bob przypatrywał się ogromnej pajęczynie, rozpiętej między wezgłowiem łóżka a odległym o kilkadziesiąt centymetrów, narożnikiem pokoju. Duży pająk obserwował go ze szpary między boazerią a podłogą. Bob pomyślał sobie, że mimo tak licznej służby, nie sprzątano tu zbyt skrupulatnie.