Выбрать главу

Teraz, gdy przyjechał do Wiednia, wszystko się ułoży, pomyślała z nadzieją, słysząc jak żywo rozmawia z Frau Bubną.

Nadal dostrzegała zmarszczki pod jego oczami, niepewność i lekkie wahanie w rozmowie, a wszystko to świadczyło o cierpieniach, jakie przeszedł.

Kiedy wypił kawę, poradziła:

– Idź teraz do łóżka, papo. Jutro nie musimy się spieszyć na żaden pociąg ani ważne spotkanie. Będziesz mógł pospać sobie, jak długo zechcesz.

– Słusznie – zgodziła się Frau Bubna. – Panienka także powinna odpocząć. Gute Nacht i niech Bóg was błogosławi – powiedziała wychodząc z pokoju.

Gizela uśmiechnęła się do ojca.

– Jest cudowna! Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo chciałeś ją zobaczyć.

– Musi mieć dobrze po sześćdziesiątce – odparł – a porusza się z wigorem młodej dziewczyny i wszędzie jej pełno.

Wybuchnęli śmiechem.

– Jutro, jak wypoczniemy, pokażę ci Wiedeń. Czuję się tak, jakbym wrócił do domu.

Gizela wiedziała, że to nieprawda. Nie chcąc go jednak urazić, nie odezwała się nawet słowem. Ojciec nie lubił, kiedy wspominało się, iż jest pół-Anglikiem. Nie miał szczęśliwych wspomnień z Anglii. Mieszkał tam z despotycznym ojcem, który się ponownie ożenił, a macocha ledwie tolerowała pasierba. Dziadkowie ze strony matki mieszkali w Austrii i Paul spędzał u nich wakacje. Kiedy zorientowali się, jak nieszczęśliwy był we własnym domu, zdecydowali się zabrać go do siebie, do Wiednia. Na studiach okazało się, że Paul ma talent muzyczny. Rozpoczął naukę gry na skrzypcach. Wtedy właśnie przyjął nazwisko dziadków.

– Nie sądzisz chyba, że Anglik może być traktowany poważnie jako muzyk – powiedziała mu babka. – Dzięki nazwisku Ferraris każdy się będzie odnosił do ciebie z szacunkiem, a to pierwszy krok do sukcesu.

Paul był inteligentnym chłopcem, więc rozumiał jej intencje. Nie znosił Anglii i nie chciał nawet, by mu o niej wspominano, ponieważ kojarzyła się z tragedią, jaką była dla niego śmierć matki.

W jej austriackiej rodzinie zaadaptował się bardzo szybko, ale Gizela nadal widziała u niego cechy Anglika, których sobie nie uświadamiał.

Pamiętała, jak matka zawsze pilnowała, żeby uczyła się angielskiego i jednocześnie innych języków, mimo iż często byli w podróży.

– Nie ma sensu zaprzeczać, że jesteś w połowie Angielką, kochanie – powiedziała kiedyś. – Uważam też, że powinnaś poznać własne korzenie. Nie wiadomo, czy pewnego dnia nie znajdziesz się w Anglii i nie uznasz ją za najwspanialsze miejsce na ziemi.

– To chyba niemożliwe, mamo – odpowiedziała. – Ale jeśli ty kochasz Anglię, pokocham ją także, chociaż wiem, że papa z uwielbieniem mówi tylko o Austrii.

Twój ojciec raczył zapomnieć, że płynie w nim również węgierska krew, ponieważ jego prababka była Węgierką. Prawdę mówiąc, jest mieszańcem, choć jak wiesz, moja droga, niechętnie się do tego przyznaje.

Obydwie wybuchnęły śmiechem.

Gizelę cieszyła świadomość, że łączy ją tak wiele z Anglią, Węgrami, Austrią i Francją, w której mieszkała. Biegle posługiwała się językami tych czterech krajów.

Rozmawiając bez trudności z Frau Bubną, doceniła swoje guwernantki, które, gdy była małą dziewczynką, spędzały z nią czas na zabawach i rozmowach, ucząc w ten sposób języków.

Jutro usłyszę Austriaków na ulicy, w sklepach, restauracjach i oczywiście w teatrze, pomyślała.

I uświadomiła sobie, jak bardzo za tym tęskniła.

Ojciec opowiadał, jak dawniej przypadkowi znajomi, studenci i oficerowie zbierali się w grupy i śpiewali tak doniośle, że melodia odbijała się echem wśród drzew.

Paul Ferraris jakby zgadując myśli córki, powiedział nagle:

– Idź spać. Frau Bubna dobrze radzi, musisz wypocząć.

