Выбрать главу

– Cii! – uciszył ją mężczyzna. – Nie mów tego głośno przy tubylcach. To jest ich maskotka. Poza tym pająki są o wiele sympatyczniejsze, niż się uważa. Po prostu przylgnęła do nich zła opinia.

– Nic mnie to nie obchodzi – powiedziała kobieta. – Rozdepczę każdego pająka, na którego się natknę.

Pete i Bob uśmiechnęli się. Djaro zmrużył oczy. Przeszli dalej i okrążywszy wolno salę, znaleźli się pod drugimi drzwiami. Przy nich stał również gwardzista.

– Pragnę wejść, sierżancie – powiedział Djaro.

Żołnierz zasalutował z respektem.

– Tak jest, sire – powiedział.

Odsunął się, a Djaro wyjął klucz i otworzył masywne, nabijane mosiężnymi ćwiekami drzwi. Weszli do niewielkiego przedsionka, na końcu którego znajdowały się następne zamknięte drzwi. Po otwarciu ich, ukazały się drzwi trzecie, a raczej brama z kutego żelaza. Kiedy i te zostały wreszcie otwarte, znaleźli się w pomieszczeniu wielkości około dwudziestu czterech metrów kwadratowych. Wyglądało jak skarbiec i istotnie nim było. W gablotach pod ścianą leżały insygnia królewskie – berło i korona, a także kilka naszyjników i pierścieni.

– Biżuteria dla przyszłej księżnej – powiedział Djaro. – Niewiele mamy klejnotów, bo nie jesteśmy bogaci. Za to, jak widzicie, strzeżemy dobrze tego, co posiadamy. Ale nie to chciałem wam tu pokazać.

Podszedł do gabloty, jedynej stojącej na środku pokoju. Zawierała pająka na srebrnym łańcuchu, umieszczonego na specjalnej podpórce. Chłopcy stwierdzili ze zdziwieniem, że pająk wygląda jak żywy.

– To srebro pokryte emalią – wyjaśnił Djaro. – Spodziewaliście się, że będzie cały tylko ze srebra? Nie, to czarna emalia ze złotymi cętkami. Oczy są z małych rubinów. Ale to nie jest prawdziwy pająk Waranii. Oryginał jest o wiele wspanialszy.

Pająk wydawał się chłopcom doskonale wykonaną biżuterią, ale wierzyli księciu na słowo. Oglądali pająka uważnie ze wszystkich stron, by dobrze zapamiętać jego wygląd na wypadek, gdyby udało im się odnaleźć oryginał.

– Prawdziwy pająk został zabrany stąd w zeszłym tygodniu i zastąpiony tą imitacją – mówił Djaro z goryczą. – Podejrzewam tylko jedną osobę, jest nią książę Stefan. Nie mogę go jednak oskarżyć bez dowodów. Sytuacja polityczna jest bardzo delikatna. Wszyscy członkowie Rady Najwyższej są ludźmi Stefana. Dopóki nie zostanę koronowany, posiadam niewielką władzę. Oni nie życzą sobie mojej koronacji. Kradzież książęcego pająka jest pierwszym krokiem zmierzającym do uniemożliwienia mi przejęcia władzy. Nie będę was nudził dalszymi szczegółami. Poza tym sam muszę wziąć udział w naradzie. Tak więc wyprowadzę was stąd i będę musiał was opuścić. Czeka na was samochód z szoferem. Możecie zwiedzić miasto. Zobaczymy się znowu wieczorem, po obiedzie, i wtedy porozmawiamy.

Opuścili skarbiec. Djaro pozamykał starannie wszystkie drzwi. Następnie uścisnął im ręce i objaśnił, gdzie znajdą oczekujący ich samochód.

– Kierowcy na imię Rudi. To oddany mi człowiek. – Westchnął z żalem. – Chętnie pojechałbym z wami. Być księciem to nudne zajęcie, ale nie mogę tego zmienić. Bawcie się dobrze i do zobaczenia wieczorem.

Odszedł spiesznie w głąb korytarza. Bob podrapał się w głowę.

– Jak myślisz, Jupe? Czy uda nam się znaleźć tego pająka?

