Выбрать главу

ARTUR – Skąd ojciec wie? A może ja nie tylko dla formy?

STOMIL – Ty nie lubisz Edka?

ARTUR – Nienawidzę.

STOMIL – Dlaczego? Edek to konieczność. To szczera prawda, której tak długo szukaliśmy gdzie indziej, bo wyobrażaliśmy ją sobie inaczej. Trudno, Edek to fakt. Nie można nienawidzić tego, co konieczne. Trzeba polubić.

ARTUR – Jak? Czy mam się z nim całować? Konieczność stworzę ja!

STOMIL – Aj, aj, aj, wciąż mówisz jak uparte dziecko. Nie lubi i nie lubi. No to jeżeli tak… pozostaje tylko jedno wyjaśnienie. Ależ oczywiście! Słuchaj, może ty masz Edypa?

ARTUR – Jakiego Edypa?

STOMIL – Kompleks Edypa. Rozumiesz? Byłeś u psychiatry?

ARTUR – Nie, mama jest, owszem, niczego sobie, ale to nie to.

STOMIL – Szkoda. Przynajmniej by było wiadomo, czego się trzymać. Wszystko by było lepsze niż twoje szaleństwo. Wobec tego jesteś jednak tylko formalistą.

ARTUR – Nie jestem formalistą.

STOMIL – Jesteś. Żałosnym i niebezpiecznym.

ARTUR – Nie, może to tak wygląda, ale ja naprawdę już dłużej nie mogę. Nie mogę tak żyć jak wy.

STOMIL – Przypuśćmy. To już lepiej. Przyjmijmy więc, że jesteś egoistą.

ARTUR – Niech to ojciec nazywa, jak chce, ale ja muszę.

STOMIL – A co by ci z tego przyszło, gdybyś mnie poświęcił?

ARTUR – Coś by się dokonało. Tragicznie. Ojciec ma rację. Ja ojca bardzo przepraszam. Tragedia to wielka forma, mocna. Rzeczywistość już by się z niej nie wymknęła.

STOMIL – Biedaku! Tak sądzisz? Czy nie wiesz o tym, że tragedia jest już dzisiaj niemożliwa? Rzeczywistość przeżre każdą formę, nawet taką. Czy wiesz, co by z tego wyniknęło, nawet gdybym go zastrzelił?

ARTUR – Coś nieodwracalnego, coś na miarę dawnych mistrzów…

STOMIL – Nic podobnego! Farsa i nic więcej. Dzisiaj tylko farsa jest możliwa. Trup tutaj nic nie pomoże. Dlaczego nie chcesz się z tym pogodzić? Farsa też może być piękną sztuką.

ARTUR – Nie dla mnie.

STOMIL – Co za upór!

ARTUR – Nic na to nie poradzę. Ja muszę znaleźć jakieś wyjście.

STOMIL – Wbrew rzeczywistości?

ARTUR – Za wszelką cenę.

STOMIL – Ciężka sprawa. Chciałbym ci pomóc, ale doprawdy nie wiem – jak.

ARTUR – A może mimo wszystko spróbujemy?

STOMIL – Co mamy spróbować?

ARTUR – (wskazuje na drzwi \v ścianie na wprost, po lewej) No, z nimi…

STOMIL – Ciągle masz złudzenia?

ARTUR – Nawet jeżeli to prawda, z tą farsą… (odzyskując dawną agresywność) To dlatego, że jesteście tchórzliwi! Wszyscy jęczą w niewoli farsy, bo nikt nie ma odwagi się zbuntować. Źle wam jest? To dlaczego nie uwolnicie się siłą? Ojciec mi to wszystko pięknie wyłożył, analitycznie, logicznie, abstrakcyjnie i sam nie wiem jak, i już załatwione! Można się rozejść i niech zostanie po dawnemu. Daleką drogę przebył ojciec, ale jak? Siedząc sobie w fotelu i pogadując. Tutaj czynu potrzeba! Nie ma tragedii, bo już w nią nie wierzycie. Wszystko przez ten wasz przeklęty kompromis.

STOMIL – A dlaczego mielibyśmy wierzyć, jeśli łaska? Zbliż się, coś ci powiem. Więc Eleonora mnie zdradza z Edkiem? A właściwie dlaczego to źle, że mnie

Eleonora zdradza z Edkiem?

ARTUR – Tata nie wie?

STOMIL – Słowo daję, że jak nad tym głębiej pomyślę, to nie wiem. A ty możesz mi to wytłumaczyć?

ARTUR -…Ja, ja nigdy nie byłem w takiej sytuacji…

STOMIL – Ale spróbuj.

ARTUR – No jakże, przecież… zaraz, niech mi ojciec pozwoli pomyśleć…

STOMIL – A myśl sobie, myśl. Ja nawet bym chciał, żebyś mnie przekonał.

ARTUR – Chciałby ojciec?

STOMIL -…Bo, prawdę mówiąc, mnie się to także nie podoba. Ja tego strasznie nie lubię. Tylko tak, na rozum, nie wiem dlaczego.

