Выбрать главу

Jak ja sobie poradzę? pomyślała w duchu. A poza tym, czy w takiej sytuacji będziemy mogli z Malcolmem swobodnie porozmawiać? Coś wymyślimy, pocieszała się. Może wyślemy dzieci, żeby nazrywały przylaszczek? Co prawda zakrawa to trochę na egoizm, ale kiedyś wreszcie muszę pomyśleć o sobie.

Elsbeth.” Catharinie ciągle trudno było uwierzyć w to, co usłyszała o dziewczynce. Piętnastoletnie dziecko, którego rozwój z tych czy innych powodów został zahamowany, a równocześnie niebezpieczna zazdrośnica, która tak ubóstwiała Malcolma, że gotowa była pozbyć się każdego, kto stał jej na drodze. Nie, to niemożliwe. Na pewno zaszła jakaś pomyłka!

Zatrzymali się i poczekali na Elsbeth, która ubrana na biało wyglądała jeszcze bardziej dziecinnie niż zwykle. Spoglądała niewinnie swymi błękitnymi oczami, a na domiar wszystkiego ssała kciuk. Kolana i łokcie miała poplamione na zielono od trawy. Zdawała się być bardzo onieśmielona, więc Catharina uśmiechnęła się do niej ciepło, mimo że w głębi ducha marzyła o tym, by dziewczynka sobie poszła.

– Dokąd się wybieracie? – wysepleniła Elsbeth.

– Na szczyt – odpowiedział jej Joachim, ściskając Catharinę za rękę, jakby się czegoś panicznie lękał.

Dziewczynka popatrzyła z wyrzutem.

– Jak śmieliście wybrać się bez mojej wiedzy?

– Ja… – Catharina, zaskoczona tonem Elsbeth, straciła rezon i nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– E tam, nie tłumacz się! I tak wiem. Na pewno znowu mama chciała mnie pozbawić odrobiny przyjemności.

Ale oto ku bezgranicznej uldze Cathariny na drodze ukazała się panna Inez.

– Elsbeth! – wołała zadyszana. – Znowu wyszłaś bez pozwolenia!

Catharina miała ochotę uścisnąć tę nieco sztywną w obejściu kobietę, która poświęciła się całkowicie opiece nad dziewczynką.

Wspólnie pokonali ostatni odcinek drogi na szczyt wzgórza i zatrzymali się na skalnej krawędzi nad urwiskiem.

Catharina zadrżała spojrzawszy w dół i poczuła przypływ wdzięczności dla panny Inez, że jest z nią i mocno trzyma Elsbeth za rękę. Nie przypuszczała, że będzie tu tak wysoko i tak stromo. Właśnie w takich miejscach w epoce wikingów spychano w dół ludzi starych i chorych, pozwalając im odejść szybko i godnie, nie dopuszczając, by stali się ciężarem dla rodziny. Ten, kto skoczył w przepaść, mógł być pewien, że po śmierci trafi do Walhalli, raju wikingów.

– Niesamowite – zachwycał się Joachim wyraźnie podekscytowany. – Stąd widać całe Markanäs. Tam jest moja chata, a tam wasz pałac. Ależ on wielki!

– A co, zazdrosny? – spytała Elsbeth, wyraźnie szukając zaczepki.

– Nie – odparł spokojnie. – Mnie jest dobrze u taty i mamy.

Catharina nie posiadała się ze zdumienia, że chłopiec z taką konsekwencją potrafi utrzymywać w tajemnicy swoje pochodzenie. Nawet Elsbeth nie wiedziała, że w jego żyłach płynie krew Järncronów.

Inez odwróciła się w stronę płaskowyżu i zagadnęła Elsbeth zachęcająco:

– Popatrz, ile dzwoneczków i złocieni! Chodźmy tam!

Dziewczynka pobiegła we wskazanym kierunku, a w ślad za nią podążyła opiekunka.

To niewiarygodne, pomyślała Catharina po raz nie wiadomo który. Jaka ona dziecinna! Czy to możliwe, że potrafi tak udawać?

Z miejsca, w którym stała z Joachimem, roztaczał się malowniczy widok. W milczeniu chłonęli piękno krajobrazu. Nagle w dole Catharina dostrzegła sylwetkę Malcolma, który wołał coś do niej wymachując rękami. Jednak ze sporej odległości, jaka ich dzieliła, nie sposób było nic usłyszeć. Słowa rozpływały się w powietrzu.

Wiem, że Elsbeth jest tutaj, odpowiadała mu w myślach dziewczyna, przypuszczając, że tę właśnie wiadomość usiłuje przekazać jej ukochany. Na szczęście przybyła także panna Inez i pilnie strzeże małej. Zabrała ją gdzieś na bok, więc nic mi nie zagraża.