– Nie wiem jak – westchnął Jupiter. – Chyba że dopisze nam nadzwyczajne szczęście.

Rozdział 5. Złowieszcza rozmowa

Przejażdżka po stolicy sprawiła Trzem Detektywom radość. Wychowali się w Kalifornii, gdzie wszystko było stosunkowo nowe. Toteż Warania wydała im się niesłychanie stara. Nawet budynki mieszkalne zbudowane były z kamienia lub żółtej cegły. Wiele dachów było krytych czerwoną dachówką. Co krok trafiali na skwery z fontannami. Wszędzie, a zwłaszcza przed katedrą Świętego Dominika, dostojnie stąpały gołębie.

Odbywali turę standardowym otwartym samochodem. Kierowca, młody mężczyzna w zgrabnym uniformie, mówił dobrze po angielsku. Przedstawił im się i powiedział, że mogą mu ufać, gdyż jest lojalny w stosunku do księcia Djaro. Zawiózł ich na wzgórza za miastem, gdzie mogli podziwiać widok na rzekę w dole. Zrobili trochę zdjęć i wrócili do samochodu. Gdy wsiedli, Rudi powiedział cicho:

– Śledzono nas. Ktoś jechał za nami, odkąd ruszyliśmy spod pałacu. Zawiozę was teraz do parku. Będziecie mogli tam pospacerować, popatrzyć na występy. A teraz nie oglądajcie się. Nie dajcie poznać po sobie, że wiecie, że jesteśmy śledzeni.

Nie oglądać się! Trudno było się oprzeć. Kto ich śledził? Dlaczego?

– Chciałbym wiedzieć, o co chodzi – mruczał Pete, gdy jechali przez barwne ulice. – Dlaczego ktoś jedzie za nami? Nic o niczym nie wiemy.

– Ktoś może myśleć, że wiemy – powiedział Jupiter.

– Ktoś chciałby, żebyśmy wiedzieli – odezwał się Bob.

Rudi zatrzymał samochód. Znajdowali się przed dużym zadrzewionym skwerem, gdzie spacerowało wiele ludzi. Z oddali dobiegały dźwięki muzyki.

– To nasz główny park – Rudi wysiadł i otworzył im drzwi samochodu. – Wejdźcie wolno do środka. Przejdziecie koło podium dla orkiestry, potem znajdziecie miejsce, gdzie występują akrobaci i klauni. Zróbcie im zdjęcia. Będzie tam dziewczyna sprzedająca balony. Zapytajcie, czy możecie ją sfotografować. To moja siostra Elena. Ja poczekam tu na was. Aha, i nie oglądajcie się za siebie. Prawdopodobnie będą szli za wami, ale nie macie się czego obawiać. Jeszcze nie.

– Jeszcze nie – powtórzył Pete, gdy szli wolno pod drzewami w stronę, skąd dobiegała muzyka. – No, przynajmniej jest na co czekać.

– Jakże my możemy pomóc księciu Djaro? – zastanawiał się Bob.

– Kompletne strzelanie w ciemno, a z drugiej strony nie możemy po prostu nic nie robić.

– Musimy poczekać na dalszy rozwój wypadków – powiedział Jupiter. – Moim zdaniem śledzą nas, by sprawdzić, czy się z kimś nie kontaktujemy. Na przykład z Bertem Youngiem.

Wyszli na polanę, gdzie wiele osób siedziało na trawie. Na maleńkiej estradzie ośmiu mężczyzn w barwnych strojach grało na klarnetach. Zakończyli właśnie jeden utwór, zebrali oklaski i z jeszcze większym wigorem przystąpili do wykonywania następnego.

Trzej Detektywi okrążyli estradę i poszli dalej. Sporo ludzi spacerowało po tej samej ścieżce, trudno więc było im się zorientować, czy ktoś specjalnie idzie za nimi.

Trafili z kolei na duży, wybrukowany plac. Tu odbywały się występy, o których mówił Rudi. Na trampolinie akrobaci wykonywali fantastyczne skoki. Poniżej, na ziemi dwaj klauni fikali koziołki. Podsuwali przechodzącym koszyczki, do których ci wrzucali monety.