ARTUR -…Więc gdybym ja ojca przekonał…

STOMIL – Byłbym ci wdzięczny.

ARTUR -…To wtedy ojciec…

STOMIL – Poszedłbym i zrobił im taką awanturę, żeby mnie na zawsze popamiętali. Tylko żebym miał jeszcze imperatyw logiczny.

ARTUR – Poszedłby ojciec? Więc jednak ojciec chce, tak sam z siebie…

STOMIL – Poszedłbym z rozkoszą. Ja tego drania od dawna mam na oku. Nie uwierzysz, jak ja chętnie bym go wykończył, tak sam z siebie. Tylko przez rozum nie bardzo wiem, dlaczego miałbym to zrobić.

ARTUR – Niech ojca uściskam! (obejmują się) Przeklęty rozum!

STOMIL – Co zrobić, kiedy on nie puszcza. Ani tak, ani siak. Mówiłeś o kompromisie? To właśnie przez niego.

ARTUR – Wie ojciec co? Może jednak spróbujemy. Żadne ryzyko. Najwyżej go ojciec zastrzeli.

STOMIL – Tak uważasz? Ja nie mam wiary.

ARTUR – Wiara przyjdzie potem. Najważniejsze, żeby podjąć decyzję.

STOMIL – Kto wie, może masz rację…

ARTUR – Na pewno! Przekona się ojciec. Będzie tragedia!

STOMIL – Wracasz mi siły. Jednak co młodzieńczy entuzjazm, to nie sceptycyzm epoki. Ech, młodość, młodość…

ARTUR – Pójdziemy?

STOMIL – Chodźmy. Przy tobie czuję się raźniej. (wstają)

ARTUR – I jeszcze jedno… Niech już ojciec da sobie spokój z tymi eksperymentami, ja proszę. To tylko dalsza dezintegracja.

STOMIL – Co robić… Kiedy tragedia jest już niemożliwa, a farsa nudzi, pozostaje tylko eksperyment.

ARTUR – Ale to tylko pogarsza sytuację. Przestanie ojciec?

STOMIL – Nie wiem, nie wiem…

ARTUR – Niech ojciec da słowo.

STOMIL – Później, później, teraz już chodźmy. (Artur ponownie wręcza Stomilowi rewolwer)

ARTUR – Ja zostanę pod drzwiami i będę czekał. Gdyby ojciec potrzebował pomocy, wystarczy mnie zawołać.

STOMIL – O, nie, to on będzie krzyczał, nie ja.

ARTUR – Ja zawsze w ojca wierzyłem.

STOMIL – I słusznie. Byłem najlepszym strzelcem w pułku. Żegnaj, (idzie do drzwi w ścianie na wprost, po prawej)

ARTUR – Nie tam, przecież tam jest kuchnia!

STOMIL – (niezdecydowany) Pić mi się chce…

ARTUR – Potem, kiedy będzie po wszystkim. Teiaz nie ma czasu.

STOMIL – Niech będzie. Zastrzelę go o suchym gardle, (przechodzi do drzwi po lewej i kładzie rękę na klamce) A, łotr, zapłaci mi teraz za wszystko.

Wchodzi ostrożnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi po cichu. Artur czeka w napięciu. Cisza niczym nie zmącona. Artur przechadza się nerwowo. Scena oczekiwania przedłuża się, Artur patrzy na zegarek, chodzi coraz szybciej. Decyduje się wreszcie i z rozpędem otwiera na oścież oba skrzydła drzwi, tak aby ukazało się całe wnętrze pokoju. Ukazuje się tam obraz następujący: pod nisko zwieszoną lampą, która rzuca silne światło na okrągły stolik, siedzą: Eleonora, Edek, Eugenia i Stomil, grając w karty. Stomil właśnie wykłada kartę.

ARTUR – Co Edek robi? Dlaczego Edek nie…

STOMIL – Psst! Hamuj się, chłopcze.

ELEONORA – To ty, Artur? Jeszcze nie śpisz?

EUGENIA – A nie mówiłam, że on i tak nas znajdzie? Przed nim się nie schowasz.

ARTUR – Ojciec… z nimi?!

STOMIL – Tak się złożyło… Nie moja wina…

ELEONORA – Stomil przyszedł w samą porę. Nie mieliśmy czwartego.

ARTUR – Jak ojciec może!

STOMIL – Mówiłem przecież, że wyjdzie farsa.

EDEK – Panie Stomil, pańska kolej. Wykładaj się pan.

STOMIL – Karta plac! (do Artura) Niewinna rozrywka. Sam widzisz, jaka jest sytuacja. Nic się nie dało zrobić.

ARTUR – Ale ojciec dał słowo!

STOMIL – Niczego nie obiecywałem… Trzeba poczekać.

ELEONORA – Stomilu, skup się, zamiast rozmawiać na boku.

ARTUR – Hańba!

EUGENIA – (rzucając karty) Nie, ja w takich warunkach nie mogę grać! Niech ktoś wyprowadzi stąd tego szczeniaka.

EDEK – Nie przejmuj się, babuś.

ELEONORA – Wstydziłbyś się, Arturku, tak przestraszyć babcię.