Rozmawiając tak w duchu z Malcolmem, Catharina zauważyła, że od strony pałacu zbliża się do niego jakaś kobieta. Biegła, jakby gonił ją sam diabeł. Dopiero po chwili zorientowała się, że to pani Tamara. Z daleka wyglądało to dość zabawnie. Można było odnieść wrażenie, że Elsbeth nie bez racji zarzuca matce, iż spragniona miłości nie panuje nad swymi zmysłami i ugania się za Malcolmem.

Nagle Catharina za plecami wychwyciła lekki chrzęst kamieni. Bezwiednie odwróciła się i krzyknęła przerażona na widok rozpędzonej kobiety, która z wyciągniętymi rękami i morderczym błyskiem w oku kierowała się ku niej i Joachimowie jakby chciała ich oboje strącić w przepaść.

Catharina instynktownie odepchnęła chłopca na bok i rzuciła się za nim. Silny ból przeszył jej ramię aż po obojczyk. Kątem oka dostrzegła, że Joachim stracił równowagę i z krzykiem osuwa się w dół. Nie namyślając się ani chwili podała mu rękę, której chłopiec uczepił się rozpaczliwie. Wykazała przy tym duży refleks, drugą ręką przytrzymując się niskiego krzewu, jednego z nielicznych porastających stromą skalną krawędź.

Tymczasem rozpędzona napastniczka napotkawszy pustkę nie zdołała się zatrzymać. Z przeraźliwym krzykiem runęła w dół i rozbiła się o skały.

Catharina leżała wychylona poza skalną krawędź, kurczowo trzymając wiszącego nad przepaścią chłopca. Nie miała siły wciągnąć go na górę, ale za nic w świecie nie zwolniłaby uścisku.

– Elsbeth, ratunku! Pośpiesz się! – krzyknęła. – Joachimie, wytrzymaj! – prosiła chłopca. – Zaraz nadejdzie pomoc. Nie patrz w dół!

Nic nie odpowiedział, tylko jęknął zatrwożony, ale spoglądał jej prosto w oczy z ufnością.

– Trzymam cię mocno – uspokajała go. – Musimy poczekać.

W rzeczywistości jednak czuła, że dłoń, którą chwyciła się zarośli, ześlizguje się niebezpiecznie.

Modliła się, żeby korzenie okazały się dostatecznie silne, by krzak wytrzymał ciężar dwóch osób. Pragnęła tego ze względu na Joachima, który doznał w swym życiu tyle zła…

Wreszcie pojawiła się Elsbeth.

– Oj, co wy robicie? – spytała zdziwiona.

– Elsbeth, połóż się na brzuchu i chwyć mnie za kostki – jęknęła Catharina. – Trzymaj mnie z całych sił. Zaraz przyjdzie tu Malcolm i twoja mama.

Dziewczynka posłusznie zrobiła to, o co ją proszono. Ścisnęła Catharinę tak mocno, że omal nie zdrętwiały jej stopy.

– Gdzie ciocia Inez? – zapytała.

Lepiej powiedzieć prawdę, pomyślała Catharina i odrzekła:

– Spadła w przepaść.

– Oj…

Przez dłuższą chwilę trwała cisza. Wreszcie dziewczynka odzyskała mowę.

– Zresztą, wszystko mi jedno. I tak miałam jej dość. Ciągle tylko straszyła mnie okrutną Agnetą.

– Jak to? – pytała zaskoczona Catharina.

– Mówiła, że duch Agnety zabił wiele ludzi i że muszę uważać, żeby i mnie to nie spotkało. Ciocia potrafi napędzić strachu!

O Boże, kiedy oni przyjdą? zastanawiała się zdesperowana Catharina. Czy naprawdę ten szczyt wznosi się tak wysoko?

Pot perlił się jej na czole, a spocone dłonie jej i Joachima ślizgały się niebezpiecznie.

W końcu od strony płaskowyżu rozległ się odgłos szybkich kroków.

– Boże drogi – wymamrotał Malcolm. – Catharino, błagam cię, nie rozluźnij teraz uścisku!

Muszę wytrzymać jeszcze tę krótką chwilę, powtarzała dziewczyna w myślach.

Malcolm ułożył się obok niej i chwyciwszy Joachima pod ramię, wciągnął go powoli na górę.

Nadbiegła pani Tamara i rzuciła się ku chłopcu, by go przytulić i ucałować.

– Mój synku, mój mały synku! – szlochała.

Malcolm tymczasem pomógł wstać Catharinie, która oszołomiona wlepiła wzrok w swą chlebodawczynię.

– Synku? – powtórzyła zdumiona. – Sądziłam, że Joachim jest synem ojca Malcolma!

– Bo jest! I moim także. To o nim rozpowiadaliśmy wokół, że urodził się martwy. Byliśmy zmuszeni tak postąpić, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Dziękuję, Karin, że go uratowałaś. Z całego serca dziękuję.