Выбрать главу

Moneta mieniła się w zagłębieniu dłoni.

19 – KARTOTEKA POLICYJNA

Wniosek o udostępnienie danych psychologicznych dotyczących Raoula Razorbaka.

Jak się wydaje, dziecko o nazwisku Raoul Razorbak cierpi na zaburzenia o podłożu psychotycznym. Już kilkakrotnie wystąpiły u niego gwałtowne napady gniewu, które stanowiły zagrożenie dla otoczenia, matka nie wyraża jednak zgody na jego hospitalizację w zakładzie psychiatrycznym. Odpowiadając na pytania specjalisty, oświadczyła, że syn był bardzo mocno poruszony śmiercią ojca. „On po prostu odczuwa silną potrzebę kompensacji", powiedziała.

Ponieważ jednak do tej pory młody Raoul Razorbak nie popełnił żadnych wykroczeń i nie stwierdzono u niego skłonności przestępczych, nasze służby uznały, że zastosowanie jakichkolwiek aktywnych procedur wobec jego osoby byłoby przedwczesne.

20 – PODRĘCZNIK DO HISTORII

ŚMIERĆ NASZYCH DZIADKÓW

Najczęstsze przyczyny śmierci we Francji w roku 1965 (pod koniec drugiego tysiąclecia), przedstawione w kolejności od największej do najmniejszej liczby zgonów. Należy zauważyć, że niektóre choroby zostały w naszych czasach wyeliminowane.

Choroby serca 98 392

Nowotwory 93 834

Wylewy 62 746

Wypadki samochodowe 32 723

Marskość wątroby 16 325

Schorzenia dróg oddechowych 16 274

Zapalenie płuc 11 166

Grypa 9008

Cukrzyca 8118

Samobójstwa 7156

Morderstwa i zabójstwa 361

Przyczyny nieznane 87201

Podręcznik szkolny, kurs podstawowy, 2. rok

21 – PAN OSTRA DELIRKA

Od czasu naszego pierwszego spotkania na cmentarzu Père-Lachaise, wraz z upływem kolejnych lat, nasza przyjaźń zacieśniała się coraz bardziej. Raoul nauczył mnie tak wielu rzeczy!

– Ależ ty jesteś naiwny, Michael! Wyobrażasz sobie, że świat jest przyjazny i że w związku z tym najlepszym sposobem, aby się weń wpasować, jest uprzejmość dla innych. Ale jesteś w błędzie. Rusz trochę mózgownicą. Przyszłość wcale nie należy do ludzi miłych, tylko do wynalazców, do ludzi odważnych, do tych, którzy niczego się nie boją.

– A ty niczego się nie boisz?

– Niczego.

– Nawet fizycznego cierpienia?

– Wystarczy tylko chcieć, by tego nie odczuwać.

Aby mi to udowodnić, wyciągnął zapalniczkę, włożył palec wskazujący w środek płomienia i trzymał go tam aż do chwili, gdy w powietrzu rozszedł się zapach palonego paznokcia. Byłem jednocześnie zniesmaczony i zafascynowany.

– Ueee! Jak to zrobiłeś?

– Najpierw oczyszczam swój umysł, potem przekonuję siebie, że ktoś inny odczuwa ten ból i że ból ten w żadnym stopniu mnie nie dotyczy.

– Nie boisz się ognia?

– Ani wody, ani ziemi, ani metalu. Ten kto niczego się nie boi, jest wszechmocny i niczego nie można mu odmówić. To jest lekcja numer dwa. Pierwszą było to, że dwufrankowa moneta będzie twoim najlepszym doradcą. Druga jest taka, że lęk istnieje tylko wtedy, gdy mu na to pozwalasz.

– Ojciec cię tego nauczył?

– Mawiał, żebym nigdy nie oglądał się za siebie, kiedy wspinam się na górę. Jeśli się spojrzy w dół, można dostać zawrotu głowy i spaść. Ale jeśli będziesz bez wahania wspinał się prosto na szczyt, zawsze będziesz bezpieczny.

– Jeżeli niczego się nie boisz, to co popycha cię do tego, by iść do przodu?

– Tajemnica. Potrzeba wyjaśnienia tajemnicy śmierci ojca i śmierci w ogóle.

Kiedy wypowiadał te słowa, prawa ręka, nadal przypominająca pająka, spoczęła na jego czole, jak gdyby miało mu to pomóc w zapanowaniu nad jakimś zmartwieniem. Wytrzeszczył oczy, jakby coś zżerało mu mózg od środka.

Zaniepokoiłem się.

– Niedobrze się czujesz?

Przez dłuższy czas nie odpowiadał. A potem, jakby odzyskawszy oddech i panowanie nad sobą, powiedział:

– To nic, to tylko migrena… Zaraz mi przejdzie – dodał twardo.