– Jest jeszcze bardzo wcześnie, papo.

– Teraz mamy spokój – zauważył ojciec. – Ale kiedy goście wrócą na kolację, gospodyni będzie z pewnością bardzo nimi zajęta.

Spojrzała zdumiona.

– Czy sądzisz, że są aż tak absorbujący? Zawahał się.

– Niekoniecznie – odparł. – Przypuszczam tylko, że zacznie się dobra zabawa. Jesteś śliczną dziewczyną i z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej podobna do matki. Nie jesteś już dzieckiem, masz osiemnaście lat i powinnaś przebywać w towarzystwie drugiej osoby.

Była zaskoczona słowami ojca.

– To coś nowego, papo. Nigdy tak do mnie nie mówiłeś.

– Przez ostatni rok żyliśmy spokojnie – odpowiedział. – I dobrze wiesz, że unikaliśmy miejsc, w których piękna kobieta przyciąga uwagę mężczyzn.

– Nie powinieneś się o mnie martwić, dam sobie radę. Porozmawiamy o tym jutro.

Zauważyła, że opadają mu powieki ze zmęczenia. Wiedziała, że jak każdy wielki artysta raz tryskał energią, to znów był zupełnie pozbawiony sił. W takich chwilach starała się mu pomóc.

Słysząc jej słowa, posłusznie wstał i ziewając skierował się w stronę drzwi.

– Dobranoc, kochanie. Jesteś tak samo troskliwa jak twoja matka. Masz rację, porozmawiamy sobie jutro.

Pokój, w którym zjedli kolację, położony był w tylnej części budynku i należał do prywatnych pomieszczeń Frau Bubny. Restauracja zaś znajdowała się na froncie gospody i przed nią, a korony drzew kładły cień na rozstawione dokoła stoły. Gizela marzyła w duchu, aby tam również jadać i móc obserwować gości, ale Frau Bubna nalegała, by na posiłki przychodzili wcześniej, przed innymi, bo pragnęła ich obsługiwać sama.

Stęsknieni za dobrą kuchnią, oboje chętnie na to przystali.

Gizela przewiesiła przez ramię puszysty szal, doskonale harmonizujący z sukienką. Wybierała się po kolacji na spacer.

Spojrzała w okno. Wiedziała, że ojciec nie byłby zadowolony z tej eskapady, nie chciała jednak jeszcze iść spać. Pragnęła zobaczyć Lasek Wiedeński tak dobrze jej znany z książek i opowieści. Dzięki nim nabrała przekonania, że jest on najbardziej romantycznym miejscem na ziemi. Kiedy jechali do gospody, przekonanie zmieniło się w pewność.

Wzdłuż drogi na stokach wzgórz rosły srebrzyste brzozy, topole, wierzby połyskujące baziami, resztki wiosennego bzu i całe kępy kwitnących krzewów i drzew, których nazw nie pamiętała.

Nie zastanawiając się dłużej, wyszła z pokoju, minęła kręte drewniane schody prowadzące na piętro i skierowała się do otwartych tylnych drzwi. Znalazła się w małym ogródku. Przypominał leśną polanę pokrytą wonnym kobiercem z kwiatów. Konary drzew sięgały dachu.

Wieczór był piękny. Zaczynał się zmierzch. Weszła do lasu. Korony drzew nad jej głową tworzyły jakby baldachim. Przed nią spomiędzy konarów zaczęły się stopniowo wyłaniać światła leżącego poniżej Wiednia.

Było za ciemno, aby cokolwiek dojrzeć wyraźnie, odróżniała jedynie strzelistą wieżę katedry i Dunaj srebrzący się w resztkach promieni zachodzącego słońca. Migające światełka odległego miasta przypominały spadające gwiazdy. Lecz Gizela wiedziała, że prawdziwe gwiazdy jak zawsze błyszczą niczym diamenty rozsiane na aksamitnym niebie wysoko, wysoko, ponad gęstwiną splątanych koron drzew.

Czuła się lekko i swobodnie. Szła podniecona, prawie unosząc się w powietrzu, jej stopy tańczyły w rytm jakiejś nieuchwytnej melodii rozbrzmiewającej wśród listowia i kwiatów niewidocznych już w zapadających ciemnościach.

Nagle drzewa przerzedziły się i ujrzała Dunaj w dolinie szeroko rozpostartej u jej stóp. Pomyślała, że gdzieś w pobliżu musi być wyspa Gansehaufel i zamek Korneuburg, który jutro miała zwiedzić. Ojciec obiecał pokazać jej również barokowy pałac Schönbrunn oraz Karlskirche zwieńczony kopułą.