Był to jedyny raz, kiedy widziałem go na skraju załamania. Dla mnie Raoul był nadczłowiekiem. Był władcą.

Raoul wywierał na mnie wielkie wrażenie. Ponieważ był starszy ode mnie o rok, dołożyłem wszelkich starań, żeby przeskoczyć jedną klasę i siedzieć z nim w tej samej ławce. Wszystko stało się wtedy proste. Pozwalał mi odpisywać od siebie zadania, a po skończonych zajęciach nadal opowiadał niesamowite historie.

Nie wszyscy w klasie podzielali mój zachwyt.

Nauczyciel francuskiego nazwał ucznia Razorbaka „Pan Ostra Delirka".

– A teraz uważajcie, moi drodzy. Dzisiaj Pan Ostra Delirka oddał wypracowanie, że boki zrywać. Temat, który wam zadałem, chciałbym jeszcze raz przypomnieć, brzmiał: „Napisz, jak wyobrażasz sobie idealne wakacje". Ha! Pan Ostra Delirka nie wyruszył jednak w stronę Touquet, Saint-Tropez, La Baule czy do Barcelony albo Londynu. Nie, popędził od razu do krainy umarłych. I… wysyła nam stamtąd pocztówki.

Ogólne rozbawienie.

– Cytuję: „Kiedy moja barka pędziła w stronę światła, wczepiłem się w boa, gdyż ognisty wąż ukazał się przed dziobem statku. Bogini Neftyda poradziła mi, żebym nie wpadał w panikę i trzymał kurs. Potem księżniczka Izyda podała mi wygięty krzyż, żebym odepchnął potwora".

Uczniowie zaczęli się głośno śmiać i poszturchiwać łokciami, gdy tymczasem nauczyciel mentorskim tonem przeszedł do konkluzji:

– Panie Ostra Delirka, mogę jedynie doradzić, aby się pan udał po poradę do dobrego psychoanalityka albo nawet do psychiatry. A tymczasem, dla pańskiej wiadomości, udało się panu uniknąć oceny zero. Dałem panu 1 na 20 wyłącznie za to, że mnie pan rozbawił, kiedy czytałem wypracowanie. Zawsze zresztą staram się zaczynać sprawdzanie prac od pana, bo jestem pewien, że nieźle się uśmieję. Tylko tak dalej, panie Razorbak, a będę się śmiał jeszcze przez długi czas, gdyż z całą pewnością będzie pan powtarzał tę klasę.

Raoulowi nawet nie drgnęła powieka. Był nieprzemakalny na tego rodzaju uwagi, zwłaszcza gdy wygłaszał je człowiek pokroju nauczyciela francuskiego, dla którego nie miał żadnego szacunku. Ale problem pojawił się z innej strony. Ze strony klasy.

Tak jak w przypadku większości szkół, uczniowie naszego gimnazjum byli okrutnymi młodymi ludźmi i wystarczyło wskazać im palcem tak zwanego „odmieńca", żeby natychmiast się na niego rzucili. W naszej klasie szefem bandy był arogancki gówniarz o nazwisku Martinez. On i jego akolici poszli za nami po szkole i otoczyli nas.

– Księżniczka Izyda, księżniczka Izyda – skandowali. – A chcesz dostać wygiętym krzyżem prosto w dziób?

Bardzo się wystraszyłem. Żeby się od nich odczepić, dałem mocnego kopniaka prosto w piszczel grubego Martineza, a ten w rewanżu rozbił mi pięścią nos. W jednej chwili krew zalała mi całą twarz. Było nas tylko dwóch przeciwko sześciu, ale problem polegał na tym, że Raoul, chociaż znacznie ode mnie wyższy i silniejszy, zupełnie zrezygnował z obrony. Nie bił się. Przyjmował ciosy, nie oddając ich!

Zacząłem piszczeć.

– No, Raoul! Dołożymy im tak jak tym od Belzebuba. Ty i ja przeciwko imbecylom, Raoul!

Nie ruszył się. Już po chwili osunęliśmy się pod istną nawałnicą ciosów i kopniaków. Wobec całkowitego braku oporu banda grubego Martineza w końcu się znudziła i odeszła, wznosząc palce w kształcie zwycięskiego V. Podniosłem się, rozmasowując guzy.

– Przestraszyłeś się? – zapytałem go.

– Nie – odpowiedział.

– No to dlaczego się nie biłeś?

– A po co? Nie będę trwonił energii na jakieś bzdury. Zresztą i tak nie potrafię się bić z prymitywnymi umysłami – dodał, podnosząc z ziemi rozbite okulary.